6. Cud

857 62 16
                                    

2 grudnia 1556 roku, Imperium Osmańskie

Anahita potarła zmarznięte ramiona, wzdychając ciężko. Kolejny raz przemierzyła całą długość celi, wyglądając za okno i choć widok zasłaniały jej metalowe kraty, dojrzała, iż słońce powoli wyłania się zza horyzontu. Nowy dzień, a ona wciąż niezmiennie tkwiła w zamknięciu. W ciszy błagała Boga o litość, chociaż nie zapominała o swej winie i popełnionych czynach, przez które wylądowała w lochu. Fakt, nawiązała kontakt z mężczyzną podającym się za bliskiego krewnego królewny, lecz rzekome knucie za plecami sułtana było zwykłym łgarstwem, mającym na celu zhańbić dobre imię Safawidki. Mimo wszystko była pewna sprawiedliwości padyszacha i ufała, że nie pozwoli, aby długo przebywała w samotni.

Wtem mosiężne wrota zaskrzypiały złowrogo, klucz zgrzytnął w zamku, a słabe światło zapalonej latarni wpadło do środka, oświetlając pomieszczenie nikłym blaskiem. Niewiasta niepewnie zerknęła w ich kierunku, odruchowo postępując kilka kroków do tyłu. Zmrużyła powieki, w mroku wypatrując rysów twarzy postaci, zakłócającej spokój kobiety.

- Yahya bey - wyszeptała niemalże bezgłośnie, zaciskając blade palce na tkaninie, okrywającej jej drobne ciało. - Czy mogę zobaczyć Bayezida? - zapytała błagalnie, czując, iż to jedyna możliwość, aby wydostać się z podziemi.

Niestety, usta mężczyzny, rozciągnięte w ironicznym uśmiechu, nie zwiastowały niczego dobrego. Zadrżała, przełykając głośno ślinę, gdy ten zatrzasnął za sobą drzwi, ze stoickim spokojem podchodząc do wystraszonej księżniczki. Okrążył ją, przeszywając chłodnym spojrzeniem swych ciemnych oczu na wylot. Dokładnie analizował każdy element budowy, wykonywane gesty, uciekający wzrok. Wreszcie stanął naprzeciw niej, dumnie prostując plecy. Tym razem to on był górą, nie musiał pochylać czoła.

- Prenses, prenses, prenses... - zaczął, kręcąc głową. - Wiesz, dlaczego tu jesteś, chyba nie musimy tego ustalać - ocenił, spoglądając na nią bacznie, ale nawet nie czekał na ewentualną odpowiedź. - Interesuje mnie tylko czy masz coś na swoją obronę.

- Mogłabym powiedzieć prawdę, lecz to nie ma sensu - odrzekła ze smutnym uśmiechem, wyrażającym wyłącznie zrezygnowanie. - Nie uwierzysz mi. Chcę rozmawiać z sułtanem. Tylko jemu zdradzę swe sekrety - oznajmiła twardo, odzyskując pewność siebie, utraconą wraz z momentem wtrącenia do zimnej, zatęchłej celi, gdzie jedynym towarzystwem były szczury.

- To niemożliwe - odpowiedział natychmiast wierny przyjaciel księcia Mustafy, jakby od początku przygotowany na taki scenariusz.

- Będę milczeć - zapowiedziała, nie zamierzając odpuścić. - Powiadom władcę, że jeśli chce znać moje racje, musi mnie wysłuchać - dokończyła, przysiadając na marnym tapczanie, służącym Anahicie za swego rodzaju łóżko.

- Nie chcesz mówić? Dobrze. Więc nie bądź zdziwiona, gdy nazajutrz przybędą tutaj kaci - odparł, mając nadzieję, że to skłoni Kebire do zwierzeń, lecz ciemnowłosa zacisnęła usta w wąską linię, oplatając dłońmi kolana, podciągnięte pod brodę. Wpatrzona w jeden punkt na pustej ścianie, jasno dawała Yahyi do zrozumienia, iż niczego od niej nie uzyska. - Wspomnisz moje słowa - rzucił na odchodne, pozostawiając królewnę z własnymi myślami.

Anahita oblizała spierzchnięte wargi, wypuszczając z ust powietrze, pod wpływem zimna zamienione w parę. Musiała stanąć przed Bayezidem i wówczas wyznać mu swoje grzechy. A następnie zostawić swój los w jego rękach. Wierzyła, że nie da rady jej skrzywdzić. Ta nadzieja dodawała sił i pozwalała przetrwać w tym odrażającym miejscu, gdzie dzień zlewał się z nocą, doskwierał przeraźliwy chłód, a jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym były rozmowy z nieprzyjemnymi w swej naturze strażnikami.

Tysiąc Łez ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz