11. Nie pozwolę Ci zginąć

131 11 0
                                    

- To żona Jensena- wykrztusiłam, kiedy fala zaskoczenia opadła.

- Próbowałem znaleźć jego teczkę, ale to trudne- wyznał Adam, podsuwając mi krzesło.

Usiadłam i otworzyłam leżącą naprzeciw mnie beżową teczkę. W środku były zdjęcia Danneel, a także kilka stron zapisanych bardzo starannym pismem. Kolejne były drukowane. Moją uwagę przykuła jedna fotografia. Przedstawiała zatłoczoną ulicę pełną policyjnych wozów, karetkę i martwą kobietę, której ciało leżało na przejściu dla pieszych.

- Danneel...- szepnęłam, delikatnie przesuwając palcami po zdjęciu.

- Przeczytaj to- Adam wyciągnął spod reszty papierów jedną kartkę, po czym położył ją na wierzchu teczki.

Nie było tytułu. Nie było niczego, co mogłoby mnie naprowadzić mnie na to, czego dotyczył pisany ręcznie tekst. Kiwnęłam lekko głową i zaczęłam czytać.

Gdyby choć przez chwilę pomyślała, zauważyłaby, że mogę dać jej o wiele więcej niż ten cały Jensen. Co to w ogóle za imię?! Jest idiotką, jeśli myśli, że będzie z nim szczęśliwa! To ja sprawiałem, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech, że nagle, ni z tego, ni z owego, wybuchała tym uroczym, wręcz zaraźliwych śmiechem. Zawsze byłem przy niej, gdy mnie potrzebowała, kiedy potrzebowała wsparcia i towarzysza. Jeszcze w liceum wszystko było dobrze między nami. Byliśmy, ba, jesteśmy lepsi we dwoje. Lepsi razem niż z kimkolwiek innym. Było tak od zawsze. Ale ona to zniszczyła. Wybrała jego. Tego kretyna. Marnego aktorzynę, poznanego na planie jakiegoś słabego filmu. Wybrała jego zamiast swojego najlepszego przyjaciela.

Przeniosłam wzrok z karki na Adama. Gdybyśmy byli w kreskówce, to właśnie w tym momencie nad moją głową pojawiłaby się rozświecona żarówka. W myślach starałam się odtworzyć wszystkie historie, które Danneel opowiadała mi lata temu, zanim zginęła pod kołami samochodu. Obejrzałam wtedy tysiące przeróżnych fotografii. W zakamarkach mojej pamięci próbowałam odnaleźć tą z balu maturalnego. Instynkt mi podpowiadał, że to właśnie ona stanowi klucz.

***

- Jesteśmy na miejscu- oznajmiłam, spoglądając na nieduży drewniany domek.

- Nie mówiłaś, że masz leśną chatkę- powiedział Jensen, mierząc mnie pytającym wzrokiem.

- Nie jest moja- odparłam, szukając klucza pod ogromnym kamieniem

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.  Chłopcy podążali za mną, niepewni tego, co mogą zrobić, a czego nie. Zdjęłam kurtkę, powiesiłam ją wieszaku, a następnie zsunęłam botki ze stóp.

Domek nie był duży. Schodki znajdujące się na zewnątrz prowadziły do niewielkiej, drewnianej werandy. Po wejściu do środka momentalnie wchodziło się do mini salonu, na który składał się fotel, kanapa i ława. Kuchnia była z nim bezpośrednio połączona. Stojąc przy kuchence, miało się widok na cały salon. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się szafki i szafy wbudowane w ścianę, zaś po lewej schody, prowadzące do niewielkiego pokoju na poddaszu, drzwi do sypialni i kolejnych- do łazienki. Nie było to nic wielkiego. Ale musiało nam wystarczyć na najbliższe dni.

- Jensen, idź do łazienki. Drugie drzwi po lewej- powiedziałam do przyjaciela- Jak się wykąpiesz, opatrzę ci rany- dodałam po chwili.

Mężczyzna skinął głową i ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Otworzyłam jedną z szafek i podałam mu czysty ręcznik.

Gdy Jensen zniknął za dębowymi drzwiami, otworzyłam kolejną szafkę i wyjęłam z niej czystą, czarną koszulkę oraz legginsy w tym samym kolorze. Moje poprzednie ubranie było poplamione krwią. Poszłam do sypialni, żeby się przebrać. Spodnie można było jeszcze odratować, ale koszulka nie nadawała się już do niczego. Kiedy wróciłam do salonu, Lionel, Daniel i Martin nadal stali przy wejściu.

- Siadajcie- wskazałam na kanapę- zaraz coś wymyślimy.

Naprzeciwko kanapy, obok szaf, stał kominek. Choć w tej chwili nie było nam zimno, przez noc mogliśmy zmarznąć. Wyszłam na zewnątrz, żeby wziąć drewno, które znajdowało się z tyłu domku. Stanęłam na starym pieńku, by dosięgnąć położonej wysoko rozpałki. Gdy odwróciłam się, żeby wrócić do środka, telefon w mojej kieszeni zawibrował. Na ekranie wyświetliła się wiadomość od nieznanego numeru.

Daj mi 24 godziny. Spotkamy się tam, gdzie ostatnio.

Odpisałam krótkie „ok". Doba to niedużo. Bałam się, że będziemy musieli spędzić w tym lesie nawet kilka dni. Nie lubiłam tego miejsca, choć oprócz wspomnień będących przyczyną nocnych koszmarów, zachowałam w pamięci także miłe chwile.

Nagle w głowie pojawiła mi się myśl, którą przekazałam wcześniej Jensenowi. Będzie musiał wyjechać. Ukrywać się przez jakiś czas. Szybko wybrała numer, który znałam już na pamięć.

- Znaleźliście go?- usłyszałam po drugiej stronie znajomy głos.

- Tak. Misha, potrzebuję twojej pomocy.

- Co tylko chcesz.

Kiedy wróciłam do domku, od razu rozpaliłam ogień w kominku. Później zaczęłam gorączkowo przeszukiwać szafki, mając nadzieję, że znajdę w nich coś do jedzenia i picia. Los się do mnie uśmiechnął, bo szafka znajdująca się nad zlewem, okazała się być pełna konserw i różnego rodzaju słoików. Oprócz tego znalazłam tam też dwie butelki wody, a także puszkę z kawą.

- Komu kawę?- zapytałam, wlewając wodę do czajnika.

***

Adam odprowadził mnie do klatki na chwilę przed powrotem Curtisa. Dzięki małemu wypadowi do Crossforda miałam okazję na zjedzenie normalnego posiłku, w cywilizowanych warunkach.

- Nie pozwolę ci zginąć, Lexi- powiedział mężczyzna, zatrzaskując drzwiczki mojego więzienia.

- Posłuchaj...- zaczęłam, ale mi przerwał.

- Postaram się znaleźć odpowiedzi. Musisz tylko wytrzymać. Pomogę ci jak tylko będę mógł.

- Ale co z tym raportem, czy wpisem? Nawet nie wiem jak mam to nazwać...

- Znałaś dobrze Danneel?

- Wystarczająco.

- Więc postaraj się wymyślić, kim był dla niej, kiedy byli młodzi. Może coś kiedyś wspominała, albo pokazywała jakieś zdjęcia.

- Adam?

- Tak?

- Spróbuj znaleźć zdjęcie Danneel z balu maturalnego.

- Postaram się- powiedział, po czym odszedł, zostawiając mnie całkiem samą.

Jeden strzał || J.Ackles (Zakończone)Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ