capítulo seis

1.2K 92 20
                                    

Dokładnie ten sam dzień. Sytuacja jaka miała miejsce jeszcze niedawno zawładnęła całym umysłem nastolatki. Czy to jest czegoś początek? Czegoś zakazanego, a jednocześnie tak niecierpliwie przez nią oczekiwanego? Czy to jest obietnica dająca jej nadzieję na dalsze rozwinięcie ich relacji? Ale czy szatynka właśnie tego oczekiwała? To oczywiste, że marzyła o pocałunku z tym chłopakiem od ponad roku, ale czy właśnie tak to miało wyglądać? On dalej będący w związku, a ona na pozór szczęśliwa? Jej brat żyjący w świadomości, że jego najlepszy przyjaciel nie jest w stanie złamać danej obietnicy. Jego dziewczyna ślepo zakochana i pewna tego, że szatyn nie widzi świata poza nią. Jednak czy to nie jest tak, że wyobraża sobie ona za dużo? Czy to nie jest kolejna z zabaw popularnego chłopaka? Dziewczyn takich jak ona, a nawet lepszych, miał wiele na każdym kroku. Czy to nie chodzi o to, że to co zakazane smakuje najlepiej? A to właśnie otrzymał od, mimo wszystko, opiekuńczego brata szatynki. Kategoryczny zakaz zbliżania się do niej. Mimo wszystkich swoich obaw wie, że gdyby tylko miała okazję bez wahania by wszystko powtórzyła. Zauroczenie szatynem sprawiło, że nie obawia się ona niczego; umiejętnie przysłoniło jej racjonalne myślenie, sprawiając że dziewczyna nie pragnie w tym momencie niczego innego, jak ponownego poczucia jego malinowych warg na swoich. Sprawiło, że zapomniała o tym jaki jest dzień. Zapomniała, że nastał dzień, który wyznacza jej początek tygodnia i na który z niecierpliwością czeka, odliczając kolejne dni. To właśnie dziś, jak co tydzień, będzie mogła ponownie usiąść w jednym z ostatnich rzędów szkolnych trybun i przyglądać się bezkarnie wyżej wspomnianemu chłopakowi.


Pogoda dnia dzisiejszego nie rozpieszczała mieszkańców argeńtyskiego miasta, na niebie na stałe zagościły kłębiste chmury, a temperatura nie zachęcała do opuszczania swoich czterech ścian. Valente dostrzegała jednak tego plusy, bez zahamowania mogła zarzucić na swoje ramiona bluzę, a na głowę naciągnąć kaptur, który zapewniał jej choć odrobinę anonimowości. Szybkim krokiem przemierzała odległość, jaka jej pozostała, w obawie że nie uda jej się zdążyć. Przelotnie spogląda na zegarek znajdujący się na jej lewym nadgarstku i dostrzega, że zostało jej naprawdę niewiele czasu. Przyspiesza jeszcze bardziej i już po chwili zdyszana wchodzi na teren szkolnego boiska. Dostrzega, że trening właśnie się zaczyna, a chłopcy właśnie wbiegają na murawę. Spanikowana przystaje w pół kroku w nadziei, że nie zostanie przez nikogo zauważona. Rozgląda się dookoła i gdy dostrzega, że już wszyscy znajdują się na samym środku zielonej trawy, oddycha z ulgą i kieruje się w stronę swojego stałego miejsca. Siada na krzesełku znajdującym się w prawie ostatnim rzędzie. Po długim szukaniu, wreszcie udało jej się znaleźć idealne miejsce. Jest to dość daleko od boiska, co daje jej nadzieję na pozostanie niezauważoną, ale też nie na tyle daleko, żeby nie mogła z uwagą obserwować poczynań szatyna.

Trening trwa już dobrą godzinę, ale Luna ma wrażenie, że czas spędzony na przyglądaniu się swojemu obiektowi westchnień płynie dwa razy szybciej niż powinien. Najchętniej spędziła by tak cały dzień i jeszcze trochę. Gdy już zatrzymała na jego osobie swój wzrok, nie potrafiła go oderwać. Fascnynował ją jego każdy ruch, grymas, czy też wydany przez niego dźwięk. Fascnynował ją on cały. Nastolatka nawet nie zauważyła by kiedy minął cały trening, gdyby nie pewien incydent, który zakłócił spokój wszystkich zebranych wokoło. Chłopcy mieli właśnie chwilę przerwy na uzupełnienie płynów. Stali razem przy jednej z ławek, a z daleka można było usłyszeć tylko głośne śmiechy i pojedyncze słowa. Nagle, jakby znikąd, na murawę weszła wściekła blondynka i żwawym krokiem kierowała się w stronę zbiorowiska. Szatynka nawet z tak dużej odległości mogła zauważyć krystaliczne łzy spływające po bladej twarzy Smith. Zaskoczona wyprostowała swoje plecy, które do tej pory miała oparte i z napięciem wymalowanym na twarzy oczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń. Blondynka, z mocno zaciśniętymj wargami i nie zważając na ludzi, przepychała się między spoconymi mężczyznami, aż w końcu dotarła do tego jednego, w tej chwili tak bardzo przez nią pożądanego. Kto to był? Po dłuższej chwili Luna dojrzała w tej osobie swojego kochanego braciszka. Gaston zdezorientowany dopiero odwrócił się w jej stronę, gdy dostrzegł, że spojrzenia wszystkich są utkwione w jego osobie. Jego oczy powiększyły się do wielkości pięciozłotówek, gdy zdał sobie sprawę kto tak naprawdę przed nim stoi. Jego wargi rozchyliły się, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie zdążył. W jednej sekundzie wkurzona nastolatka obdarowała go siarczystym strzałem w policzek. Z oddali można było usłyszeć tylko głośne jęki zdumienia i dostrzec zaskoczone twarze wszystkich zebranych. Nawet sama Valente siedziała z otwartą buzią i próbowała przetrawić to co ma właśnie miejsce. Jej ręce automatycznie zaczęły drżeć, a dziewczyna z przyzwyczajenie zaczęła nerwowo wycierać je w swoje spodnie. To zachowanie jest tak bardzo niepodobne do tej wersji blondynki, którą zna. Teraz już wie, że coś sprawiło, że Ambar się rozpadła i nie potrafiła pozbierać się z powrotem. I właśnie w tym momencie odezwał się w nastolatce głupi instynkt, którego tak bardzo nienawidziła. Ciekawość. Chciała dowiedzieć się co było w stanie złamać tak silną kobietę, jaką w jej oczach była panna Smith. Jednak jeszcze nie teraz.

Solitaria en la esperanza ✖ L&MWhere stories live. Discover now