Właśnie wtedy, zupełnie nagle, Ezarel odkorkował fiolkę i jak gdyby nigdy nic prysnął zawartością w stronę Eweleïn. Brunatne krople opadły na strój, szyję i włosy, lecz po krótkiej chwilce całkowicie się wchłonęły, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Podczas gdy Eweleïn wybałuszyła oczy, nie dając wiary temu, co się właśnie wydarzyło, Ezarel nonszalancko oparł się o jeden z filarów, obserwując paniczną szamotaninę przyjaciółki.

— Wybacz — mruknął, choć trudno było mu ukryć rozbawienie. — Musiałem na kimś przetestować, czy ta substancja jest śmiertelnie niebezpieczna. Sam mógłbym się poświęcić, ale kto wtedy dokończyłby badania? No a skoro dla ciebie nauka jest tak samo cenna, jak dla mnie i jesteś w stanie się dla niej poświęcić, no to pomyślałem, że...

— EZAREL!!!

Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, kiedy usłyszał ten rozdzierający wrzask. Pomyślał nawet, że być może troszeczkę przesadził, lecz ostatecznie stwierdził, że w sumie nic złego nie zrobił, więc nie miał czego żałować.

— Oto co odkryłem — zaczął pospiesznie, spodziewając się, że jeśli prędko tego nie wyjaśni, Eweleïn gotowa była rozedrzeć go na strzępy. — Nic.

Cisza, która zaległa między nimi na te kilka sekund, była ciężka niczym ołów.

— I mówię poważnie! — usprawiedliwiał się Ez, widząc otwierające się już usta Lein. W połączeniu z jej oczami ciskającymi gromy mogłoby zacząć dziać się źle, gdyby elfka zabrała głos. — Ta ciecz ma w sobie notridioksynę, ale to już ustalili Metztlin i Rickain. Rzecz w tym, że notridioksyna często jest jakimś nośnikiem. Lecz w tym przypadku... Lein, tam nie ma nic. Nic. Kompletnie. Może poza kilkoma koronawirusami, które sama znalazłaś przy badaniu dzieciaków. Ale to wszystko. Więc nie martw się, nie umrzesz od tego pochlapania. Ja też nie umrę, a nieźle się tym wybrudziłem. Mogę ci to nawet wypić, a gdy Karuto nie będzie patrzył, wlać całą fiolkę do tego jego obrzydliwego sosu pieczarkowego. Więc jestem pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent, że...

— A gdzie ta jedna dziesiąta? — zapytała ponuro Eweleïn. Najwyraźniej wieść o nieszkodliwości substancji nie wywołała u niej hurraoptymizmu. Podobnie jak u Ezarela.

— Tą jedną dziesiątą jest Metztlin — odparł z największą powagą. — Nie wiem, jak to możliwe, ale coś... coś w niej musiało tak gwałtownie zareagować na zetknięcie się z notridioksyną. Bo nikt inny nie odczuł skutków tej mazi i zapewniam cię, że nie odczuje. Spędziłem całe dwa dni... i noce... na to, by się upewnić, że ta substancja jest bezpieczna. A ja się nie mylę, Lein. I na pewno nie w tym przypadku. No, chyba że koronawirusy są za to odpowiedzialne, ale nie sądzę, by resztki po przeziębieniu mogły wywołać takie spustoszenie.

— I mnie się nie wydaje, ale... skąd one się tam wzięły?

— To two-o-o-je zadanie — jęknął, przy okazji ziewając potężnie. — Ja ledwie myślę. Muszę się wyspać, obudźcie mnie za jakieś trzy tygodnie. I zbadaj Metztlin. Dokładnie. Bo tu cały czas coś nie gra.

Ezarel odwrócił się i skierował ku wyjściu, pozostawiając przyjaciółkę zanurzoną w swoich myślach. Elf potrzebował choć trochę odpoczynku, by mógł na spokojnie poukładać sobie te wszystkie odkrycia w głowie. Nie miał pojęcia, skąd się wzięły te dziwaczne portale, dlaczego kapała z nich tajemnicza ciecz z notridioksyną i dlaczego tylko Metztlin na nią zareagowała, na dodatek tak negatywnie. Dlatego też czuł niepokój, mimo że teoretycznie udowodnił nieszkodliwość cieczy. Cóż bowiem, jeśli gdzieś się pomylił? Jeśli coś przeoczył i już wkrótce kolejna osoba zostanie zaatakowana przez coś, co na chwilę zmogło Metztlin?

Teatr NigredoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz