Rozdział 15

238 37 4
                                    

Wpadłam w objęcia Aleksego i zastygliśmy tak. Czułam jego bicie serca, miarowe, uspokajające wszystko dookoła. Dźwięki chaosu nagle ucichły, płacz dzieci przestał być tak bardzo nieznośny. Liczyliśmy się my - ja i on.
- Tośka... - szepnął cicho i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Martwiłam się o ciebie Aleksy. - powiedziałam głośniej patrząc mu prosto w oczy. Chłopak zaśmiał się i mruknął cicho.
- Ty też nas Tośka nie raz przyprawiałaś o palpitacje serca, na przykład po tej akcji na szpital albo teraz, jak ten rusek... to było... - mówiąc to cały się spiął, a mnie przeszedł dreszcz.
- Aleksy, nie wspominajmy o tym. - powiedziałam, a w moich uszach rozległ się nieprzyjemny gwizd.
- Dobrze. Przepraszam. - powiedział plutonowy i złapawszy mnie za podbródek ucałował delikatnie w czoło. Ja podniosłam się i spojrzałam na niego. Miałam nadzieje tylko, że nie po raz ostatni.
Przeszłam przez szalony slalom między rannymi i wyszłam przez właz jednego z pancerników. Kamyk od razu podbiegł do mnie.
- No, nasza Tośka niezgubka... Wracamy do Międzylesia! - krzyknął, a ja go złapałam w przegubie.
- A Aleksy? - spytałam, a on posmutniał.
- On tu zostaje aż wyzdrowieje. - rzucił, i od razu szarpnął mnie za sobą. Przebiegliśmy przez trampoliny i przez dwa nagie stelaże, a następnie wsiedliśmy do jednego z dwóch Rosomaków i zamknęliśmy właz.

W Międzylesiu zastała nas niemiła niespodzianka.
Pchnęłam drzwi do naszego mieszkanka, naszej bazy plutony Vis. I zamarłam. Powoli puściłam klamkę i weszłam do środka nie zamykając drzwi. Najpierw przedsionek. Wieszaki były pozrywane ze ścian, a podłoga była pokryta tynkiem ze ściany, która się posypała przy demolce. Czyżby kamienica została zbombardowana? Weszłam dalej, salon. Kanapa stała na oparciu, telewizor był rzucony ekranem do przodu, obrazy były w popękanych ramach, a podobrazia były poprzebijane sztyletami. Zasłoniłam usta ręką. Podeszłam do dywanu leżącego na środku pokoju i odsłoniłam go. Następnie złapałam za właz i podniosłam do góry. Broń była. Odetchnęłam i póki nikt nie widział zamknęłam podłogę. Usłyszałam kroki.
- Co tu się... - Kamyk stanął w drzwiach i rozejrzał się.
- Przestraszyłeś mnie. - powiedziałam oschle do niego. - Zmień te glany na tenisówki.
- Ej, ale to są buty mundurowe. Nie założę byle szajsu do munduru. - rzucił oburzony. Westchnęłam.
- No dobrze, rób co chcesz. - rzuciłam i podniosłam się. Chciałam przejść koło niego, ale on zagrodził mi drogę.
- O co ci chodzi? - spytał zdenerwowany.
- Z czym? - zakrzyknęłam oburzona.
- Jesteś jakaś nieprzyjemna. Strasznie się o wszystko czepiasz. - powiedział i chciał mnie przytulić, ale przez głowę przeszło mi jedno wspomnienie.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęłam i odskoczyłam od niego. Miałam łzy w oczach. Kamyk z resztą też.
- Ale, Mari...
- Zostaw mnie w spokoju! - zawołałam i wybuchłam płaczem. Kamyk popatrzył na mnie zdezorientowany, a następnie podszedł do mnie.
- Marysia, serio. Co się dzieje?
- Ja... ja... - zapowietrzyłam się spazmatycznym płaczem. - Ten rusek... on... mój mundur... koszula... - zaczęłam łkać, a Kamyk od razu zrozumiał.
Zapadła śmiercionośna cisza, ja wtulona w Kamyka, jego silne ręce otaczały mnie i dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Aż nagle rozległ się przeraźliwy wrzask.
Wrzask mojej siostry.

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Where stories live. Discover now