9."Durna przyziemna"

179 15 12
                                    

Jace najbardziej na świecie nienawidził chwil, kiedy musiał zachowywać się jak rozważny, dobry parapatai. Z ich dwójki to raczej on był tym nieodpowiedzialnym, balansującym na granicy, a Alec zawsze sprowadzał go na ziemię.
Sytuacje, kiedy ich role się odwracały, były tak nieliczne, że chłopak mógł je policzyć na palcach jednej ręki.

Niestety, kiedy Isabelle się uprze nie ma mocnych, a ona zdecydowała, że trzeba porozmawiać z Alecem i oczywiście padło na niego. Znowu...

Nawet nie musiał szukać swojego przyjaciela, bo znał go na tyle dobrze, że wiedział gdzie on teraz jest. Swoje kroki od razu skierował do sali treningowej, gdzie tak jak przypuszczał Alec bezlitośnie obkładał worek treningowy. Nawet nie zawracał sobie głowy, żeby założyć rękawiczki, przez co zdarł kostki. Zamachnął się i z całej siły uderzył ranną ręką w worek, przez co bandaż stał się jeszcze bardziej czerwony od krwi.

- Uważaj, bo sobie coś zrobisz - powiedział, kiedy brunet syknął z bólu i złapał się za bolące miejsce.

- Dzięki za ostrzeżenie - odpowiedział sarkastycznie.

- Nie ma za co - Jace wzruszył ramionami - Polecam się na przyszłość.

- Weź idź uprzykrzać życie komu innemu- warknął.

- Przykro mi to mówić stary, ale jakbyś jeszcze nie zauważył jesteśmy parabatai, a co za tym idzie jesteśmy skazani na siebie. Poza tym, od zawsze marzyłem tylko o tym, żeby być wrzodem na twoim tyłku.

- W takim razie świetnie ci to idzie.

- Staram się- zęby Jace'a błysnęły w uśmiechu.

- Isabelle cię przysłała.

- Czemu od razu twierdzisz, że ktoś mnie przysłał- skłamał - Nie mogę po prostu martwić się o mojego kochanego przyjaciela.

- Pozwól mi pomyśleć - Alec udawał, że się zastanawia - Nie- wrócił do obkładania worka treningowego.

Po tej krótkiej wymianie zdań blondyn doszedł do jednego wniosku ; zdecydowanie coś się dzieje. Alec nigdy tak się nie zachowywał względem niego. Znaczy, zawsze był markotny, ale dzisiaj dosłownie rozsadzało go od środka.

- Okej. O co chodzi?- zapytał prosto z mostu.
- O nic.

Jace zmierzył brata od góry do dołu. To nic raczej wyglądało poważnie. Bardzo poważnie.

- Jasne- Ton blondyna sprawił, że Alec odwrócił się w jego strone. W ostatniej chwili uchylił się przed sztyletem, który ten rzucił w jego kierunku.

- Powaliło cię?!- krzyknął.

- Już dawno.

Brunet wykonał salto do tyłu i wylądował na ugiętych nogach. Ze ściany ściągnął kij do ćwiczeń. W tym samym czasie jego parabatai dobył seraficki nóż.

- Tym razem nie dam ci tak łatwo wygrać- był wyraźnie zdeterinowany.

- Zobaczymy - Jace zamachnął kilka razy ostrzem i ruszył na przyjaciela. Ten przyjął postawę obronną i odparował atak.Kolejny cios z góry i kolejny blok i po chwili oboje zatracili się w walce.
Blondyn był o wiele szybszy i zwinniejszy, ale Lightwood nadrabiał techniką i siłą. Z całej siły uderzył kijem w ostrze przez co te złamało się na pół.

- Chorera- zaklął.

- To co poddajesz się?

W odpowindzi chlopak wykonał kopniak z pół obrotu i wytrącił Jace'owi broń z ręki. Ta poleciała i z impetem wbiła się w ścianę tuż koło głowy Hodge'a, który właśnie wszedł do sali. Ci jednak chyba tego nie zauważyli, tylko przeszli do walki wręcz.

Miasto Potępionych [ Zawieszone]Where stories live. Discover now