Każda różdżka ma dwa końce

225 24 1
                                    

– Skąd profesor wiedział, że znajdzie nas tutaj? – zapytał James, kiedy już wszyscy przywitali się ze starcem i rozsiedli się w salonie.

– Powiedzmy, że mam swoje sposoby – odrzekł, uśmiechając się dobrotliwie.

– No dobrze, ale nie uwierzę, że wpadł tu pan tylko i wyłącznie napić się herbaty. – Tym razem odezwał się Syriusz.

– Ależ oczywiście, że nie. I szczerze mówiąc, wolałbym napić się czegoś mocniejszego. – Zaśmiał się. Machnął różdżką, a w powietrzu zmaterializowała się kryształowa karafka ze złocistym napojem w środku. – Komu ognistej whisky?

Remus, jako przykładny pan domu,  przywołał sześć szklanek. Po chwili każdy trzymał już trunek w ręku. Dumbledore upił łyk, zawiesił szklankę w powietrzu i kontynuował.

– To, o czym chciałbym wam powiedzieć, jest szalenie ważne oraz musi pozostać owiane tajemnicą. – Zrobił krótką pauzę a atmosfera nieco się zagęściła. – Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Żadna wiadomość, którą zaraz ode mnie usłyszycie, nie ma prawa opuścić tego domu. Wszystko jasne?
Młodzież pokiwała głową na znak zgody. Lupin miał nieodparte wrażenie, że Dumbledore chciał wtajemniczyć ich w działania Zakonu Feniksa. Intuicja i tym razem go nie zawiodła.

– Tak Remusie, właśnie o tym chciałbym z wami porozmawiać – odparł starzec przyglądając się chłopakowi, jakby chciał odczytać jego myśli. A może właśnie to robił?

– Eee, czyli o czym profesorze? – zapytał nieco zdezorientowany i coraz bardziej wystraszony Peter.

– Zapewne Remus opowiedział wam już o potyczce ze Śmierciożercami w dzielnicy Chinatown. – powiedział i nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – To była jedna z bardzo wielu stoczonych już walk. A walczył z nimi Zakon Feniksa.

Minęło dobre pół godziny, zanim Dumbledore opowiedział im o działalności tajnej organizacji. W trakcie poznali wiele szczegółów dotyczących wcześniejszych ataków. Po tym wszystkim jako pierwszy odezwała się Lily.

– To wszystko brzmi okropnie – powiedziała z żalem w głosie. – Jak oni mogą coś takiego robić? Jak można zabijać niewinnych ludzi?

– Dlatego też powstał Zakon, aby przeciwstawić się tym działaniom.

– A pan profesor mówi nam o tym wszystkim, bo...? – zapytał James.

– Jestem pewien, że już się domyślacie.

– Chciałby pan widzieć nas w szeregach Zakonu? – wyrwał się Remus.

– To chyba zbyt mocne słowa, ale poniekąd masz rację. Codziennie ktoś znika, ginie. Jest niewiele osób, którym możemy ufać. A jeszcze mniej, którzy chcą czynnie walczyć z Voldemortem. – Na dźwięk tego imienia wszyscy, oprócz Dumbledore'a, niespokojnie poruszyli się. – Nie proszę was o to, abyście włączyli się w walkę. Daję wam tylko propozycję, z którą zrobicie to, co uważacie za słuszne. Jeśli się jednak któreś z was zdecyduje, wiedzcie, że nie jest do żadna zabawa. Jest to misja wielce niebezpieczna. Dlatego też proszę, przemyślcie porządnie sprawę. Nie podejmujcie pochopnych decyzji.

Niedługo po tych słowach Dumbledore pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł, zostawiając Remusa i jego przyjaciół w całkowitym osłupieniu. Byli tak przejęci tym, co przed chwilą usłyszeli, że żadne nie odezwało się ani słowem. Siedzieli tak w milczeniu około dwudziestu minut i dopiero zegar wybijający godzinę dwudziestą drugą obudził ich z tego letargu.

– Nie wiem jak wy chłopaki, ale ja tam się zgadzam – odrzekł dumnie Syriusz.

– Cóż za niespodzianka, Łapo! Tak się składa, że ja również mam zamiar wstąpić do Zakonu – dodał szybko James. – A wy? Glizdogon? Luniak? – Popatrzył na każdego z nich.

– A ja to co? – odezwała się natychmiast urażona Lily.

– Jak to co? Uważasz, że pozwolę ci w tym uczestniczyć?! Nie ma mowy! To zbyt niebezpieczne! – odparł z oburzeniem.

– Też mi coś – fuknęła. – Równie dobrze Śmierciożercy mogą zaatakować mnie na ulicy. Na pewno wiedzą doskonale o tym, że jestem mugolakiem. Zresztą. Uważam, że nigdzie nie będzie bezpieczniej, niż przy Dumbledorze. Tak więc ta cała sytuacja ma również i dobre strony. - Odpowiedziała dyplomatycznie.

– Ale Lily, kochanie...

Jak Remus mógł się spodziewać, po chwili wybuchnęła całkiem spora kłótnia między zakochaną parą. Toteż dał znak Łapie i Glizdogonowi i razem czmychnęli po cichu do kuchni, byleby tylko i im się nie oberwało.

– Lilka ma trochę racji... Nigdzie nie jest już bezpiecznie – odparł po paru chwilach Lupin. – Ja tam nie mam nic do stracenia. A w Zakonie może chociaż na coś się przydam. – Głos miał smutny, jednak wiedział, że to jedyna słuszna droga. Choć w ten sposób mógł przyczynić się do czegoś dobrego. A jeśli przyjdzie mu zginąć? Nie chciał teraz o tym myśleć. Miał tylko nadzieję, że jego śmierć nie pójdzie na marne.

Z tych rozmyślań wyrwał go cichutki głos Petera.

– Chłopaki ja... Ja chyba nie dam rady – zaczął nieśmiało. – To znaczy, bardzo bym chciał wam pomóc, ale... Ale... Miałem wam o tym już dawno powiedzieć, tylko jakoś nie było do tego sposobności.

– Och Glizdogonie, przejdź już do rzeczy – ponaglił go Syriusz.

W tym momencie dołączyli do nich Lily i James, którzy nadal wyglądali na skłóconych. Nikt jednak się tym nie przejmował, bo cała uwaga spoczęła na Peterze. Chłopak przełknął głośno ślinę.

– Nie zrozumcie mnie źle. Mówiłem wam ostatnio, że moja mama coraz gorzej się czuje, prawda? Parę dni temu znów byłem u niej. Magomedycy rozkładają ręce. Nawet próbowali mugolskich leków. Nic nie działa. – Jego głos drżał. – Postanowiłem jej pomóc. Ma tylko mnie... Chyba sami rozumiecie?

– Peter... – zaczął Remus, zanim przyjaciel cokolwiek zdążył więcej powiedzieć. – Wcale nie musisz się nam tłumaczyć. Dumbledore wyraźnie powiedział, że każde z nas musi przemyśleć tę decyzję. Nikt z nas nie będzie miał ci tego za złe. Prawda?

– A co ze studiami? – dodał James nie zważając na pytanie Lupina.

– Z tego, póki co, także muszę zrezygnować. – Glizdogon spuścił głowę. Wyglądał na przybitego.

~*~

Od rozmowy paczki huncwotów z Dumbledorem minęło dobrych kilka dni. Remus kończył właśnie zmianę w barze, gdy do lokalu weszła Lily.

– No ja cię nie mogę, kogo moje oczy widzą? – powiedział, wesoło uśmiechając się do dziewczyny. 

– Miło ciebie widzieć w tak dobrym humorze. – Odwzajemniła uśmiech. – Przechodziłam obok, więc stwierdziłam, czemu by nie wpaść na chwilę i się nie przywitać.

– Tak się składa, że właśnie skończyłem zmianę. – Mówiąc to, patrzył na wchodzącego do lokalu Mike'a, zwiastującego koniec pracy. – Masz ochotę się przejść?

Chwilę później oboje szli opustoszałym parkiem. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec kogoś spacerującego z psem, czy spieszącego się zapewne na jakieś spotkanie. Rychły koniec lata zdradzały przekwitnięte kwiaty a i temperatura nie rozpieszczała już przechodniów. Lekki wiatr poruszał jeszcze soczyście zielonymi liśćmi i trawą. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Dopiero gdy wyszli na główną ulicę, powrócił temat Petera.

– Mam wrażenie, że coś się dzieje z Glizdogonem. Jest jakiś dziwny ostatnio – powiedział Remus chyba bardziej do siebie niż do Lily.

– Też to zauważyłam. Może nigdy nie był zbyt odważny, ale teraz wygląda, jakby bał się własnego cienia. – Po chwili namysłu dodała: – James próbował z nim rozmawiać. Bezskutecznie. Cały czas zasłania się chorą matką.

– A ty? Podjęłaś już ostateczną decyzję?

– James może mówić sobie co chce. Ale ta sprawa dotyczy mnie, jak nikogo innego. W końcu jestem mugolakiem. Nie pozwolę, aby ktokolwiek krzywdził niewinnych ludzi. Zakon nas potrzebuje.

W pogoni za szczęściemजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें