Rozdział 11

312 38 1
                                    

Aleksy pchnął mnie ku barykadzie.
- Biegnij, Mari! - zawołał po imieniu do mnie, a mi po karku przebiegły ciarki.
- Jezu, weź. Nie słyszałam swojego imienia już dwa miesiące. - rzuciłam z uśmiechem, a Aleksy z Kamykiem zaśmiali się ponuro.
- Dokładnie to sześćdziesiąt trzy dni. Tyle trwa już nasze powstanie. Falenickie. - powiedział głos Rudzi zza chłopaków.

Kończył się lipiec. Największe upały były za nami, chociaż nadal bywały niemiłosierne temperatury. Ile to jeszcze będzie trwać? Każda minuta jest nie do zniesienia. Te trzy misje i teraz trwająca, czwarta misja, są przerażające. Moje oczy widziały bezwładne ciało Hanki znikające pod tonami gruzu, które osuwając się najpierw zasłoniły jej szary mundur, następnie kolana wraz z udami, a na końcu zniknął jej długi, brązowy warkocz. Na własne oczy widziałam, jak goliat wybucha na panny wodnej. Czułam tą ciepłą krew padającą z nieba, która skropliła moje ramiona, która zostawiła ślad nie tylko na szarym mundurze, ale i w mojej głowie. Widziałam moje wychudzone ciało. Żebra wystające, opięta skóra, talerze biodrowe na wierzchu. Widziałam jak Tosię rozrywa bomba. Czułam jej ostatnie uderzenia serca. Słyszałam jej ostatnie słowa. Widziałam. Widziałam za dużo jak na mój wiek. Miałam tylko piętnaście lat. Tylko. Aż za dużo na powstanie.
Za mną cichy głos Rudzi zaczął coś szeptać.
- Opłakujemy godzinę, kiedy się wszystko zaczęło, kiedy padł pierwszy strzał. - usłyszałam, a natychmiast nacisnęły mi się łzy do oczu.
- Rudzia, przestań. - usłyszałam władczy głos Aleksego, ale dziecko dalej recytowało.
- Opłakujemy sześćdziesiąt trzy dni i sześćdziesiąt trzy noce walki. I godzinę, kiedy się wszystko skończyło. - mówiła dalej. Po mojej twarzy płynęły łzy. Nie kontrolowałam tego. Tęsknota za rodzinnym salonem, za śmiechem w samo południe, przy planszówkach. Kiedy tata mówił: "trzeciej wojny światowej nie będzie". Kiedy żył. Aleksy objął mnie ramieniem i popatrzyliśmy na Rudzię.
- Kiedy na miejsce, gdzie żyło milion ludzi, przyszła pustka po milionie ludzi. - dokończyła poemat Świrczyńskiej i popatrzyła na barykadę. - TERAZ!
Zawołała, a my jak oparzeni wypadliśmy na pusty teren odgradzający miejsce między Hangarem a blokami mieszkalnymi. Biegłam ile sił w nogach, aż wpadłam na ścianę hangaru i wcisnęłam się do niej. Na mnie wpadł Aleksy, dało się słyszeć ciche "ugh!" a potem "ops, sorry.". Zauważyłam, jak Rudzia się potyka. Serce mi podskoczyło - zaryła twarzą w kamyczkach. I w tym momencie Kamyk złapał ją za pasek u spodni, podniósł i wbiegł we mnie i Aleksego.

Boom! - Aua, Kamyk! - trach! - O, Jezu! - łubudu! - Och!

I w ten sposób przewróciliśmy blaszaną ścianę hangaru. Wpadliśmy do jakiegoś małego pomieszczenia. Rudzia podniosła się i odkaszlnęła. Kamyk otrzepał sobie koszulę mundurową. Kiedy Aniela podniosła na mnie twarz, zaczęłam się śmiać.
- Oh, Rudzia! - i podeszłam do niej i wytarłam kawałkiem rękawa twarz. Ona skrzywiła usta.
- Jestem brudna? - szepnęła.
- Jak my wszyscy. - rzuciłam, a Kamyk kiwnął na mnie ręką.
- Dziewczyny, chodźcie, idziemy po Macieja! - zawołał półgłosem, i w tym momencie jego sylwetka zniknęła za ścianą. Rozległ się strzał. Cień pokazywał, jak jakaś postać upada najpierw na kolana, a potem na twarz. Szepnęłam do Rudzi.
- Lusia, biegnij po drugi batalion. Wróćcie i pomóżcie nam. - rzuciłam, a kiedy Rudzia wyskoczyła przez dziurę, wyszłam za róg. Wtedy rosyjski żołnierz rzucił się na mnie. Wrzasnęłam, a mężczyzna przyłożył mi pistolet do skroni.
- Razobrat. (rozieraj się) - powiedział i uśmiechnął się w obrzydliwy sposób. Wykrzywiłam twarz.
- Ne! (nie) - zawołałam i mu splunęłam w twarz. Rosjanin odwrócił twarz, ale i tak moja splujka sięgnęła jego policzka. Zrobił się wciekły.
- Delat to cho vy kazali! (rób co kazałem) - wrzasnął i spoliczkował mnie. Następnie przewrócił na ziemię i zaczął rozpinać mi koszulę mundurową. Zaczęłam wrzeszczeć.
- Pomocy! Kamyk, pomocy! - wrzeszczałam, kiedy ta ruska świnia próbowała zerwać ze mnie ubranie. I wtedy nagle ucichł jego śmiech, a ja poczułam na sobie jego ciężar. Pomyślałam o tym, że zaraz przestanę być "czystą", kiedy nagle ciężar zniknął, a ja poczułam na ramieniu dotyk, delikatny.
- Już, spokojnie. - usłyszałam głos Aleksego. Usiadłam i zasłoniłam biust rękoma, chcąc poprawić umundurowanie. Chłopak cofnął się i poczekał, aż zapnę guziki, po czym kucnął przede mną jeszcze raz. - Hej, popatrz mi w oczy.
Odwróciłam wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć. Widział to, co się ze mną działo. A ja nie umiałam sobie poradzić. Powtórzył.
- Spójrz na mnie. - delikatnie otworzyłam oczy sklejone łzami. Chłopak pogładził mnie po głowie. - Już dobrze, Tośka niezgubka zawsze da radę. Prawda?
- Tak. - powiedziałam ocierając łzy. Nagle przypomniałam sobie widok upadającego człowieka, który został postrzelony. - Aleksy, gdzie Kamyk?

Jego wyraz twarzy skamieniał...

Jak kamienie - z pamiętnika łączniczki "Tośki"Onde histórias criam vida. Descubra agora