Rozdział XII

1.9K 214 23
                                    

Zwykle przyjazne wnętrza Charing Cross Hospital dzisiaj wydawały mi się zimne i niegościnne. Białe ściany wygłuszały wszelkie radosne gwary dochodzące z oddziału dziecięcego. Do sterylnego pomieszczenia wpadały promienie słońca, wydające się być wyjątkowo pozbawione życia.

Poruszyłem powoli głową, żeby wyjrzeć przez przeszkloną ścianę. Nawet najdrobniejszy ruch skutkował okropnym bólem głowy oraz prawego barku i ramienia. Jęknąłem dość głośno. Przed oczami przemykały mi mroczki, jednak udało mi się ujrzeć charakterystyczne, czerwone włosy. Grell w stroju pielęgniarza wydawał się dzisiaj wyjątkowo pozbawiony chęci do życia, co zdarzało się nieczęsto. Chodził wolno, garbiąc się, zupełnie jakby miał kaca.

Przy drzwiach mignęły mi gdzieś dwa puszyste kucyki Elizabeth. Kazała mi na siebie czkać i gdzieś pobiegła. Ona też nie wyglądała dzisiaj zbyt dobrze. Zupełnie jakby płakała całą noc albo nawet dwie. Skupiłem na niej wzrok, gdy wślizgnęła się do białego pomieszczenia. Zachowywała się nieswojo. Nie byłem w stanie złapać z nią kontaktu wzrokowego. Usiadła obok szpitalnego łóżka, mnąc w dłoni chusteczkę higieniczną.

- Gdzie jest ciocia Ann? - Paląca suchość w gardle sprawiła, że słowa, które chciałem wypowiedzieć przypominały raczej rzężenie. - Na dyżurze? - Kaszlnąłem.

Nie pamiętałem, co tak właściwie się stało. Prawdę mówiąc, byłem zbyt wycieńczony, żeby się nad tym zastanawiać. Żyję, to żyję. Nie zamierzałem rozważać, czy to dobrze czy też nie. Gdyby nie bolało mnie całe ciało postulowałbym za tym, że jednak życie ujdzie w tłoku.

Elizabeth mi nie odpowiedziała. Tylko zacisnęła palce mocniej na postrzępionym skrawku papieru.

- Coś się stało? - zapytałem.

W pokoju zapanowała przytłaczająca cisza. Poza moim świszczącym oddechem do moich uszu nie dochodził żaden dźwięk. Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w ludzi chodzących po korytarzu. Pacjenci z kroplówkami, pielęgniarki, lekarz na obchodzie, starsza pani z mopem. Wszyscy oni wydawali się okropnie odlegli, choć tak naprawdę znajdowali się jakieś dwa lub trzy metry ode mnie. Kropelka, która uciekła spod blond grzywki, z powrotem przykuła moją uwagę.

Lizzie rozpłakała się. Do pojedynczej łzy, dołączyła druga. A potem kolejna i kolejna, aż w końcu rzewnie spływały jej po policzkach.

Nie musiałem długo zastanawiać, że stało się coś złego. Elizabeth najwyraźniej nie potrafiła mnie w tej kwestii oświecić. Próbowałem sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło. W końcu nie leżałbym poobijany w szpitalu, gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku. W głowie miałem dziwną pustkę. Wiedziałem, że powinienem pamiętać o czymś bardzo ważnym, tylko o czym? Kiedyś już mi się to przytrafiło... hmm...

...po wypadku.

W jednej chwili wszystko poukładało się w logiczną całość.

Wracaliśmy z ciocią Ann do domu, a wtedy... ktoś w nas uderzył... co dalej?

Przeanalizowałem znane mi fakty bardzo chłodno. Zdecydowanie zbyt chłodno, jak na kogoś, kto po raz kolejny stracił opiekuna. Możliwe, że to otumanienie po lekach przeciwbólowych tak na mnie wpłynęło. Nie czułem smutku czy też złości, jednak od środka wyżerała mnie pustka. Zupełnie jakby serce mi się zatrzymało, ale z jakichś powodów nadal żyłem.

- Mogę porozmawiać z twoją mamą?

Skinęła głową, po czym nie wydając przy tym najcichszego szmeru wstała i wyszła.

Nauczyciel | KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz