Rozdział 3

28 3 2
                                    

(1998)


- Mówisz mi, żebym natychmiast przestał, żebym już odpuścił, ale ja nie potrafię, rozumiesz?

- Nie rozumiem.

Długo na mnie patrzysz, nie mówisz już nic więcej. W twoich oczach dostrzegam jakieś uczucia, których nie potrafię do siebie przyjąć. Ciągle powtarzam, że jestem zakochany sam z sobie, ale to pieprzona nieprawda. Kłamię, żeby nie wydawać się aż tak słabym, jak w środku jestem. Kochasz mnie, martwisz się o mnie, widzę to wyraźnie.

Wstaję z łóżka. Przechodzę boso po panelach, otwieram lodówkę i wyciągam kolejne piwo. Już nawet nie wiem, które to tego wieczora. Wydaje mi się, że zanim przyszedłeś wypiłem trzy. Rzucam okiem na szklany stolik - siedem pustych butelek.

- Chcesz jeszcze...?

- Dzięki, poprzestanę na dwóch.

Kręci mi się w głowie, opadam z powrotem na łóżko, chcę spać. Zamiast tego odpalam papierosa, zaciągam się. Czuję na sobie twój wzrok, tak samo jak wcześniej zmartwiony. Chciałbym odebrać ci to uczucie, przekazać, że nie masz się o co martwić, ale nie przekonują cię żadne moje słowa. Już nie.

- Jestem pijany. - stwierdzam oczywistość, wrzucając niedopałek fajki do butelki po piwie; Muszę pamiętać, żeby tego nie wypić.

Czuję cię blisko siebie, mam ochotę złapać cię za rękę, albo chociaż spojrzeć w oczy, ale nawet tego nie potrafię. Nie umiem stwierdzić, czemu czuję tę okropną panikę gdzieś z tyłu głowy. Mam tyle rzeczy do powiedzenia, ale wszystko rozmywa się, kiedy tylko otwieram usta.

Za oknem robi się całkiem ciemno, latarnie na ulicy nie działają. Cały wieczór rozmawialiśmy właściwie o niczym, stłukłem kilka szklanek, ale już wtedy byłem zbyt wstawiony, żeby sam posprzątać; Powiedziałeś, że boisz się, że się pokaleczę.

Robi mi się niedobrze, więc zamykam oczy.

- Jutro nie będziesz pić. - zbierasz butelki ze stolika i wyrzucasz do kosza; Słyszę charakterystyczne tąpnięcie i brzdęk. Potem kroki - wychodzisz do drugiego pokoju.

Mówisz, za każdym razem, że mam wreszcie przestać się niszczyć, żebym zrobił to dla ciebie. Mam to w sercu, może nawet nie chcę, żeby moje wady wpłynęły na ciebie. Ty znasz umiar i próbujesz nauczyć mnie tego samego, ale jestem oporny.

Nie umiem zmienić tego, jaki jestem.

***

Przytulasz mnie na środku pustej ulicy, jest noc, a latarnie nadal nie działają.

Mówisz coś, ale ja ledwo trzymam się na nogach i nie mogę rozróżnić słów, dociera do mnie nieskładny bełkot, dźwięk, ale bez jakiegokolwiek sensu. Wcześniej, kiedy wychodziliśmy z klubu byłeś zły - to pamiętam bardzo dobrze. Byłeś zły, że znowu się upiłem i że do tego wszystkiego wziąłem jakąś tabletkę.

- Brian, do cholery, nie potrafisz wytrzymać jednego dnia bez psucia mi nerwów?

Teraz mówisz to żartobliwie, ale ja i tak czuję się dotknięty do głębi; Wyrywam się z twojego uścisku i bez słowa niemal biegnę do mieszkania. Plączą mi się nogi, wywracam się na chodniku, upadam na kolana i wyciągnięte do zamortyzowania upadku dłonie. Nie mogę wstać, więc zaczynam płakać.

- Jesteś jak dziecko. - podnosisz mnie do pionu; zdarłem rajstopy, po nogach cieknie mi krew. Znowu jesteś wściekły, a ja nie mogę tego znieść, wydaje mi się, że krzyczę do ciebie, żebyś się odpierdolił.

- Chcę być sam. - mamrotam, tym razem jestem pewny.

Cisza wisi nad nami jak smog, duszący, gęsty, nieznośny.

W końcu bierzesz mnie w ramiona, brudzę twoją koszulę łzami i rozmytym makijażem. Nie chcę tego teraz, chcę znowu zacząć na ciebie krzyczeć, ale nie potrafię się na to zdobyć, bo mówisz coś takiego, że mięknie mi serce i mam ochotę rozpłakać się na nowo. Przepraszasz, że się zezłościłeś, w końcu też trochę wypiłeś.

- Nie zostawię cię samego, kiedy mnie potrzebujesz. Nigdy.

Nigdy.

***

(Las Vegas, Stany Zjednoczone)


- Wiesz co to zespół takotsubo?

Stefan nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ale stoimy sami 165 metrów nad ziemią, na szczycie repliki wieży Eiffla w Las Vegas. Widok tak mnie zachwyca, że gęba dosłownie mi się nie zamyka, a Stef pewnie żałuje, że się tutaj ze mną wybrał.

- Nie wiesz. To tak zwany zespół złamanego serca, niewydolność krążeniowa czy inne pierdoły. W każdym razie po rozwodzie czy zerwaniu z ukochaną osobą można umrzeć...

- Chcesz mi powiedzieć, że umrzesz, jeśli do ciebie nie wrócę.

Może trochę właśnie to miałem na myśli. Parskam śmiechem, bo cała ta sytuacja jest beznadziejnie żałosna. Wspomnienia zalewają mnie falami, ale już w nich nie tonę. Nie mogę sobie na to pozwolić, ale nie potrafię nie odsłaniać przed nim moich słabości.

- Po prostu przypomniało mi się coś, wiesz.

Odwracam się i patrzę na niego; Momentalnie ucieka wzrokiem i udaje, że jak ja chwilę wcześniej podziwia widoki.

- Stoimy daleko od 'nigdy'. - rzucam jakby od niechcenia, ale nie daję rady powstrzymać drżenia głosu.

***

Nalewam sobie szklankę whisky; Znalazłem butelkę w barku w moim pokoju. Piję powoli, mam pustkę w głowie. Mimo wszystko postanawiam, że nie mam zamiaru się dzisiaj upić. Mówię to sobie cały czas, kiedy nalewam alkoholu po brzegi raz za razem i wypijam jednym haustem. Czuję alkohol, niemal zapomniałem, jak to jest, kiedy szumi ci w głowie.

A potem, na skraju świadomości, robię najgłupszą rzecz, jaką mogłem wtedy zrobić.

***

- Przepraszam. Nie mogę być sam, nie zniosę tej ciszy, nie... - robię kilka niezdarnych kroków do przodu, przerywam swój pijacki bełkot, łapię Stefana za dłoń; Ściskam z całej siły, aż bieleją mi knykcie.

- Brian...

- Zrób to dla mnie ostatni raz. Jeden, ostatni raz.

Zawsze jestem kimś innym przed ludźmi. Mam niewyparzoną gębę. Rozbijam telewizory i wywracam stoły. Biłbym się codziennie, gdyby ci wszyscy chuje nie bali się mnie uderzyć. Obrażam. Wybucham złością. Mieszam w głowach. Ale prawda jest taka - gram, jak nauczyli mnie w szkole. Prawda jest niczym innym jak tym, że płaczę każdego ranka, kiedy tylko się obudzę. Stefan o tym wie, wie o wszystkim, nawet o tych bliznach, które zrobiłem sobie sam pewnego razu, potłuczonym lustrem, w pokoju hotelowym. Był przy mnie, kiedy się niszczyłem. A kiedy odszedł, postanowiłem, że nigdy więcej, ale wtedy było już o wiele za późno.

Nie zdaję sobie sprawy, że te wszystkie słowa wypowiadam na głos, dopóki nie milknę, a Stefan patrzy na mnie jak dawniej - mieszanina zmartwienia i złości. Przyciąga mnie do siebie i przytula, mocno, pewnie. Chowam twarz w jego szyi, wdycham zapach, czuję się jak ćpun na heroinowym głodzie. Jestem w stanie wykrztusić tylko jedno.

- Nie puszczaj mnie. Nigdy.

Butterflies & HurricanesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz