2. Nic wielkiego się nie stało

121 10 5
                                    

Wbiłam wzrok w sufit, niespokojnie trzęsąc nogą.

Zamknęłam egzemplarz „Otella", wiedząc, że i tak nie dam rady nic czytać, i podniosłam się, po czym podeszłam do okna. Zaczynało się ściemniać, a Elli wciąż nie było w pokoju i nie odpowiadała na SMS-y. Mogłam mieć tylko nadzieję, że jest właśnie z Zackiem.

Zaczęłam nerwowo stukać paznokciem w parapet.

— Muszę wyluzować, nic wielkiego się nie stało — powiedziałam sama do siebie, po czym zeszłam na dół zarzuciłam na siebie kurtkę. Otworzyłam drzwi.

— Ethan?

Skąd on ma mój adres? Co on tu robi? Czego chce? O co chodzi?

— Cześć — przywitał się, pocierając dłonią kark.

— Pewnie przyszedłeś po swoje rzeczy, zaraz ci przyniosę — wyrzucałam z siebie słowa jak z katapulty. — I przepraszam, nie chciałam ich zabierać, ale nie mogłam znaleźć swoich ubrań i...

— Spokojnie, możesz je zatrzymać, nie zależy mi.

Na ulubionej bluzie?, pomyślałam, ściągając brwi, ale nie skomentowałam tego.

— W takim razie co tu robisz? A propos tego, co się stało...

Spojrzał mi w oczy z pewnością siebie, która mogłaby mnie wbić w ziemię. Miał takie czyste, zielone tęczówki, że, widząc je po raz pierwszy, uznałabym je za niewinne.

Ale on taki nie był.

— Myślisz, że spaliśmy ze sobą? — spytał, wyraźnie ucieszony moim skonfundowaniem. — Wierz mi, słońce, albo nie, ale gdybyśmy uprawiali seks, nie zapomniałabyś tego.

Skrzywiłam się na tak bezpośrednie słowa, ale nie skomentowałam ich.

— Więc po co przyszedłeś?

— Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko u ciebie okay.

— Dlaczego by miało nie być? — zdziwiłam się.

— Nie pamiętasz nic z sobotniej nocy, prawda? — zaśmiał się. — Może chcesz się przejść? Opowiem ci wszystko.

Zawahałam się.

— W sumie to... — Wzięłam głęboki wdech. — W sumie to i tak chciałam iść na spacer.

Zeszliśmy na dół, po czym wyszliśmy do ogrodu i usiedliśmy na ławce.

— Więc... co pamiętasz? — spytał.

Poczułam się, jak byśmy zaczynali jakąś grę.

— Alkohol... dużo alkoholu. I facetów też.

Zaśmiał się.

— Chyba trochę zbyt wiele alkoholu. Delikatnie mówiąc, złapałaś zgona. Spałaś na kanapie i ktoś zaczynał się do ciebie dobierać, więc delikatnie dałem mu do zrozumienia, żeby spadał, i zabrałem cię do siebie.

— I rozebrałeś?

— To była obelga, pytanie, zarzut czy, cholera, co? — spytał poirytowanym tonem.

Przejechałam wzrokiem po jego opalonych ramionach i ciemnych włosach.

— Jestem po prostu ciekawa, nic nie pamiętam — broniłam się.

— Tak, ja.

— Po co?

Westchnął.

— Ta rozmowa nie ma sensu, uważasz mnie za potwora bez ludzkich odruchów.

Podniósł się, lecz wtedy gwałtownie chwyciłam jego ramię. Odwrócił się, patrząc mi prosto w oczy, jakby mnie przewiercał.

— Um... przepraszam. — Puściłam go. — To znaczy... dziękuję. Chciałam powiedzieć, dziękuję za zajęcie się mną.

— Drobiazg. Cieszę się, że wszystko okej. Widzimy się w sobotę. — Podniósł się z ławki, po czym pochylił lekko w moją stronę. — Wiesz, chętnie bym cię widział w moim łóżku w innych okolicznościach.

Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując powstrzymać krew uderzającą mu do głowy, kiedy obserwowałam jego odchodzącą sylwetkę.

TroubleattracterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz