Ups, zła rzeczywistość - cz. 2

938 118 120
                                    

Tak jak Sherlock chciał, powróciliśmy na plan, znowu starając się uniknąć tłumów ludzi.

Na miejscu zastaliśmy nerwowo chodzącego Steven, zastanawiającego się zapewne gdzie nas wywiało. Gdy spostrzegł, że kierujemy się w jego stronę, podbiegł do nas.

- No nareszcie! Ben, Martin, próbujemy się z wami skontaktować od półgodziny. Chciałbym dokończyć dzisiaj nagrywanie kilku scen.

Holmes odchrząknął w typowy dla siebie sposób, chowając dłonie za plecami.

- Mieliśmy parę bardzo dogłębnych spraw do omówienia, ale już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

Trąciłem go łokciem, zdając sobie sprawę, że to nie zabrzmiało najlepiej.

Mężczyzna zmrużył oczy, kiwając głową powoli jakby nie bardzo wierząc w słowa Sherlocka.

- No dobrze... Czy może gdzieś widzieliście naszego Dirka? Musimy dokończyć scenę z nim - popatrzył na nas.

- Niestety nie. Może za chwilę wróci - odparłem z obojętnością, a Steven westchnął.

- Eh... Potem fani narzekają, że na kolejny sezon czeka się te kilka lat.

- Racja, chociaż trzy odcinki na jeden sezon to chyba lekka obraza mojego wizerunku - powiedział mało konspiracyjnie Sherlock, zakładając krzyżując ręce.

Mężczyzna spojrzał na niego z mieszanką oburzenia i szoku, a ja zaśmiałem się nerwowo.

- Ma dzisiaj kiepski dzień. Zaraz się ogarniemy do roli. Daj nam chwilę na "wczucie się".

Popchnąłem delikatnie Holmesa, aby minąć reżysera i pójść dalej zanim zdąży coś dodać. Odeszliśmy na stronę, a ja powiedziałem cicho:

- Sherlock, wiem, że to może być dla ciebie za wysoki poziom, ale może postaraj się choć trochę nie zachowywać jak ty, tylko jak aktor, który jedynie gra prawdziwego ciebie. - Podniosłem dłoń w momencie, gdy chciał zaprzeczyć. - Może ustalmy, że to ja będę rozmawiał z ludźmi.

Wzruszył ramionami.

- Niech ci będzie... I tak przyśpieszę tych dwóch lat dzielących sezony.

- Zupełnie jak dwóch lat pomiędzy twoim rzekomym samobójstwem i powrotem - odparłem zgryźliwie i oddaliłem się nim Holmes zdążyłby mi odpowiedzieć.



Sherlock badał dyskretnie miejsce naszego przeniesienia do tej rzeczywistości, kiedy ja rozmawiałem z ludźmi, starając się poznać "Martina Freemana". Jakże się okazało byłem w związku z niejaką Amandą Abbington i miałem własne dzieci. Podobnie z resztą jak Benedict. Nas, jako aktorów łączyła jedynie bliska przyjaźń, ale z tego co się dowiedziałem każdy z nas grał w dużej ilości filmów i mało mamy czasu na wytchnienie. Stwierdziłem, że przestanę narzekać na swoją pracę w przychodni oraz prawie codzienne zajmowanie się sprawami jako towarzysz detektywa.

Gdy zauważyłem, że Sherlock przywołuje mnie gestem dłoni, podszedłem do niego. Stanęliśmy przy ścianie budynku, w której tkwiła kula wystrzelona z broni gonionego przez nas mordercy.

- Dirk nie spudłował. On specjalnie wystrzelił te naboje, nie trafiwszy nas. - Wskazał równoległą do nas ścianę. - Na podobnej wysokości również jest drugi pocisk. Myślę, że stworzył w tym miejscu pewną barierę, która nas tu przeniosła nim zdążyliśmy zareagować.

Johnlock ~~fanfictionWhere stories live. Discover now