Sofia

326 31 0
                                    

W całym domu unosił się zapach pysznej jajecznicy na bekonie. Wciskał się on w każdy, najmniejszy zakamarek mieszkania. Remus, zwabiony tym aromatem, wszedł do kuchni, gdzie Alice kończyła zmywać naczynia po przygotowywaniu posiłku. A raczej sprawowała nad tym piecze, gdyż naczynia, dzięki sprytnemu zaklęciu, myły się same i układały jeden za drugim na suszarce.
– No, nareszcie wstałeś. A już miałam iść ciebie obudzić. Siadaj, jajecznica stygnie.
– Daj spokój, cały dom pachnie tymi pysznościami! Nie ma mowy, aby można było przespać taką ucztę. – Usiadł i bez chwili zastanowienia zabrał się za jedzenie. Smakowała równie dobrze, jak pachniała. – Zresztą, za godzinę muszę wyjść.
– Znowu? – Zapytała podejrzliwie. – Odkąd wprowadziliśmy się tutaj, przychodzisz jedynie wyspać się. Znikasz na całe dnie...­
– Przecież wiesz, że pomagałem mamie ogarnąć parę spraw, które czekały już od dawna. Będąc w Hogwarcie nie miałem jak tego zrobić. A myślę, że jestem jej to winien.
– A dzisiaj? Myślałam, że może razem gdzieś wyskoczymy. No wiesz, uważam, że w końcu powinniśmy nadrobić te kilkanaście lat...
– Świetny pomysł, naprawdę, jednak dzisiaj nie dam rady. Umówiłem się już...
– Z przyjaciółmi – dokończyła za niego. – Rozumiem. Nie tłumacz się. – W jej głosie dało się usłyszeć nutkę żalu i złości.
Remus nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał okłamywać dziewczyny. Z jednej strony nie miał ochoty gdziekolwiek z nią iść, z drugiej nie miał na to czasu. W końcu miał dziś zacząć swój pierwszy dzień próbny w barze, o czym nie chciał nikomu mówić. Przynajmniej póki nie dostanie tej posady.
– Posłuchaj, Alice – zaczął, wrzucając jednocześnie pusty talerz do zlewu. – Czekaj... Mamy dzisiaj, ee... – zaczął szukać w głowie informacji, która pozwoliłaby mu określić poprawny dzień tygodnia. Tego nie lubił w wakacjach. Nigdy nie wiedział, jaki jest dzień.
– Czwartek – wtrąciła.
– Powiedzmy, że mam czas w sobotę wieczorem. Co ty na to? – zaproponował, choć sam nie był do końca przekonany, czy robi dobrze. Fala niepewności spłynęła na niego, jednak odwrotu już nie było.
– Świetnie! Myślę, że taki wieczór integracyjny dobrze nam zrobi. – Choć zgodziła się na propozycję z ochotą, minę miała nadal nieco jakby obrażoną.
W tym momencie wiszący nad kuchenką zegarek wybił godzinę dziewiątą. Mimo że Remus miał jeszcze godzinę do rozpoczęcia pracy, postanowił wyjść nieco wcześniej. „Strzeżonego Merlin strzeże"- pomyślał, sznurując buty. Zanim wyszedł, wrócił jeszcze do kuchni, by podziękować kuzynce za śniadanie.
~*~


Szedł pewnym krokiem, spoglądając co rusz na kolorowe wystawy sklepów. W głowie miał wydarzenia z ostatnich tygodni. Od zawsze był zbyt krytyczny wobec siebie (a przynajmniej tak mówili przyjaciele), więc trudno było mu uwierzyć w szczęście, a raczej jego kumulację, która go spotkała. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył, kiedy skręcił do parku. To dłuższa droga prowadząca do baru, toteż na miejsce przybył zaledwie piętnaście minut przed dziesiątą. Nie lubił, gdy ktoś się spóźniał, więc sam tego też nie robił. Wolał być sporo przed czasem, niż spóźnić się chociaż minutę.
Wszedł do pomieszczenia z łomoczącym w piersi sercem. Przerażało go poznawanie nowych ludzi. Bał się ich reakcji, choć wiadome było, że nie przyzna się przed nimi do swojej choroby. Lata przebywania tylko w towarzystwie rodziców, którzy obawiali się, że mały Remus wygada się przed innymi dziećmi o likantropii sprawiły, że chłopak miał wielkie problemy z nawiązywaniem nowych kontaktów. Zacisnąwszy ręce w pięść, podszedł do Luke'a, który siedział przy jednym ze stolików i zawzięcie coś notował.
– Jesteś już – powiedział, nie odrywając wzroku od zeszytu. – Siadaj, zaraz wszystkiego się dowiesz.
Remus usiadł, rozglądając się po sali. Zgodnie z zawieszką widniejącą na wewnętrznej stronie drzwi, lokal otwarty był od godziny dwunastej, toteż nikogo, oprócz pracowników, nie było. Koło drzwi, jak się domyślał prowadzących do kuchni, stały dwie dziewczyny. Na oko były w wieku Lupina. Jedna z nich nie wyróżniała się niczym wielkim; ot przeciętna, średniego wzrostu szatynka. Druga przykuwała uwagę pewną egzotycznością w swoim wyglądzie, nie była to  typowa, brytyjska dziewczyna. Miała włoskie korzenie, a co za tym idzie, oliwkową cerę oraz pofalowane, gęste i atramentowoczarne włosy, delikatnie spływające poniżej ramion. Granatowa, dopasowana do jej krągłości sukienka, uwodzicielsko podkreślała seksowną figurę i opaleniznę. I w przeciwieństwie do chłopaka, nie była speszona, kiedy zauważyła wbity w jej ciało wzrok. Po chwili była już przy stole, a wraz z nią druga dziewczyna.
– Nie ma jeszcze Roberta, ale możemy zacząć bez niego. – Luke odłożył zeszyt na bok i spojrzał na zgromadzonych wokół niego młodych ludzi. – Dziewczyny, to jest Remus Lupin. Nasz nowy barman. Lupin, przedstawiam ci Emmę... – tu wskazał na szatynkę – oraz Sofię, czyli nasze piękne kelnereczki – mówiąc to, wpatrywał się w brunetkę z nieco chorym pożądaniem w oczach, co wcale nie przeszkadzało dziewczynie, a przynajmniej nie dawała tego po sobie poznać. – Wspomniany wcześniej Robert pracuje na kuchni. Jest jeszcze druga grupa, w której pracuje Mike, ale będziecie jedynie się mijać, więc nie będę zaprzątał ci tym głowy. Do otwarcia mamy jeszcze... - Odwinął mankiet koszuli i zerkną na zegarek. – Ponad godzinę i piętnaście minut. Pomóż dziewczynom ogarnąć salę za ten czas i zapoznaj się z barem. Ja muszę już lecieć. – Zaniósł zeszyt do biura i wyszedł z baru.
Niedługo po wyjściu Luke'a przyszedł Robert. Cała czwórka zabrała się od razu za ogarnięcie sali a potem każdy wrócił do swoich czynności. Remus, widząc chaos panujący za barem, westchną jedynie cicho. Nie tracąc ani chwili dłużej wziął się za układanie szklanek, które porozrzucane były dosłownie wszędzie.
– Dziwi mnie jedna rzecz. Jak Mike daje radę w tym bałaganie?
– Nie daje. – Zaśmiała się Emma, podchodząc do coraz to bardziej sfrustrowanego Lupina. – Potem pół zmiany klnie na wszystko i wszystkich. Zero organizacji. Wiem, bo pracowałam z nim przez jakiś czas, ale przestało mi to odpowiadać godzinowo, więc zamieniłam się z Rose.

Od otwarcia lokalu, aż do końca pierwszej zmiany przewinęło się może z siedem osób. Lupinowi to jednak nie przeszkadzało i nawet cieszył się z wynikłej sytuacji. Mógł bowiem na spokojnie oswoić się z nowym miejscem pracy, jak i spędzić parę chwil rozmawiając z Emmą lub Robertem. Sofię wolał trzymać na odległość. Już po paru wymienionych zdaniach wiedział, że to typ dziewczyny władczej i nieznoszącej sprzeciwu. Miała zbyt dominujący charakter, który przytłaczał chłopaka. Pech chciał, iż skrytość oraz brak zainteresowania Lupina względem czarnowłosej Włoszki, były zachętą dla Sofii. Gdy tylko nadarzała się sposobność, próbowała najzwyczajniej w świecie poderwać Remusa. Jaka więc była radość chłopaka, kiedy zegar wybił godzinę osiemnastą, oznajmiając koniec jego zmiany. Oddał bar w ręce Mike'a, pożegnał się ze wszystkimi i szybko wyszedł z lokalu, modląc się w duchu, aby nie przyszło do głowy Sofii nękać go również po pracy. Teraz już wiedział, co oznaczało dopasowanie się i ogarnięcie grupy, o których mówił Luke na samym początku. Robert, w czasie kiedy dziewczyny były zajęte klientami, opowiedział mu o trzech poprzednich barmanach, którzy odeszli z powodu Sofii. Nikt nie wytrzymał z nią dłużej niż 3 miesiące. Mimo tego młody Lupin przysiągł sobie, że cokolwiek by się nie działo, musi wytrzymać. Zbyt rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, by byle panna zaprzepaściła jego jedyną szansę na w miarę normalne życie. Nie był tylko świadomy tego, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić.



W pogoni za szczęściemWhere stories live. Discover now