31

3.2K 286 27
                                    

                            Tydzień minął, lecz nie tak szybko, jakbym tego chciała. Dni ciągnęły się w nieskończoność, a każdego dnia klimat Valier zaczął mnie dobijać. I właśnie w ten sposób, zaledwie tydzień po powrocie do miasta, ponownie weszłam w dziwny stan melancholii, kiedy to snuję się po korytarzach jak cień, czując się niczym wyliniały kundel.

                           Przemierzałam piętro szkoły, marząc jedynie o zaszyciu się w swoim pokoju i spędzeniu tam całego dnia. Z dłońmi w kieszeniach, wzrokiem spuszczonym na znoszone trampki, wymijałam innych uczniów, który raz po raz trącali mnie ramionami, przedostając się na drugą stronę korytarza. Nie rozmawiałam z Jordanem od tamtego dnia w kaplicy, kiedy powiedziałam mu, że jestem połączona. Widywałam go na korytarzu, ale nigdy do niego nie podchodziłam. Obiecałam Cade'owi, że będę trzymać się od niego z daleka i to robię. On sam też nie kwapi się, by do mnie podejść, a ja zaczynam przypuszczać, że jako Omega, zwyczajnie odczuł powagę sytuacji. W końcu na luzie rozmawiał sobie z Alfą, której mate również jest na tak wysokim poziomie, musiał się wystraszyć.  

                       Wątpiłam, by Cade mógł go skrzywdzić, ale nie chciałam ryzykować, błagając go, by ze mną rozmawiał. Przeczuwałam, że jeżeli będzie czegoś potrzebować, przyjdzie. Zwykle tak zachowywały się Omegi bez stada. Były niezależne, ale słabe.

                        Wyminęłam jedną z zakonnic, prawie następując jej na sutannę i wyszłam przez duże, szklane drzwi, prowadzące na podwórze. Stało tam kilka stolików, przy których latem uczniowie zasiadali w trakcie lunchu. Tym razem to miejsce było opustoszałe. Nieprzyjemna temperatura dawała się we znaki, więc wszyscy trzymali się wnętrza szkoły. Ja, nie czując typowego chłodu, wyszłam na zewnątrz w samej bluzie, a potem zaszyłam się tak, by nikt nie widział mnie przez okno. Ostatnio często spędzałam przerwy właśnie w ten sposób. Samotnie jak zwykle zresztą, z dala od ludzi.

                             Ludzie mi przeszkadzali, a ja chciałam wreszcie poczuć, że mój wilk jest wolny. Nie był. Nie w Valier. W szkołach w Great Falls uczyło się mnóstwo wilkołaków, a ja męczyłam się tutaj. Zagryzałam jednak język, siedziałam cicho i posłusznie. Oparłam głowę o ceglany murek, wzrokiem badając fakturę mchu, który wyrastał z fug. Zaczęłam strzelać palcami, by choć trochę zająć czymś myśli. Cade milczał od dwóch dni. Nie odpowiadał na wiadomości, samodzielnie blokował przekaz telepatyczny. Wyparował. Wielokrotnie zastanawiałam się nad skontaktowaniem się z Danielem, ale zawsze odkładałam tę możliwość na dalszy plan, bo miałam nadzieję, że chłopak się odezwie.

                               Mijał jednak trzeci dzień, a słuch po nim zaginął. Wierzyłam, że naprawdę zachorował, a nie chcąc mnie martwić, postanowił nic nie mówić; mógł jednak napisać esemesa, tymczasem wydawało mi się, że Cade nigdy nie istniał. To nie tak trudne w zrozumieniu, ludzka natura martwiła się o niego, a wilcza rozrywała na strzępy, bo tęskniła. Za zapachem piżma, miękkimi włosami, pełnymi ustami i za tym zachrypniętym porannym głosem. Moje myśli wciąż krążyły wokół tych samych twierdzeń. Zaczynałam się powtarzać.

                           Przez te lata w Valier nauczyłam się żyć na własną rękę, spędzając przerwy z dala od uczniów. Powinno być mi łatwiej, ale pojawienie się stada Cade'a i Jordana trochę wybiło mnie z rytmu. Nagle okazało się, że po przyjeździe do Valier mam z kim rozmawiać, a po powrocie do domu, spędzać z kimś czas wolny. Ale Jordan okazał się przelotną znajomością, która chyba nigdy miała nie przerodzić się w przyjaźń. Nie liczyłam na to, ale tata miał rację, posiadanie w nim sojusznika i znajomego nie byłoby takie złe. Przynajmniej miałabym do kogo otworzyć usta.

Keeper | TO #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz