Rozdział 10

357 44 0
                                    

Ciągnęłyśmy się korowodem przez zmasakrowane ulice wschodniej Warszawy. Ja trzymałam za rękę Rudzię, a ta - Myszkę.
Jasne, tlenione włosy Rudzi wyblakły tak, że wyglądały na prawie białe. Loczki zwinęły jej się delikatnie przy uszach, przez co dodały jej wieku. Jej kości policzkowe się zarysowały, a oczy wydawały się tryskać odwagą i patrzeć przed siebie. Wyglądała na o wiele starszą.
Myszka natomiast wyglądała na zmęczoną. Co jakiś czas wzdychała i odwracała wzrok od mojego. Byłam na nią zła za to, co zrobiła w piwnicach tamtego budynku.
W końcu skręciłyśmy w Panny Wodnej - w ulicę, gdzie nastąpił ogromny wybuch. Cały Wawer obiegła wiadomość. Pancernik wybuch w Radości. Potrzebujemy pomocy i medykamentów do szpitali polowych. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, jednak nadal za mało, aby pomóc tym wszystkim poszkodowanym. Na pamiątkę podobnego wydarzenia, ale sprzed około 90 lat, pancernik nazwano "Goliatem" - w trakcie powstania warszawskiego w 1944 roku rownież wybuchł Goliat.
Ulica wyglądała masakrycznie. Mężczyźni chodzili z łopatami do śniegu i odgarniali bruk z ludzkich wnętrzności wyrzucając je do rowów wykopanych przy drodze. Pielęgniarki biegały z rannymi na noszach i co jakiś czas znikały w piwnicach ciągu domków, dostając się do schronu poprzez zejście, które mieściło się w dawnym lokalu "Pizzy z Radości". Minęła nas kobieta.
- Przepraszam. - zapukała mnie w ramię i pokazała kawałek urwanej nóżki z niebieskim bucikiem na końcu. Jej twarz była straszna. - Czy widziałaś może mojego synka? Miał tego dnia właśnie te buciki... to jego nóżka... - szepnęła, ale poczułam dreszcz, który wstrząsnął Rudzią, więc pokiwawszy głową odeszłam od niej. W końcu doczłapałyśmy się do Lucerny i zniknęłyśmy w jednym z domów przy tej ulicy. Zbiegłyśmy do piwnic i ruszyliśmy dalej.
Tego samego dnia wieczorem dotarliśmy do naszej bazy mieszczącej się teraz na Kossakowskiego.
- Wracamy z misji traktu lubelskiego. Jedna martwa, trzy ranne. - zameldowałam i opadłam wykończona na kanapę stojącą w rogu salonu, który jak na czasy wojenne był w naprawdę dobrym stanie.
- Kto zginął?! - wrzasnął Adam i wszedł do salonu. Popatrzył na naszą trójkę. Nie było Hanki. - Ona...
- Zmarła w bardzo godny sposób. - powiedziałam i po tych słowach zamilkłam. Adam westchnął i bliski płaczu wyszedł z pomieszczenia. Wszedł Kamyk.
- Tośka niezgubka! - zawołał i przykucnął przy mnie, Rudzi i Myszce z miską wody, w której były trzy szmatki. Dwie podał dziewczynom. Trzecią przetarł mi lewy policzek. Następnie delikatnie usunął kawałki szkła. Potem druga strona twarzy. Następnie wytarł mi moje zakrwawione usta, a na końcu pocałował mnie.
- Jesteśmy pokoleniem apokalipsy. Jakbym nie przeżył tej masakry, wiedz, że Cię kocham. Bardzo kocham. - powiedział i pocałował mocniej. Oderwałam się od niego, a on zaśmiał się.
- Oj, Kamyk, Kamyk... taki z ciebie dowcipniś, panie harcerzu? - zapytałam, a on popchnął mnie i zrzucił z kanadyjki na ziemię. Chyba nie miało to być aż tak mocne pchniecie.
- Ojej! - Zawołał i pomógł mi się podnieść z ziemi. Śmiałam się jak wariatka. I wtedy podeszła do mnie Myszka. Podała mi list, którego nie dostarczyłyśmy. Popatrzyłam na niego. Cholera.
- Właśnie. Muszę zdać raport.
***
- Aleksy! - zawołałam i wychyliłam się za próg. Wysoki młodzieniec odwrócił się i popatrzył na mnie wzrokiem o treści "co jest?" - Mam złe wieści. Bardzo. Złe.
- To znaczy? - dopytywał się wpychając sobie do buzi resztki ciasta drożdżowego. Wyglądał na bardzo głodnego, a kiedy zobaczyłam bułkę w jego ustach, mój brzuch rownież zagrał marsza.
- Już wiemy, czemu dowództwo ucichło, Myszka znalazła rozwiązanie. - rzuciłam i podałam mu list informujący. On go przeczytał, a następnie podniósł przerażone, ale i wściekłe oczy.
- Nasz kolejny cel to odbić Hangar 646 z rąk tych ruskich świń.

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Where stories live. Discover now