Rozdział 2

4.9K 292 40
                                    

  - Mamo, możemy porozmawiać? - pytam wchodząc do sypialni mamy i Gabe'a. Śmierdziel kilka minut temu gdzieś wyszedł, a Brian zasnął w naszym pokoju.
- O czym? - odpowiada moja rodzicielka. Na szczęście nie była mocno pijana, więc chyba mnie rozumie.
- Od kiedy pijesz? Chcesz być taka jak Gabe? - pytam cicho siadając obok niej. Patrzę na nią, ale jej nie poznaję. Potargane włosy, lampka wina w ręce. Kompletnie inna osoba. Znałem ją inną.
- A co - beknięcie - cię to obchodzi?
- A to, że jestem twoim synem i się o ciebie martwię. I o Briana. Powiedział mi co się tu wyprawiało w wakacje. Jak mogłaś zostawić go samego na kilka dni bez jedzenia? Co się z tobą dzieje? Nigdy... - mówię, jednak mama przerywa mi w połowie zdania.
- Przecież się nim zajmuję, ale teraz ty wróciłeś, więc będę mogła trochę odpocząć.
- Odstaw to - powiedziałem wyrywając jej kieliszek z dłoni. Spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem.
- Nie denerwuj mnie. Dopiero wróciłeś i już sprawiasz kłopoty? - Nie no. Tego już za wiele. I kto tu sprawia kłopoty.
- Dopiero wróciłem, a dowiedziałem się, że pijesz. Jak Gabe. Mały wszystko mi powiedział. Nic nie ukryjesz. Pytam jeszcze raz, dlaczego?! - Trochę podniosłem głos. Dobra, nie powinienem krzyczeć na swoją własną matkę, ale ktoś musiał jej wybić chlanie z głowy. - W tamtym roku niczego nie zauważyłem. Zaczęłaś w wakacje? Gdy mnie nie było?!
- Nie interesuj się! Moje życie, robię co chcę! Ja jestem twoją matką i nie będziesz mi mówił co mam robić! - podniosła się z miejsca i zaczęła krzyczeć. Super, jeszcze obudzi małego.
- Jestem do cholery twoim synem! To chyba nic dziwnego, że nie chcę mieszkać pod jednym dachem z dwojgiem alkoholików?! - wstałem i stanąłem naprzeciw jej. Powoli i mi puszczały nerwy. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałem. Mama walnęła mnie z liścia.
- Stul pysk - warknęła. Dotknąłem dłonią policzka. Piekło.
- Mamo, co się stało? Ty... czemu taka jesteś? Stałaś się alkoholiczką przez dwa miesiące? - ja się nie poddawałem. Chwyciłem ją za ramiona i zmusiłem do spojrzenia mi w oczy. - Ty nie jesteś taka. Od zawsze byłaś dobrą, troskliwą kobietą. A teraz co? Brian powiedział mi, że jego też kilka razy uderzyłaś.
- Nie twój zasrany interes! - przegięła, wiedziałem to.
- Jesteś moją matką! Wychowałaś mnie i nie pozwolę, żebyś stoczyła się na dno! Jak twój kochany mężulek!
- Wracaj do pokoju! I na przyszłość nie pyskuj! - wrzasnęła i wypchnęła mnie za drzwi, które szybko zamknęła.
- Pogadamy jak wytrzeźwiejesz! - krzyknąłem i ruszyłem do pokoju, który dzieliłem z bratem. Brian siedział skulony na łóżku przytulając się do dużego, szarego misia. Pewnie słyszał krzyki. Podszedłem do jego łóżka i usiadłem obok niego. Spojrzał na mnie ze strachem w oczach i mocniej przytulił misia.
- Nie bój się - szepczę przytulając brata. - Wszystko będzie dobrze.
- Czemu krzyczysz na mamę? - pyta Brian. I co ja mam mu powiedzieć? Że jego matka upiła się z Gabe'm?
- Już wszystko w porządku. Nie pozwolę cię skrzywdzić - mały coraz bardziej wtula się we mnie i po chwili zasypia. Ostrożnie kładę go na łóżku i przykrywam kołdrą. Jest późno, więc sam też zaczynam po cichu szykować się do spania. Nie ma co. Milutkie powitanie w domu. Spoglądam jeszcze przelotnie na ekran telefonu. Dwadzieścia dwa nieodebrane połączenia od Annabeth. Jestem zmęczony, nie mam siły do niej oddzwaniać. Po chwili kładę wciąż obolałą głowę na poduszkę, ale czuję, że tej nocy szybko nie zasnę.
***
Stoję przed lustrem w pokoju. Przed chwilą usmażyłem jajecznicę i tosty dla małego, który teraz jest w kuchni i je śniadanie. Mama i Gabe jeszcze śpią. No tak, kac morderca. Usiłuję ułożyć włosy grzebieniem, jednak po wielu nieudanych próbach daję sobie spokój. Zakładam marynarkę i jestem już prawie gotowy na rozpoczęcie roku szkolnego. W tym roku idę do szkoły średniej. Koniec podstawówki! Z moich kalkulacji wynika, że mogę trafić na moją starą klasę z podstawówki. Może nie zdałem dwa razy do następnej klasy, ale skończyłem podstawówkę po sześciu latach, za to w mojej starej szkole było osiem klas.
- Brian, pośpiesz się! - mówię do brata wchodząc do kuchni. Rozpoczęcie roku zacznie się za godzinę, a ja muszę go jeszcze odprowadzić do przedszkola. Dobra, może się wyrobię.
- Nieźle wyglądasz - śmieje się Brian. O bogowie, jak dawno nie widziałem go śmiejącego się. Wiem, że jestem bardzo skromny, ale muszę przyznać, nie sądziłem, że jestem przystojny. Fakt, czasem Ann coś tam o tym wspomniała, ale nigdy nie brałem tego na poważnie. Dopiero teraz widze podobieństwo do ojca. Można powiedzieć, że jestem młodsza wersją Posejdona. A to też muszę przyznać, tata jest niczego sobie. Bycie bogiem dodaje mu trochę punktów.
- Dzięki, ty też - odwzajemniam uśmiech. Razem z małym idziemy do przedpokoju. Pomagam mu nałożyć buty i wychodzimy z domu. Brian powinien iść do pierwszej klasy, ale kiedyś mama chyba postanowiła, że poczeka jeszcze rok. Mały urodził się pod koniec grudnia. Na stole zostawiłem kartkę, że poszliśmy. Może mama wreszcie wytrzeźwieje. Wychodzimy z klatki schodowej i kierujemy się w kierunku przedszkola małego. Z powodu wczesnej godziny ruch na ulicach jest niewielki. Po piętnastu minutach jesteśmy na miejscu.
- Dzień dobry pani Greengras - mówi mój brat do swojej wychowawczyni. To dość niska, rumiana i pulchna kobieta o blond włosach.
- Brian, co dzisiaj tak wcześnie? - pyta kobieta.
- Percy musi zdążyć do szkoły - odpowiada mój brat. Dopiero teraz jego wychowawczyni mnie zauważa.
- Percy? Ależ ty wyrosłeś! Nie widziałam cię już z kilka lat! - mówi. Tak, sama pilnowała mnie w przedszkolu, jak byłem w wieku Briana. - A mama gdzie?
- Miło panią widzieć. Muszę lecieć, nie chcę się spóźnić do nowej szkoły - odpowiadam. Udaję, że nie słyszę ostatniego pytania. Kobieta patrzy na mnie podejrzliwym wzrokiem. Słyszała o mojej zeszłorocznej „próbie samobójczej". Gdy chcę wyjść podbiega do mnie Brian i przytula się do mnie.
- Przyjdę o trzeciej - mówię do brata i czorcham go po włosach. - Do widzenia pani - żegnam się i wychodzę z budynku. Mam czterdzieści minut na przejście połowy Manhattanu. Miałem pewność, że się raczej nie zgubię. Przecież mieszkam tu od urodzenia.
***
Jakoś przetrwałem apel w szkole. Zostało jeszcze tylko zebranie z wychowawcą w klasie. Ekstra, poznam moją klasę. Jestem tu dla nich obcy, ponieważ wszyscy są z jednej podstawówki. Z moją nową szkołą połączona jest szkoła podstawowa. Chodziłem w niej do pierwszej klasy. Potem przeniosłem się do innej. Później siedziałem dwa lata w tej samej klasie. Długa historia. Ciekawe czy moja stara klasa mnie pamięta. Wchodzę na drugie piętro, gdzie mieści się sala nr 35. Chyba jestem ostatni, bo drzwi klasy właśnie się zamykają za moja przyszłą wychowawczynią. Super, o niczym innym nie marzę, tylko o wielkim wejściu w moim pierwszym dniu w nowej szkole. Ok, co ma być to będzie. Pukam do drzwi i wchodzę. Wszystkie twarze jak jeden mąż odwracają się w moją stronę.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałem i stanąłem z boku. Zauważyłem, że kilka dziewczyn wlepia we mnie wzrok. Kilka osób chyba poznaję. Rudowłosa w okularach do Sophie, niewysoki blondyn przypomina Maxa.
- Nie, chodź tu na środek - zachęca mnie nauczycielka, a ja jestem zmuszony stanąć obok niej. - No więc to jest Percy, w tym roku będzie się uczył w naszej szkole.
Zaraz zaraz... w tym roku? Ona już obmyśla plan jak mnie wywalić z budy?
- Pamiętacie może pierwszą klasę podstawówki? - odważyłem się powiedzieć. Kto wie... może pamiętają? - A mówi wam coś nazwisko Jackson?
- Czekaj... uczył się z nami taki jeden... - mówi zielonooka brunetka siedząca na ławce. Emily?
- Miał na imię Percy... - powiedział jeden chłopak, którego nie poznawałem.
- Nie gadaj, że to ty - blondyn przypominający Maxa zerka za mnie zaciekawiony.
- Fakt, troszkę się zmieniłem - odpowiadam uśmiechając się. Większość uczniów robi to samo.
- Ale ciacho... - słyszę szept jednej z dziewczyn, która po chwili spłonęła rumieńcem. Chyba zrozumiała, że powiedziała to trochę za głośno.
- Co za zbieg okoliczności! - mówi moja wychowawczyni. - Uczyłeś się tu w szkole podstawowej?
- To było dobre kilka lat temu, ale to pamiętam - odpowiadam.
- Dobrze, jutro na lekcjach wszystko sobie wyjaśnicie. Siadaj gdzieś, dzisiaj jeszcze nie mamy krzeseł, ale jutro się pojawią - wychowawczyni uśmiecha się ciepło, a ja siadam na wolnym skraju ławki obok blondyna.
- Pamiętam cię. Max jestem - mówi wyciągając do mnie dłoń.
- Tak myślałem. Coś mi świta, że siedzieliśmy razem w ławce.
- Coś tam pamiętam, ale potem przeniosłeś się do innej szkoły. Przeprowadziłeś się? - pyta.
- Długo by opowiadać - chyba nie pamięta, że już w pierwszej klasie leciałem na samych jedynkach i dwójach. Naszą rozmowę przerywa głos wychowawczyni.
- Nazywam się Aurelia McKinley i będę zajmować się waszą klasą przez najbliższe trzy lata. Uczę w tej szkole matematyki, więc nie będziecie mieli ze mną łatwo.
Klasa wybuchnęła śmiechem. Łącznie ze mną. Potem nauczycielka podyktowała nowy plan lekcji, a mnie ze wszystkich stron otoczyła moja klasa.
- Ale się zmieniłeś. Pamiętam cię jako małego, wychudzonego sześciolatka biegającego w podartych skarpetkach - zaśmiała się jedna z dziewczyn siadając po drugiej mojej prawej stronie.
- Sorki, ale ja was wszystkich nie pamiętam - odpowiadam trochę zmieszany.
- Emily
- Josh
- Lily - to ta dziewczyna od "ale ciacho".
- Richard
- Sam
- Mick
- Nelly
- Leo
Cała klasa po kolei recytowała swoje imiona, a ja i tak nie zapamiętałem większości z nich. Tak naprawdę to pamiętam tylko Emily i Maxa.
- Zmieniłeś się - mówi dziewczyna imieniem Nelly. Jest niewysoka, ma włosy spięte w kucyk i srebrne kolczyki sięgające jej do ramion.
- Po pierwsze nie mam już sześciu lat - odpowiedziałem ze śmiechem.
- Tak, prawdę mówiąc, możesz awansować na miano największego ciach w szkole. Słyszałeś Lily - śmieje się Max, a rudowłosa Lily zarumieniona odwraca wzrok. - Szybko znajdziesz dziewczynę.
- Nie potrzebuję. Mam dziewczynę i nie zamierzam szukać innej - odpowiadam. Natychmiast przypominają mi się dwadzieścia dwa nieodebrane połączenia. Cholera, będę musiał z nią pogadać.
- No to gratki stary. Więc nie będziesz playboyem, ale łamaczem serc - śmieje się Josh i klepie mnie po plecach.
- No, kończcie już te pogaduchy. Jutro dokończycie - słyszę głos pani McKinley. Po chwili stoję już przed bramą szkoły i wychodzę na ulicę.
- Cześć, co teraz robisz? - mówi Max, podbiegając do mnie.
- Teraz... - nie chciało mi się wracać do domu, a po małego i tak było za wcześnie iść. - W sumie to nic.
- Może pójdziemy się przejść po mieście?
- Dobra, ale muszę odebrać brata z przedszkola o trzeciej - zwracam się do Maxa.
- Masz brata?! Ile ma lat? - dopytuje się mój kolega z klasy.
- Tak, mam. W zasadzie to przyrodni brat, bo mamy innych ojców. Ma pięć lat, to chyba logiczne skoro chodzi do przedszkola.
- Super, zawsze chciałem mieć młodsze rodzeństwo.
Godzinę później zachodzimy do baru "EasyDrink".
- To co? Małe piwko? - pyta Max. Nie mam zbyt dobrych wspomnień z alkoholem, ale jedno piwo chyba nie zaszkodzi. - Mój brat tu pracuje. Czasami sprzeda mi coś mocniejszego.
- Dobra, ale jedno - mówię i podchodzę z Maxem do baru.
- Kevin! Dwa duże piwa! - krzyczy. Nie do końca jestem pewien czy to dobry pomysł. Wstyd się przyznać, ale w moim życiu tylko raz próbowałem alkoholu, kiedy jak byłem mały zobaczyłem pełny kieliszek na stole w kuchni. Po chwili siedzenia i gadania na różne tematy zauważam, że zbliża się druga. Jeszcze pół godziny.
- Ej, Percy. Skończyło się piwko. Może coś mocniejszego? - pyta lekko przymulony Max. Taki niby kozak a odpada po jednym piwie.
- Nie, raczej nie - odpowiadam. Piwo, ok, to nie koniec świata, ale po coś mocniejszego nie sięgnę.
- Spokojnie, matka się nie dowie - Max klepie mnie po plecach i podnosi drugą rękę w górę. - Kevin! Dwie czyste!
- Max, serio. Nie będę chlać - chłopak trochę mnie wkurzył. Nie mam zamiaru skończyć jak Gabe.
- Pękasz? Mówię, że nikt się nie dowie.
- A nawet jeśli by się dowiedzieli, to i tak gówno by to ich obchodziło! - lekko podnoszę głos i wstaję od baru. Max dziwnie patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek.
- Nie gadaj... starzy by ci nic nie powiedzieli?! Jezu Percy, ale ty masz super życie - mam ochotę go trzasnąć w łeb, jednak w ostatniej chwili się powstrzymuję.
- Dzięki za piwo, muszę iść - powiedziałem, a po chwili szybkim krokiem oddalałem się do "EasyDrink". Co za kretyn. Głowa zaczynała mnie lekko boleć. Piwo plus niedawne spotkanie z krawędzią łóżka to nie było dobre połączenie. Chwilę powłóczyłem się po ulicach. W przedszkolu brata pojawiłem się pięć po trzeciej.
- Brian, zbieraj się! - usłyszałem głos pani Greengras. Za minutę pojawiła się w towarzystwie mojego brata.
- Percy, możemy porozmawiać? Brian, zostań tu na chwilkę - powiedział wskazując mi drzwi prowadzące jak pamiętam do szatni. Gdy zostaliśmy już sami wychowawczyni Briana zaczęła mówić.
- Kochanieńki, powiedz mi jedno. U was w domu wszystko w porządku? - trochę zaskoczyło mnie to pytanie.
- Yyy...tak, jasne. Wszystko okay. A czemu pani pyta?
- Brian mamrotał przez sen coś o tobie. Zostaw Percy'ego, zostaw albo nie rób nic złego. I tak w kółko. Gdy się obudził od razu zaczął płakać. Wiesz coś o tym?
Cholera, zagięła mnie. I co ja mam powiedzieć?
- No... ostatnio oglądał taki film i po prostu go trochę... wie pani - ok, może to kupi. Greengras popatrzyła na mnie dziwnie i podeszła kilka kroków.
- Chuchnij - powiedziała.
- Że co? - wyczuła jedno piwo? O bogowie, ta kobieta ma nos jak jakieś zwierzę!
- Przestać udawać. Wiem jak pachnie piwo. Dzwonię po waszą matkę. I nawet nie myśl, że wyjdziesz stąd sam z Brianem.
No to wpadłem. Cholera, cholera, cholera! Mogłem odmówić Maxowi. Greengras chwyciła mnie za ramię i wyprowadziła z szatni. Podeszła do telefonu wiszącego na ścianie i znalazła w notatniku numer do mamy albo Gabe'a. Mam nadzieję, że chociaż trochę wytrzeźwieli.
- Halo? Pani Jackson?... Tak, to ja... Nie, nic się nie stało. A może i tak... Proszę przyjechać, wszystko pani wytłumaczę... Tak... Do zobaczenia.
Greengras skończyła rozmowę przez telefon, a ja usiadłem na jednym z krzeseł ustawionych w holu. Brian natychmiast podbiegł do mnie i usiadł na kolana.
- Czemu nie idziemy? - zapytał. I co ja mu mam powiedzieć? Sorki Brian, ale wypiłem jedno piwo i nie mogę cię stąd zabrać.
- Nie wiem...
- Brian, chodź się jeszcze chwilkę pobawić. Mama zaraz przyjedzie - pani Greengras zabrała brata z moich kolan. Mały oczywiście protestował, ale kobieta pozostawała nieugięta.
- Ty też. Muszę mieć na ciebie oko - rzuciła w moją stronę. Nie miałem zamiaru ruszać się z miejsca. Byłem pewny, że i tak powie wszystko mojej mamie. A ona Gabe'owi. Czekałem chyba z dziesięć minut, zanim samochód Gabe'a stanął przed przedszkolem. Po chwili do holu weszła moja mama, Sally.
- Percy? Co się dzieje? - zapytała. Z drzwi po prawej stronie wyszła pani Greengras z moim bratem. Brian oczywiście błyskawicznie podbiegł do nie i wgramolił się na kolana.
- Zaczekajcie tu - powiedziała moja mama i zaczęła rozmawiać z kobietą. Super, teraz udaje idealną matkę, jaką była wcześniej. Co jakiś czas posyła mi zabójcze spojrzenia. Po pięciu minutach wsiadamy do samochodu.
- Porozmawiamy w domu - warczy mama i odpala silnik, który brzmi nie lepiej od niej. Tak, "pogadamy''.
- O co chodzi? - pyta mnie szeptem Brian. No właśnie, o co chodzi? I teraz to ja wyjdę na nieposłusznego, zbuntowanego, zagubionego Percy'ego. Już wolę nie myśleć co powie wychowawczyni małego, gdy znowu mnie zobaczy.
- Nie wiem - odpowiadam. Potem przez dziesięć minut siedzimy w ciszy, aż samochód zatrzymuje się przy kamienicy, w której znajduje się nasze mieszkanie. Wysiadamy, a mama z trzaskiem zamyka drzwi i bez słowa zaczyna iść w stronę budynku. Wzruszam ramionami i biorąc małego z rękę idziemy za nią. Po chwili zamykają się za nami drzwi mieszkania.
- Nic nie powiesz? - pytam mamy, która nie odzywa się do nas. Tak po prostu weszła do kuchni i wyciągnęła wino.
- Chodź Percy, zaraz wyjmę ci kieliszek - nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. What the f**k?! Podchodzę do niej i wyrywam jej butelkę z rąk.
- Pogięło cię? Mamo, mam szesnaście lat! - krzyczę.
- No i co? Młodsi od ciebie piją. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że nie jesteś już małym chłopcem, więc ci pozwalam - nie no, zwaliło mnie to z nóg. Jak własna matka może mówić coś takiego synowi?
- Nie mam zamiaru chlać jak ty i Gabe! Co, może jeszcze będziesz zadowolona jak wrócę do domu pijany?! Po prostu ekstra! Idealna matka!
- Przecież nawet ta Greengras mówiła, że piłeś - o bogowie, jak mały to usłyszał, to chyba się do mnie nie odezwie. Muszę mu wytłumaczyć, że nie jestem jak mama i jego ojciec.
- Kolega namówił mnie na jedno, powtarzam JEDNO piwo! I od razu jestem pijakiem jak ty, tak? To może jeszcze Briana namówisz na kielicha, co?! - nie wytrzymałem i wydarłem się chyba na całą klatkę schodową.
- Dobra, nie to nie. Jeszcze kiedyś się przekonasz, że to doskonale pomaga zapomnieć - powiedziała moja mama, wyciągając kieliszek z szafki.
- O nie, nie, nie. Teraz to ty pić nie będziesz. Odstaw to - odwarkuję podchodząc do okna. Trzeba użyć drastycznych środków. Otwieram je i wystawiam dłoń z butelką wina na zewnątrz.
- Odbiło ci? To ostatnia butelka! - krzyczy moja matka, podbiegając do mnie i szarpiąc mnie za rękę. Spoglądam jeszcze przez okno, czy aby nikogo nie ma na chodniku i wyrzucam butelkę, która roztrzaskuje się na płytkach cztery piętra niżej.
- Mamo, jesteś teraz trzeźwa, więc chcę pogadać. Okay? - szepczę i patrzę na wściekłą twarz mojej matki. Po chwili wybucha płaczem i wtula głowę w moją koszulę. Dobra, poświęcę nowy garnitur na otarcie jej łez.
- Percy... ja nie wytrzymam... dlaczego...dlaczego to zrobiłeś? - słyszę jej roztrzęsiony głos. Odruchowo ją przytulam.
- O co chodzi?
- To...to było straszne. Byłeś taki blady... bałam się, że ci się udało... dlaczego ty... czegoś ci brakowało? - o bogowie, chyba domyślam się, o co jej chodzi.
- Pijesz... przez to, co się stało? Nie wiedziałem... przepraszam - szepczę jej do ucha. Więc moja "próba samobójcza" doprowadziła do tego, że pije?
- Oh, co ci strzeliło do tego łba?! - krzyczy strząsając moją rękę i cofając się o kilka kroków. Staram się nie rozbeczeć. Nie ma mowy. Nie powiem jej co się wtedy stało.
- To się nigdy nie powtórzy, słyszysz? Nigdy, przysięgam - mówię podchodząc do niej i powtórnie biorąc ją w ramiona.
- Nie, to... ja przepraszam... nie powinnam... o bogowie... przepraszam - szlocha.
- Obiecaj mi jedno - mówię zmuszając ją do spojrzenia mi w oczy. - Już nigdy nie sięgniesz po alkohol, zgoda?
- Dopiero teraz to do mnie dotarło... dziękuję ci Percy... - jej oczy się zamykają i zmusza mnie do siedzenia na krześle. Widzę, że trochę nią ta rozmowa wstrząsnęła. Biorę ją na ręce i kieruję się w stronę jej sypialni. Patrzy na mnie zdziwiona, ale nie protestuje. Ostrożnie kładę ją na łóżku i nakrywam kocem.
- Dziękuję - słyszę, gdy wychodzę. Może teraz wszystko wróci do normy? Otwieram drzwi pokoju, który dzielę z bratem. Szybko zdejmuję z siebie garnitur i wkładam czarne jeansy i niebieską bluzę. Dopiero teraz coś sobie uświadamiam. Dziwne, Briana nie ma w pokoju.
- Brian? - pytam wychodząc do przedpokoju. Po chwili, gdy przeszukałem całe mieszkanie na wylot zaczynam panikować. Gdzie on mógł pójść?! Zaglądam jeszcze do mamy. Śpi, więc jej nie budzę. Błyskawicznie wkładam buty i wybiegam z mieszkania.

OoOoOoOoOoOoOoO  

Rozdział 2 jest troszkę gorszy od poprzedniego, ale chyba nie macie mi tego za złe? Jeżeli Wam się podoba, tak jak wcześniej zachęcam do głosowania na moje opowiadanie, zostawiania komentarzy oraz obserwacji mojego profilu! Do zobaczenia, następny rozdział jeszcze w tym tygodniu :D

Oczy Koloru MorzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz