Rozdział 24 - Ja chyba...

1K 69 0
                                    

-Armin, wszystko dobrze? - zapytałam, odbierając z jego rąk miskę z wodą, przed minutą pełną, teraz do połowy pustą. - Jesteś jakiś rozkojarzony.

-Przepraszam - mruknął, wpychając dłonie w kieszenie kurtki. - Nic się nie stało, słabo spałem.

Popatrzyłam na niego, dziwnie unikającego mojego wzroku, ale nie kontaktu ze mną.

-No dobrze - westchnęłam, poprawiając chwyt na dość ciężkiej misce. - Jakby coś, to możesz powiedzieć.

Odwróciłam się i odstawiłam miskę tam, gdzie było jej miejsce, w kojcu dużego, terierowatego kundelka.

Gabriel się nie pokazywał. Klara poinformowała mnie, że zachorował na grypę. Nie wychodził z pokoju, żeby nikt się od niego nie zaraził.

-Co z głupkiem? - zapytał Armin, wyrywając mnie z rozmyślań. - Nie przyszedł.

-Grypa - odpowiedziałam krótko, wyrażając w ten sposób moją dezaprobatę dotyczącą przezwiska, którego użył. Popatrzyłam na jego ręce. Trzymał je w kieszeniach, ale widziałam, że nie miał rękawiczek.

-Jesteś dzisiaj naprawdę roztrzepany - westchnęłam, sięgając do swojej torby. Jakoś tak wyszło... że zawsze nosiłam zapasową parę rękawiczek, na wypadek, gdyby Armin znów ich nie wziął. Cóż, dopiero dzisiaj zapomniał.

-Ale ważniejszym tematem jest... czy ty go kochasz - powiedziała Klara z uśmieszkiem zadowolenia na twarzy, kiedy byłyśmy jeszcze w kawiarence. To pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie za każdym razem, gdy spotykałam wzrok chłopaka. Mogłam go kochać... Ale czy kochałam...?

Zagryzłam dolną wargę i odszukałam w odmętach mojej torebki dwa kawałki czarnego, miękkiego materiału.

-Pewnie masz już sine dłonie - szepnęłam, wyciągając do niego rękawiczki. Jednak on wyjął tylko ręce z kieszeni i nastawił je tak, jakby chciał, żebym je mu założyła. Włoski na karku stanęły mi dęba, kiedy sobie to uświadomiłam.

-Palce mi zdrętwiały - powiedział cicho.

Popatrzyłam na jego twarz. Wzrok miał wbity w kostkę, którą wybrukowana była ścieżka prowadząca przez labirynt kojców. Wyglądał na... zawstydzonego...?

Potem popatrzyłam na jego ręce. Jak przypuszczałam, były już blade i prawie sine. Drżącą dłonią naciągnęłam na jego palce rękawiczki. Czyżby on tylko czekał, aż zauważę, że ich nie ma...? Założyłam mu szybko drugą i cofnęłam rękę jak oparzona.

-Chodźmy wyprowadzić psy - odwróciłam się, zawstydzona. Ja chyba... Tak mi się wydaje...

Zostałam złapana za nadgarstek. Zanim zorientowałam się, co się stało, zostałam obrócona, przyciągnięta do ciepłej klatki piersiowej i objęta za ramiona.

-Zimno mi - usłyszałam nad głową wymówkę. Kąciki ust powędrowały mi do góry. Nawet, jeśli on się we mnie zakochał, coś będzie musiało go popchnąć do tego, żeby się do tego przyznał. Objęłam go w pasie.

-Jasne - powiedziałam, bardziej wtulając się w to ciepło, upragnione i pachnące czymś słodkim. - Jasne - powtórzyłam.

Ja chyba go kocham.

Mój Własny Książę z BajkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz