Rozdział 3

66 5 0
                                    

* Justin POV's *
Nie wiem ile siedziałem w hotelowym pokoju wpatrując się w pustą ścianę. Może Camille ma rację? Może trzeba dać jej odejść?
- Nie. - powiedziałem sam do siebie. - Nie mogę pozwolić jej odejść.
Ale co ja niby mogę zrobić? Nie pozwolą mi do niej wejść...
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju weszła moja mama w towarzystwie Scootera - mojego menagera.
Spojrzałem na nich.
- Co wy tu... - zacząłem ale mama mi przerwała.
- Wstawaj. Jedziemy do szpitala. - powiedziała stanowczo.
- Ale... - urwałem, widząc jej minę. - Nie wpuszczą nas. Na pewno nie mnie. Skąd wy się tu wzięliście?
- Skarbie, wszyscy już wiedzą.
Wstałem.
- Mamy mało czasu... - powiedział Scooter.
Zerknąłem na zegar i przeklnąłem pod nosem. Za pół godziny wybije północ. Jak mogłem stracić tyle czasu?
- My odwrócimy uwagę ty postarasz się coś zrobić, jasne?
Kiwnąłem głową i poszliśmy.

Kiedy dojechaliśmy do szpitala minęło 15 minut.

- Wiesz co masz robić. - mama uśmiechnęła się do mnie lekko i razem ze Scooterem poszli w przeciwną stronę.
Czułem się jak w jakimś beznadziejnym filmie w którym chłopak stara się uratować swoją ukochaną.
Zaśmiałem się i uświadomiłem sobie w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Właśnie staram się ratować dziewczynę której prawie w ogóle nie znam, a pomaga mi w tym moja mama i mój menager.
Zacząłem wchodzić po schodach, rozglądając się po wyjątkowo pustych korytarzach. Było tylko słychać urządzenia działające w poszczególnych salach i moje kroki odbijające się echem.
Szedłem powoli, starając się nie natrafić na żadnego z lekarzy lub pielęgniarek. Stanąłem przed właściwą salą i spojrzałem przez okienko, mając nadzieję zobaczenia Jasmine ale... Sala była pusta..
Obudziła się? A może nie zdążyłem? Spojrzałem na zegarek który wskazywał na 23:55 i zacząłem się trochę denerwować. Spóźniłem się...
Wszedłem do sali. Niemożliwe.
Moją uwagę przykuła karteczka leżąca na łóżku. Podniosłem ją. To numer sali piętro wyżej. 23:57. Wybiegłem z sali i zacząłem wspinać się po schodach najszybciej jak mogłem. Wpadłem na właściwy korytarz i zacząłem szukać właściwej sali. 23:59. Wpadłem do sali i spojrzałem na łóżko. Leżała tam. Blada jak zawsze. Piękna jak zawsze.
Usiadłem na końcu łóżka i spojrzałem na drzwi, żeby upewnić się że nikt nie idzie.
- Musisz się obudzić. - złapałem ją za rękę. - Proszę... Wszyscy Cię potrzebują.
Zrobiło mi się sucho w gardle.
- Musisz się obudzić. Dla mnie.
Spojrzałem na zegar który wybił północ a potem na Jasmine, mając nadzieję że zaraz się obudzi. Że zobaczę jaki kolor oczu ma. Ale nic takiego się nie stało.
Spojrzałem na lekarzy którzy weszli do sali. To koniec...
- Wezwijcie ochronę. - powiedział jeden z lekarzy. - Tu nie ma prawa wchodzić nikt spoza rodziny! Gdzie jest ta ochrona? Czemu nikt nie pilnuje tego szpitala?!
Mój wzrok przeniósł się ostatni raz na Jasmine i poczułem że ktoś gwałtownie podnosi mnie do góry. Podniosłem wzrok i zobaczyłem jednego z ochroniarzy. Był wielki.
- Zostaw mnie! - krzyknąłem, starając się wyrwać, ale nie miałem żadnych szans.
Zaczął mnie ciągnąć w stronę drzwi.
- Kto tak krzyczy? - usłyszałem słaby, dziewczęcy głos za sobą.
Wyrwałem się ochroniarzowi który rozluźnił uścisk i odwróciłem się.
Przepchnąłem się przez tłum lekarzy którzy stali przy jej łóżku i co jakiś powtarzający "niemożliwe". Przepchnąłem się na tyle blisko by móc ją widzieć.
Spojrzała na mnie i zamrugała parę razy.
- Czy ja umarłam? - spytała cały czas mrugając i analizując otoczenie.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie umarłaś. I prędko nie umrzesz.
Uśmiechnęła się najszerzej jak mogła.
- Teraz będziesz miał koszmary. Jestem niepomalowana.
- Moim zdaniem wyglądasz pięknie.
Spojrzałem na mamę Jasmine stojąca za wszystkimi lekarzami i odsunąłem się żeby mogła zobaczyć swoją córkę.
Widziałem łzy szczęścia spływające po jej policzkach kiedy usiadła na łóżku i przytuliła ją mocno.
Wiedziałem że nie jest za późno.

* Jasmine POV's *

Nie było tak jak w filmach. Nie było ani ciemno, ani nie widziałam światła, ani nawet nie była w wymarzonym miejscu, nie spotkałam zmarłych bliskich mi osób.
Poprostu spałam. A jak się śpi, to ma się sny. Ja też je miałam.
Raz zostałam królową świata i dostałam pegaza, potem wydałam własną książkę i wyszłam za księcia, a potem miałam bardzo dziwny sen... Justin Bieber siedział przy moim łóżku i coś do mnie mówił. Miałam nadzieję że zdejmie koszulkę, no wiecie...
Ale to były tylko sny. Nic nie działo się naprawdę. Nigdy nie będę królową świata, nie wyjdę za księcia, nie dostanę Pegaza... O ile te sny były niemożliwe to szybciej dostałabym Pegaza niż Justin Bieber zdjąłby przede mną koszulkę.
Ale przecież kiedyś musiałam podjąć wybór... O ile takowy bym miała. Zostać czy nie? Moja mama ma Thomasa, mojego ojczyma, Caroline, moja starsza siostra, ma swojego chłopaka - Johna... Poradzą sobie beze mnie... A Justin? Ma miliony takich fanek jak ja... Nie zrobi to żadnej różnicy... Możliwe że nawet się nie dowie.
"Musisz zostać. Dla mnie." w mojej głowie rozległ się tak znajomy głos... Ale nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należy. Tak bardzo starałam się go sobie przypomnieć. Słyszłam go już... I znowu ustał.
Ktoś zaczął krzyczeć a ja... Obudziłam się.
- Kto tak krzyczy? - powiedziałam prawie szeptem, zamykając oczy spowrotem przez światło lampy które mnie oślepiło.
Otworzyłam je ponownie i zaczęłam się rozglądać.
Mnóstwo lekarzy stojących wokół mnie i patrzących na mnie z niedowierzaniem. Ktoś przeciskał się przez tłum lekarzy wokół mojego łóżka i odwróciłam lekko głowę żeby dostrzec kto to.
Na początku myślałam że to mama, ale to nie była ona. To był on. Justin Bieber. Stał przy moim łóżku. Prawdziwy, żywy.
Zaczęłam mrugać powiekami, zeby upewnić się że to nie halucynacje.
- Czy ja umarłam? - spytałam, wpatrując się w Justina który uśmiechnął się lekko.
- Nie. - powiedział. - I szybko tego nie zrobisz.
Jest prawdziwy. O Boże. O Boże. O BOŻE.
- Teraz będziesz miał koszmary... - zaśmiałam się słabo. - Nie jestem pomalowana...
- Moim zdaniem wyglądasz pięknie.
Patrzyłam na niego bez słowa.
Odsunął się trochę ukazując moją zapłakaną mamę. Jak mogłabym ją zostawić?
Usiadła obok mnie i przytuliła. Wtuliłam się w nią, uśmiechając się trochę szerszej.
- Kocham Cię, mamo. - szepnęłam.

Never let go || JB ||Where stories live. Discover now