Rozdział 1

2.8K 149 225
                                    


"Mawiają, że historia kołem się toczy. Czy chce, czy nie, niezależnie od jej upodobań wraca kiedyś do punktu wyjścia. Niektóre dni usłane są różami, inne zaś okupione cierpieniem. To jedynie nasza sprawa, jak będziemy przez nie brnąć."

Stara książka zamknęła się z trzaskiem za sprawą drobnych, kobiecych dłoni, zatrzymując pomiędzy stronnicami kilka kosmyków czarnych włosów. Westchnęła, unosząc głowę w górę i wpatrując się w szybującego wysoko jastrzębia. Lazurowe niebo przysłonięte było tego dnia niewielką ilością chmur, za to wyraźną uwagę zwracał na siebie szalejący w koronach drzew wiatr, porywając w swoje szpony jesienne liście.

"To już pora" — pomyślała, podnosząc się z ziemi.

Uśmiechnęła się, z sentymentem spoglądając na rozciągającą się przed nią panoramę Konohagakure. Ilekroć zdarzyło jej się odpoczywać na szczycie kamiennej podobizny pierwszego Hokage, wpatrywała się urzeczona w to, co po sobie pozostawił. Niezliczoną ilość klanów, zjednoczonych pod wspólnym hasłem pokoju. Każdego mogłoby to przyprawić o zawrót głowy. Stolica shinobi Kraju Ognia była bowiem najstarszą, a także największą spośród wszystkich, powstałych dotychczas.

Obrzucając wioskę ostatnim spojrzeniem zeskoczyła w dół i z niemałą trudnością wylądowała na jednej z licznych gałęzi rozłożystego drzewa. Nigdy nie udało jej się opuścić tego miejsca bez zadrapań, więc widząc kolejne niewielkie krople krwi, wywróciła oczyma.

Bez zastanowienia ruszyła w kierunku placów treningowych, gdzie spodziewała się zastać jednego, konkretnego mężczyznę. Wyróżniał się z tłumu, wciąż nosząc starodawną, czerwoną zbroję. Jego długie, hebanowe włosy zwykły swobodnie powiewać na wietrze, a czujne, czarne oczy, strzec wszystkiego w obrębie granic wioski.

Nie żywiła do niego żadnych uczuć, ani też sentymentów. Ot, codziennie jedynie obserwowała jego trening, starając się dorównać jego umiejętnościom. Mimo uważnych obserwacji, nie była jednak w stanie choćby zbliżyć się do jego poziomu. Mężczyzna zdawał się wykonywać ćwiczenia lekko, jakby tańcząc do wygrywanej przez szczęk broni melodii wojny.

Hanae ukryła chakrę, po czym ostrożnie zbliżyła się do miejsca, z którego zwykła obserwować czarnowłosego. Bez emocji wpatrywała się, jak mężczyzna katuje uderzeniami gruby pień, po czym odskakuje daleko w tył, wykonuje pieczęcie i posyła w jego stronę sporych rozmiarów kulę ognia. Kobieta skrupulatnie opisywała każdy krok w niewielkim, czarnym notesiku, licząc, że uda jej się powtórzyć ten ruch.

Westchnęła, odwracając spojrzenie i wpatrując się w niebo. Minęło dokładnie cztery lata, odkąd przybył do wioski. Było to również pięć długich lat, podczas których dziewczyna każdego dnia na nowo przeżywała unicestwienie swojego klanu. Nikt nie był pewien, kto stał za tak straszną zbrodnią. Dziewczyna przygryzła wargę wspominając swoją bezsilność wobec tego, co zastała po powrocie z misji. Nie ona jedna zmuszona była jednak by cierpieć, na widok martwych ciał.

Hanae znów przeniosła swój wzrok na plac, jednak nie zastała na nim mężczyzny. Zamiast tego, siedział swobodnie na gałęzi obok, przyglądając się z założonymi rękoma zdumionej dwudziestolatce. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z jego obecności i nieśpiesznie przeniosła spojrzenie oliwkowo czarnych oczu na Uchihę.

Wpatrywał się w nią uważnie, śledząc ruchy jej dłoni. Jedna z nich ostrożnie zamknęła notes, natomiast druga powędrowała do niewielkiej torby, chwytając kunai. Zestresowana odetchnęła głębiej.

—  To nie jest konieczne — rzekł, marszcząc groźnie brwi. - ANBU?

W odpowiedzi pokręciła przecząco głową, po czym schowała broń. Przełknęła ślinę, nie spuszczając mężczyzny z oczu. Zdawała sobie sprawę, jak marne szanse miała przeciwko sharinganowi Madary.

My envenom destiny  || 𝐌𝐀𝐃𝐀𝐑𝐀 𝐗 𝐎𝐂
 ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz