Rozdział 6

4K 247 140
                                    

Było sporo po dziesiątej w nocy. Pięć minut temu zajrzałem do mamy i powiedziałem, że przyjdę jutro. Ja mógłbym spędzić noc w szpitalu, ale Brian chciał wracać do domu. Z Gabe'm kontakt mi się urwał jakieś trzy godziny temu. Poszedł gdzieś, a ja nie miałem zamiaru szukać go po całym terenie szpitala. Pewnie pali gdzieś na ulicy. Pomogłem zaspanemu bratu ubrać się w kurtkę. Narzuciłem na siebie bluzę pozostawioną wcześniej na krześle pod oddziałem i wyszliśmy ze szpitala. Od razu przebiegł mi po plecach nieprzyjemny dreszcz. Było grubo ponad minus piętnaście stopni, a ja musiałem przejść prawie kilometr w samej bluzie. Narzuciłem na głowę kaptur i chwyciłem brata za rękę.

- Poniesiesz mnie? - usłyszałem pytanie Brian'a. Dobra, był jedenaście lat ode mnie młodszy, ale miał ciepłą bluzę, puchową kurtkę, rękawiczki i czapkę. To był jeden z takich momentów, kiedy mu zazdrościłem. Tak, ja zazdrosny o pięciolatka.

- Później, okay? - powiedziałem. Brian nie odpowiedział, tylko mocniej zacisnął palce na mojej dłoni. Postanowiłem skrócić trochę drogę i wybrałem skrót przez Central Park.

- A jak napadnie nas potwór? - zapytał mały. Ta, jeszcze potworów mi tutaj brakowało. W myślach pomodliłem się do wszystkich możliwych bogów, żeby chociaż raz coś było po mojej myśli.

- Spokojnie, nie napadnie - odpowiedziałem. Wolną ręką potarłem zmarznięte ramię. Mijaliśmy właśnie kolejną ławkę w parku, gdy z prawej strony usłyszałem głośny śmiech. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem Maxa, Josha, Jacka, Susan, Emmę oraz kilka innych osób ze szkoły idących sąsiednią alejką. Obiło mi się kiedyś o uszy, że Susan robi u siebie imprezę. Nawet mnie zapraszała, ale nie, to nie dla mnie. Za dużo słyszałem o słynnych domówkach tej dziewczyny. Przyśpieszyłem trochę kroku, ale na moje nieszczęście któryś z chłopaków mnie zauważył.

- Ej, Percy!

Udałem, że tego nie słyszałem. Brian dziwnie się na mnie spojrzał, ale dzielnie dotrzymywał mi kroku. Po chwili usłyszałem szybkie kroki za sobą. Poczułem, że ktoś dotyka mojego ramienia i lekko popycha.

- Perseusz, nieładnie tak u...ciekać - wymamrotał Jack. Wyglądał na "lekko wstawionego". Reszta też. Nie no, klasę to po prostu miałem zajebistą. Więcej w niej ćpunów, alkoholików i palaczy niż na całej Upper East Side. Jak dla mnie to było żałosne.

- Oh, daj mi spokój - powiedziałem i przyciągnąłem brata do siebie.

- Ostatnio ogarnąłem, dlaczego masz takie zwalone imię. Wiesz, ten no... ostatnio na historii było... z mitologii - Jack już nie pierwszy raz śmiał się z mojego imienia. Cóż, zanim trafiłem do obozu, to też go za bardzo nie lubiłem, ale później jakoś się przyzwyczaiłem.

- Syn Zeusa, Perseusz. Heros grecki, pogromca Meduzy i tak dalej - wtrąciła się Susan.

- Skoro jestem synem Zeusa to radzę uważać. Bo mój tatuś walnie zaraz każdego z was piorunem po tym pustym łbie i będzie po problemie - nie wierzę, że to powiedziałem. Sorki wujku. Serio, to była wyższa konieczność. O zgrozo, bycie dzieckiem Zeusa to musi być masakra. Ups, przepraszam Thalia.

- Nie żartuję - dodałem. Jakoś specjalnie się nie wkurzyli. Z cichymi pomrukami odeszli niezadowoleni. Przeszliśmy jakieś sto metrów, gdy Brian odezwał się obok mnie

- Kto to był?

- To... znajomi ze szkoły - powiedziałem.

- Naprawdę twoim tatą jest Zeus? - nie no, rozbroił mnie. Zaśmiałem się cicho ignorując mimowolne szczękanie zębami. Miałem wrażenie, że za chwilę tu zamarznę.

- Nie, żartowałem tylko - odpowiedziałem. Wątpię, czy chociaż słyszał o mitologii greckiej, ale może coś mu się tam obiło kiedyś o uszy.

Oczy Koloru MorzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz