Rozdział 19

4.8K 522 65
                                    

Nie mógł jej kochać. Był potworem, Diabłem od tysiącleci niszczącym ludzkość. Nie potrafiła jednak przestać widzieć tego bólu w tych czerwonych oczach. Patrząc na niego, dostrzegała nastoletniego chłopaka, w którym się zakochała. Dostrzegała Gavina, potrafiącego wywołać uśmiech na jej twarzy.

Gavin nie istnieje- upomniała się.- Nigdy nie istniał. Zakochałaś się w iluzji, w zwykłej masce.

Więc czemu jej serce łamało się z każdą sekundą na coraz drobniejsze kawałki? Wypuściła drżący oddech, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął Lucyfer. W jej głowie rozległ się przeciwny jej myślom głos. - Wygnano go z nieba za to, że był inny, nie szedł za wszystkimi ślepo, czy to czyni z niego złego?

Zesztywniała gwałtownie. Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Nie chciała się z tym zgadzać, ale przecież to robiła. Ile rzeczy już robiła, chociaż nie powinna? Schowała twarz w pościeli, pragnąc zniknąć.To wydawało się jej zbyt trudne, aby mogła o tym myśleć. "Pokochałem człowieka, który jak wszyscy inni uważają mnie zapotwora". Był nim, był potworem. Nadal czuła jego uścisk na swoim gardle. Wtedy jednak w jej głowie rozległy się kolejne słowa" To nie byłem ja". W takim razie kto? Ufoludki?-pomyślała, lecz nawet gdyby istotnie tak było, to nie zdziwiłaby się. Wątpiła, aby teraz cokolwiek mogło ją zaskoczyć. Diabeł twierdził, że ją kocha.

Wybuchnęła gwałtownym, niepohamowanym śmiechem. Złapała się za brzuch, zginając na łóżku w pół. Śmiech zaczął narastać, aż zmienił się w rozdzierający serce szloch. Czuła, że traci zmysły. Dawno je straciłam- pomyślała.- Moje życie jest szaleństwem.

Gwałtownie uderzyła w materac, po czym zrobiła to drugi raz. Zaczęła krzyczeć i z całej siły waliła dłońmi. Nagle na korytarzu rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich Lilith,ubrana w żółtą, satynową koszulę nocą do kolan. Jej włosy były związane w koka, a twarz pozbawiona makijażu.

-Nie wiedziałam, że już...

Widząc,że córka płacze, urwała i natychmiast podeszła do niej zmartwiona. Pogłaskała ją po plecach, lecz Willow natychmiast odsunęła się od niej, krzycząc.

-Zostaw mnie! Miał racje! Jesteście tacy sami! Wiecznie byście zamnie decydowali!

-Nie prawda...- zaprzeczyła Lilith, lecz ona jej przerwała.

-Proszę cię! Sama sobie nie wierzysz. Tylko dlatego, że nie miała tylu pieniędzy, co my, to była dla was nic nie warta! Przecież nie mogła być moją przyjaciółką! Zawsze to, czego wy chcecie!

-Robiliśmy to dla twojego dobra...

-Skończ!- przerwała jej.- Skończ z tym pieprzeniem! Wynocha!

Matka gwałtownie uderzyła ją z otwartej dłoni w policzek. Głowa Willow odskoczyła w bok. Zszokowana uchyliła usta w niedowierzaniu.

-Willow...- szepnęła Lilith przerażona tym, co zrobiła.- Ja... Ja nie chciałam. Kochanie, spójrz na mnie. Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Staram się dać ci jak najwięcej czasu, ale...

Nie słuchała jej słów. Stały się tylko niezrozumiałym bełkotem. Czuła jedynie potworne pieczenie policzka. Matka nigdy jej nie uderzyła. Willow nie sądziła, że byłaby do tego zdolna. Decydować o jej życiu? Tak. Ale uderzyć ją?

-Wyjdź- oznajmiła trzęsącym się głosem.

-Willow... Nie chciałam, ale nie możesz się tak do mnie odzywać!Jestem twoją matką!

-Nie jesteś- stwierdziła, oblizując suche wargi.- Nie jesteś moją matką. Nigdy nie obchodziło cię moje szczęście, tylko ty sama i to, co pomyślą sobie sąsiedzi i jeszcze karzesz mnie za prawdę?!

-Dość!- wrzasnęła Lilith.- Z ojcem staramy się, jak tylko możemy!Niczego nie doceniasz! Obchodzi cię tylko ta twoja Alyssa! To my jesteśmy twoją rodziną!

-Ona była dla mnie ważniejsza, niż ty kiedykolwiek będziesz. Nie pamiętasz jak nawet ubrania mi wybierałaś? To było ledwie kilkamiesięcy temu, nie sądziłam, że skleroza tak szybko postępuje- syknęła.- Dopiero po jej śmierci odpuściłaś, bo doskonale wiedziałaś, że to twoja wina!

-Najwidoczniej źle zrobiłam, bo za dużo sobie pozwalasz!

Willow wrzasnęła z frustracji i wyskoczyła z łóżka. Zignorowała krzyki matki. Wybiegła z pokoju, patrząc na swoje stopy. Nawet buty miała ubrane. Gdy była na dole, z sypialni wyszedł Carl, przecierając oczy. Musiały obudzić go dopiero ich krzyki. Pewnie przespałby nawet koniec świata.

-Willow?- zdziwił się.- Co się stało?

-Jesteście siebie warci! Oboje tacy sami!- wrzasnęła jedynie, po czym wyszła, trzaskając z hukiem drzwiami.

Jak najszybciej ruszyła w przypadkowym kierunku. Chciała znaleźć się jak najdalej do domu, jak najdalej od rodziców, których obwiniała o wszystko. Zatrzymała się dopiero pod wysoką latarnią. Oparła się o nią ręką, nagle pragnąc by Gavin ją przytulił, tyle że Gavina nigdy nie było. Kolejny raz niekontrolowanie rozpłakała się. Czuła jak smutek wciąga ją w siebie, jak zagnieżdża się w jej sercu, zapuszczając w nim korzenie. Miała wrażenie, że już nigdy nie przestanie płakać.

Usiadła obok słupa, po czym podwinęła nogi pod brodę. Zaczęła bujać się w przód i w tył. Tym razem jednak nie przynosiły jej to ulgi. Ból coraz bardziej ogarniał każdy skrawek jej umysłu. Oparła głowę o latarnię, czując jak zimno metalu pomaga jej się skupić. Miała wrażenie, że cały świat jest przeciwko niej. Miała dość,że rodzice uważają się za lepszych od innych. Nie byli lepsi.

Objęła się ramionami, pragnąc znowu poczuć to bezpieczeństwo, zobaczyć uśmiech Gavina. Wściekła się na samą siebie. Gavina nie ma!-wrzasnęła w myślach. Co z tego, że to powtarzała, skoro jej serce uporczywie tęskniło?

Wstała, pociągając nosem. Skierowała się dalej, patrząc się na własne stopy. Liczyła kroki, ze zdenerwowania myląc się co chwilę. Wkońcu wrzasnęła, kopiąc z całej siły przypadkową puszkę na drodze. Próba uspokojenia się jeszcze bardziej ją zdenerwowała.Miała ochotę w coś uderzyć. Najlepiej w twarz Gavina. Do cholery,czemu nie mogła go nienawidzić?! Odpowiedź była prosta: Bo go kochała. Nie chciała go kochać, ale nie mogła od tak przestać.Przez ten czas dał jej szczęście, dał jej uśmiech, za którym tęskniła. Dał jej to, czego pragnęła od początku.

Ojciec porzucił go, bo sprzeciwił się, nie chciał siedzieć posłusznie.Próbował stłamsić w nim to, kim był. Zrobić z niego marionetkę. Nagle zatrzymała się. Od kiedy wierzyła w to wszystko, co mówili księża? Powtarzała to jak najęta, a do niedawna nawet niezastanawiała się nad istnieniem Boga.

Zło tworzyli ludzie. To nie Diabeł stał za tym, co rodzice robili Alyssie, nie Diabeł spowodował jej samobójstwo. Zrobili to ludzie. W głowie Willow nadal pozostawało jakieś "ale", niepozwalające jej mu uwierzyć. Coś ją powstrzymywało. Tylko co?Strach. Robił to strach przed tym, co inne, nieznane. Od dziecka żyła w świecie, który traktował Diabła jako potwora.

Jako tego, który jest źródłem całego zła, a nim byli ludzie. Willow nigdy w to nie wątpiła, ale przerażeni ludzie mówią różne rzeczy. Łapała się każdego argumentu, twierdzącego, że Lucyfer jest zły, bo się bała.

Sam Diabeł dał mi więcej szczęścia niż rodzice- pomyślała, dotykając policzka.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Kamień Lucyfera Where stories live. Discover now