Rozdział 3

1.4K 199 27
                                    

Czkawka szedł szybko wśród drzew, nie patrząc na boki. Ręce, zabezpieczone rękawiczkami z owczej wełny, wciskał głęboko w kieszenie spodni, szyję chowając w wełnianym szalu. Na głowie dzierżył puchatą czapkę.

Od końca szlabanu na leśne wycieczki minęło pięć dni. Od ostatniego spotkania Zjawy - tydzień.

Podczas tego tygodnia las się zmienił. Były to ledwie zauważalne zmiany, takie jak na przykład zniknięcie jakiegoś kamienia, czy wyłysienie jednego, czy dwóch drzew, lecz Czkawka wychowany na łąkach tego lasu doskonale je widział.

Widział również szron, błyszczący na niektórych drzewach, czy kamieniach.
Temperatura też nie była naturalna... Tak jakby wchodząc między drzewa, nagle jesień zmieniała się w zimę. Bardzo srogą zimę. Czkawka domyślał się, że to sprawka Ducha Zimy - jak zaczął w myślach nazywać tajemniczą Zjawę.

Lodowa postać go zaintrygowała. Nawet bardzo... Każdego dnia minionego tygodnia o niej myślał. Raz nawet zapytał Pyskacza, czy w lesie żyje Duch kierujący zimą. Kowal wtedy jedynie przyłożył mu dłoń do czoła, pytając, czy nie ma gorączki. Czkawka postanowił nie poruszać już tego tematu.

Dziesięciolatek zapragnął odkryć tajemnicę Zjawy. Nieważne jak straszne, czy trudne to będzie. Dlatego właśnie, zaraz gdy areszt domowy minął, chłopak ubrał najgrubsze futra w domu i pod osłoną nocy wymknął się do lasu. Zmierzał prosto na Nawiedzoną Polanę - miejsce, gdzie zobaczył Ducha po raz pierwszy.

Zszedł ostrożnie do wąwozu, uważając na lód pokrywający kamienie i stanął na środku polany. Rozejrzał się wokoło, szukając wzrokiem śladu czyjejś obecności.

- Zjawo! - krzyknął w ciszę. - Zamknę teraz oczy. Gdy je otworze, ma padać śnieg! - zażądał tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Jak powiedział, tak zrobił. Policzył w myślach do pięćdziesięciu, po czym westchnął głośno dla rozluźnienia i odgonienia strachu. Uchylił jedną powiekę.

Biała śnieżka opadła mu na nos.

Czkawka uśmiechnął się mimo woli i wytarł twarz. Śnieg zdążył się rozpadać na dobre.

- Witaj - powiedział grzecznie dziesięciolatek, kiwając głową gdzieś przed siebie. Nie widział Zjawy i ona musiała to zrozumieć. - Dziękuje, że przyszłaś... Albo przyszedłeś - dopowiedział od razu.

Wśród ciszy zawibrował cichutki chichot. Czkawka również się uśmiechnął. Podszedł do jednego z kamieni na polanie i zgarnął z niego śnieg. Usiadł na nim.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, Zjawo - powiedział spokojnie.

Śnieg na kamieniu obok zafalował, po czym przybrał kształt siedzącego człowieka. O dziwo Zjawa tym razem miała długą łaskę, z zakrzywionym końcem, swobodnie opartą o ramię. Głowę miała zwróconą ku chłopakowi, lecz tak jak wcześniej nie było widać jej twarzy.

- Po pierwsze, chciałem się przedstawić - powiedział Czkawka, całą siłą woli odganiając strach. - Nazywam się Czkawka Haddock i jestem synem Stoicka Ważkiego, wodza Berk - powiedział.

Zjawa kiwnęła głową. Przestawiła łaskę z jednego ramienia do drugiego. Śnieżynki, cały czas spadające z nieba, teraz zamarły na wysokość twarzy chłopaka, powoli i mozolnie tworząc wyraz.

- "Mróz"? - odczytał chłopak. Spojrzał pytająco na Ducha. - To twoje imię?

Zjawa wykonała ruch dłonią, jakby mówiła ,,Mniej-więcej". Czkawka zmarszczył czoło.

- Więc jesteś mężczyzną... - mruknął do siebie. Zjawa zachichotała, a śnieżynki wokół niej wesoło zatańczyły. - No co? Tylko głośno myślę!

Mróz pokiwał wolno głową. Oparł się plecami o skalną półkę za sobą i podłożył jedną rękę pod głowę. Oczywiście skała za nim od razu pokryła się lodem.

- Ekhm... - odchrząknął nieśmiało Czkawka po paru chwilach ciszy. Zjawa zwróciła głowę w jego stronę. - Chciałem zapytać... To pan jest Duchem Zimy? - wykrztusił, czując się wyjątkowo nieswojo.

Mróz ,,patrzył" na niego chwilę, nie poruszając się. Po chwili kiwnął lekko głową. Czkawka odetchnął głębiej.

- Tak myślałem... - zamruczał do siebie. - To się Pyskacz zdziwi...

Na twarzy Zjawy zamajaczyło coś, co można było nazwać uśmiechem - leciutkie wgłębienie w miejscu, gdzie normalny człowiek ma usta. Niestety nie trwało to dłużej niż sekundę.

Nagle Duch skoczył na równe nogi, rozsypując wokoło śnieg. Czkawka mimowolnie się wzdrygnął, przestraszony. Spojrzał niepewnie na Zjawę.

- O co chodzi? - spytał cicho. Mróz wyciągnął w jego stronę rękę, jakby chciał go zawołać. Czkawka niepewnie zszedł z kamienia.

Mróz przeszedł, a właściwie przebiegł, przez polanę, kierując się w stronę małego jeziorka. Zatrzymał się na brzegu, machając zachęcająco ręką do zdziwionego Czkawki. Chłopak niepewnie podszedł do niego, zatrzymując się w odległości paru kroków, gdy zimno stawało się już nie do wytrzymania. Spojrzał zaciekawiony na Zjawę.

Mróz rozłożył ramiona, jakby czekał na oklaski i postawił krok do tyłu. Prosto w wodę jeziora. Czkawka wystawił rękę w jego stronę, chcąc go zatrzymać.

Woda pod stopami Ducha zamajaczyła, po czym pokryła się cienką warstwą lodu. Lód stawał się coraz grubszy, im dłużej miał kontakt ze Zjawą. Mróz, tym razem jawnie się uśmiechając, założył ręce za plecami i nadzwyczajnej w świecie zaczął się ślizgać do tyłu, tworząc lodową taflę na jeziorku.
Czkawka patrzył na to jak urzeczony. Otworzył buzie ze zdziwienia i zachwytu. Podszedł wolno do brzegu. Położył nogę na lodzie.

Mróz zatrzymał się na środku jeziora ,,przyglądając" mu się. Machnął zachęcająco ręką. Czkawka niepewnie wszedł na lód, prawie od razu tracąc równowagę. Rozłożył ramiona szeroko na boki, próbując ją odzyskać. Do jego uszu doleciał chichot Ducha.

- Nie śmiej się ze mnie! - krzyknął, sam nie mogąc opanować śmiechu. Postawił niepewny krok.

Po paru minutach już ślizgał się jak zawodowiec. Śmiał się do rozpuku, wykonując najróżniejsze akrobacje. Mróz włączył się do zabawy, pokazując wspaniałe sztuczki. Pamiętał, by za bardzo nie zbliżyć się do chłopaka.

Stracili rachubę czasu.

Czkawka po raz kolejny upadł głośno i boleśnie na pośladki, po nieudanym piruecie. Stęknął z bólu. Mróz przystanął i zwrócił głowę w jego stronę. W powietrzu zatańczył jego śmiech.

- Mówiłem, żebyś się nie śmiał! - krzyknął  chłopiec. W wyrazie furii złapał garstkę śniegu i rzucił ją w stronę Ducha.

Mróz zgrabnie odskoczył. Również schylił się po śnieg. Utworzył idealną śnieżkę.

- O nie... - szepnął ze strachem Czkawka, wiedząc co zaraz nastąpi. Zerwał się na nogi.

Śnieżka rzucona przez Ducha z impertem rozbiła się na jego piersi. Czkawka aż sapnął przez siłę uderzenia.

- A więc wojna! - krzyknął do roześmianego Ducha, łapiąc pośpiesznie śnieg i tworząc z niego śnieżkę.

Kolejna godzina minęła im właśnie na bitwie na śnieżki. Co prawda Czkawka ani razu nie trafił Ducha, a on sam dostał niezliczoną ilość razy, ale i tak śmiał się w niebogłosy, szczęśliwy jak nigdy. Nawet nie zauważył, kiedy niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać.

Mróz przystanął nagle i zwrócił głowę we wschodnią stronę. Czkawka również zamarł, z ręką uzbrojoną w śnieżkę nad głową i powiódł spojrzeniem w tamtą stronę. Zmarkotniał.

- Już świta... - powiedział ze smutkiem. Spojrzał smutno na Ducha. - Muszę już iść, panie Mrozie. Tata mnie zabije, gdy dowie się, że znowu chodziłem po lesie w nocy.
Duch pokiwał wolno głową, zakładając laskę na ramię. Odwrócił się bokiem do chłopaka, gotowy odejść. Czkawka niespodziewanie rzucił śnieżką, trafiając w głowę Ducha.

- Do zobaczenia jutro! - krzyknął na odchodnym, biegnąc ze śmiechem w stronę wioski.

Duch pomachał mu, śledząc tęsknie jego sylwetkę niebieskimi, jak świeży szron oczami.

Jesienny śniegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz