Rozdział 15

12K 728 15
                                    

   Taniec, który zmienił nas oboje...

*Clare*
    Odsuwając się od chłopaka sięgnęłam po marker by napisać, że musimy działać lecz nim zdążyłam  dotknąć papieru, chłopak wyrwał mi go z ręki. Spojrzałam na niego marszcząc brwi.
-Dajmy mu szansę - napisał
Szczerze? Myślałam, że żartuje. Po dłuższym namyśle przyznałam mu rację. Każdy zasługuje na drugą szansę. Zgodziłam się choć mój ojciec jak nikt inny miał tych szans o wiele więcej. Miał szansę każdego dnia! Wyciągałam ku niemu pomocną dłoń dzień w dzień! Dlaczego postanowił spróbować dopiero wtedy, gdy u jego boku pojawiła się nowa kobieta? Czemu nie chciał wysłuchać mnie...
Czy był głuchy na moje błaganie?
Mimo to nie mogłam odebrać tacie szansy na bycie szczęśliwym. Zauważyłam jak czarnowłosy się do mnie uśmiechnął i niepewnie uniósł dłonie.
-Uczę się dla ciebie - powiedział migając
Nie mogłam w to uwierzyć. On uczył się języka migowego dla mnie! W oczach stanęły mi łzy wzruszenia. Poczułam jak zielonooki chwyta mnie za dłoń i prowadzi na parter, gdzie nakazał mi gestem bym zaczekała. Kiwnęłam głową na zgodę. Wrócił kilka minut poźniej z szerokim uśmiechem na ustach biorąc mnie za dłoń i wychodząc z domu. Szłam przy jego boku ze schyloną głową ku ziemi starając się zakryć włosami twarz. Nie uszło to uwadze chłopaka. Zatrzymał się wyjmując telefon z kieszeni pisząc coś na nim po czym wręczył mi go. W niewysłanej wiadomości napisał;
-Jesteś ze mną. Nic ci się nie stanie.
Kasując jego słowa odpisałam;
-Nic nie rozumiesz.
Widziałam jak odczytując moje słowa marszczy brwi i czeka. Wzruszyłam ramionami nie wiedząc czego oczekuje.
-Wytłumacz co masz na myśli - przeczytałam gdy podał mi telefon
Lekko oburzona a może zmęczona tym całym teatrem odgrywanym w domu napisałam całą prawdę.
-Mam tłumaczyć ci to, że to wszystko; czysty dom, brak smrodu alkoholu, ojciec stojący o własnych nogach bez kropli alkoholu we krwi to cholerny teatrzyk!? Mam tłumaczyć, że po raz pierwszy od ponad roku widzę dom i ojca w normalnym stanie? To tylko gra... - wręczyłam mu gwałtownie telefon w dłoń.
Chwytając suknię w ręce zaczęłam biec. Biegłam czując jak wiatr rozwiewa mi włosy a po policzkach płyną mi łzy. Na moje nieszczęście miejscem docelowym mojego maratonu była szkoła. Próbowałam przebiec niepostrzeżenie do mojej sosny ale suknia zbyt rzucała się w oczy i zostałam zatrzymana przez chłopaków z mojej klasy. Szarpali mnie za suknię przyciągając do siebie blisko, każdy w swoją stronę. Wiedziałam, że coś mówili, widziałam ich szydercze uśmiechy. Na szczęście za kurtyną włosów nie dostrzegali mojej twarzy. Nie wiedziałam dlaczego ale zaczęłam się modlić w myślach by cudownym sposobem z tej całe opresji uratował mnie Matthew. Poczułam jak ktoś mocno pociągnął mnie za włosy, że w oczach stanęły mi łzy. Teraz miałam przechlapane; wszyscy, dosłownie wszyscy patrzyli się na mnie lecz nie to stanowiło problem. Problemem była moja odsłonięta twarz. Każdy widział to, co starałam się ukryć ponad rok; posiniaczoną twarz. Poczułam jak cały żal, rozpacz i osamotnienie kumulują się się wewnątrz mnie by po chwili wybuchnąć. Wyrwałam się z uścisków chłopaków czując jak podczas uwalniania się jeden z nich wyrwał mi garść włosów. Patrząc im prosto w ich uśmiechnięte twarze, powiedziałam w języku migowym;
-Żeby karma was dopadła.
Widząc ich zszokowane miny uśmiechnęłam się tylko i już miałam odchodzić, gdy poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Obracając się sądziłam, że ujrzę jednego z tych, którzy mnie dręczyli. Jakie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam Matthew. Przygarnął mnie w ramiona i tuląc mnie do siebie pocałował w kącik ust po czym odsuwając mnie od siebie mrugnął zawadiacko okiem z uśmiechem zadowolenia. Potem wszystko działo się tak szybko... Matthew odwrócił się do mnie bokiem przybierając wściekły wyraz twarzy podchodząc do chłopaków, którzy mnie dręczyli. Obserwowałam jak krzyczał na nich a oni niczym pokorne pieski kiwali lub zaprzeczali ruchem głowy. Jeden z nich coś odpowiedział na co zielonooki uśmiechnął się drwiąco, obrócił się do zgromadzenia, które przyglądało się temu widowisku z zaciekawieniem po czym zamachnął się i uderzył go prosto w twarz. Ze strachu spowodowanym bólem wspomnień krzyknęłam zakrywając twarz dłońmi jakbym to ja dostała a nie ten chłopak. Mimo tego, że mnie szarpano, bito, podduszano to nigdy nie życzyłabym tego największemu wrogowi. Od dawna przestałam martwić się tym, że czuję ból spowodowany złamanym żebrem czy nieludzkich zachowań wobec mnie. Mimo tych wszystkich krzywd zawsze powtarzałam sobie, że można mnie bić, kaleczyć ale nie mogę pozwolić by krzywdzono kogoś poza mną. Nim się spostrzegłam stało się to moją domeną życiową. Bardziej boli mnie najdrobniejsza krzywda innych niż moje wszystkie razem wzięte. Podbiegając do Matta spojrzałam mu prosto w oczy swoimi załzawionymi. Zrozumiał o co go proszę mimo to wahał się jak postąpić. Zerkał to na mnie to na moich napastników aż w końcu odpuścił. Przytuliłam się do Matthew a on wziął mnie na ręce. Kładąc mu głowę na piersi zastanawiałam się w jak krótkim czasie stał mi się tak bliski. Jak szybko mu zaufałam podświadomie ufając, że nie ma wobec mnie żadnych złych zamiarów. Chyba przysnęłam albo się zamyśliłam ponieważ nim się spostrzegłam otaczała mnie w ogóle inna sceneria. Przede mną stał duży biały ekran taki niczym z kina a dookoła rosły piękne krzaki róż. Unosząc spojrzenie ku górze zauważyłam wierzbę płaczącą. Opierając dłoń o jej korę wstałam i podeszłam do jednej z wielu róż i powąchałam ją. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niespodziewanie poczułam jak ktoś wsuwa swoją dłoń w moją splatając nasze palce ze sobą. Wiodąc wzrokiem ku właścicielowi owej dłoni ujrzałam uśmiechniętego Matthew.
-Witaj - powiedział gestem.
-Witaj - odpowiedziałam z uśmiechem
-Podobają ci się? - spytał
Nie mogłam uwierzyć jak szybko uczył się mojego języka i to dobrowolnie.
-Róże są moimi ulubionymi kwiatami. Chcesz poznać pewien mit z nimi związany? - zapytałam obserwując pąki kwiatów.
-Chętnie posłucham. Nigdy nie interesowałem się zbytnio mitologią. Może mnie zaciekawi. - odpowiedział.
Biorąc Matta za rękę usiedliśmy pod drzewem a ja zaczęłam migać powoli by zrozumiał. Zadziwiające było to, że w naszej relacji każde z nas uczyło się czegoś od siebie nawzajem. Matt uczył mnie pokory i wyrozumiałości w stosunku osób słyszących; mówił mi gdy migam zbyt szybko więc zwalniałam tempo a z kolei on sam uczył się mówić wolniej słowami dzięki czemu mogłam pojąć co do mnie mówi.
-Jeden z mitów głosi, że Afrodyta miała śmiertelnego kochanka o imieniu Adonis. Był to przystojny młodzieniec a że był on myśliwym to Bogini często towarzyszyła mu w jego polowaniach. Na jednym z nich Adonis został zaatakowany przez dzika. Niektórzy sądzą, że owym dzikiem był przemieniony kochanek Afrodyty - Ares inni twierdzą, że był nim zazdrosny mąż - Hafajstos. Były domysły, że zwierze nasłała zazdrosna Artemida. Domysłów było wiele ale nikt do końca nie wie kto nim był. Adonis został rozszarpany przez zwierzę nim Bogini zdążyła mu pomóc. Kochanek umarł w ramionach ukochanej. Jego krew spływając na ziemię tworzyła kwiaty; róże. Smutna Afrodyta poszła do Zeusa by ożywił pięknego myśliwego. Ten po krótce spełnił jej prośbę; Adonis pół roku spędzał na ziemi z Afrodytą a kolejne pół w Hadesie...
Kończąc opowiadać spojrzałam na Matthew, który przyglądał mi się z uśmiechem.
-Smutna historia - powiedział gestem
Pokiwałam zgodnie głową oparta o drzewo.
-Ale piękna. W końcu Zeus dał im pół roku - odpowiedziałam
-Te pół roku to przekleństwo w pięknym opakowaniu
Spojrzałam na niego nierozumiejąc.
-Mogli cieszyć się sobą pół roku tylko po to by przez następne pół usychać z rozpaczy. Nie lepiej powiedzieć żegnaj? - wytłumaczył
-Nie ma róży bez kolców i miłości bez bólu - odparłam
Przez resztę wieczoru oglądaliśmy film wyświetlony na białym ekranie wśród rondelka z gorącym kakao i grubych koców, które otulały nasze ciała.

Usłysz mnie - Dominika LOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz