26

1.7K 102 53
                                    

26. Łamiące się, kiedy kurczowo trzymasz rękaw mojej kurtki i błagasz, żebym nie odszedł(a).

Czy to nie śmieszne, że świat potrafi zawalić się w tak krótkim odstępie czasu?

Stiles zdaje sobie z tego sprawę właśnie teraz, kiedy jego tata wypowiada te słowa.

- Dlaczego nie powiesz mi swojego imienia?

To jest jak uderzenie pięścią w brzuch. Spogląda w twarz człowieka, który jest jego jedyną rodziną i nie wierzy, że dla ojcowskiego wzroku jest jedynie zadyszanym, nieznajomym chłopakiem. Gdyby miał znowu szesnaście lat, jego ciało zaraz wpadłoby w amok ataku paniki, jednak on liczy sobie lat siedemnaście i dziewięć miesięcy i przeżył zbyt wiele, żeby na to pozwolić.

Już za późno. Nie ma sensu na przekonywanie kogokolwiek.

Niezdarnie cofa się do tyłu, łzy świecą mu w oczach i  kręci głową.

- Ja... Nieważne.

Szeryf wciąż wygląda na zdezorientowanego, ale Stiles spuszcza wzrok na jasne kafelki i powoli odchodzi. Po kilku krokach pozwala sobie na ostatnie obejrzenie się przez ramię.

"Przepraszam", chce powiedzieć, ale po co? Ojciec i tak nie usłyszy tych słów, jego uwaga jest zwrócona na jakąś rozdygotaną nauczycielkę.

Wie, co za niedługo się wydarzy. Zostanie zabrany z tego świata, a wszyscy zapomną, że kiedykolwiek istniał. Właściwie to już nie mają pojęcia, kim jest. Wyparował z pamięci wszystkich, Malii, Liama, Masona... Scotta. 

Stracił rodzinę. Stracił przyjaciół.

Ma ochotę strzelić sobie w twarz za to, że dał się tak łatwo złapać. Od ostatnich trzech miesięcy z niepokojem wyczekiwał, aż życie znowu się spieprzy, bo z brzemieniem swoich doświadczeń na karku zaczął wątpić w szczęśliwe zakończenia. I w końcu w miasteczku pojawili się ludzie o nieludzkich twarzach, dosiadający czarne konie niczym parodia kowbojów z taniego horroru, a wokoło zaczęli znikać uczniowie, dorośli, wszyscy. Przynajmniej tak im się wydawało, bo teoretycznie szkoła wyglądała normalnie, ale coraz częściej stado odnosiło wrażenie, że coś nie gra. Więc jego tablica z czerwonymi włóczkami ożyła, a długie godziny spędzone na przeszukiwaniu internetu wróciły do stałego planu dnia. I dzisiaj, kiedy wychodził z budynku po zakończonych zajęciach, w oddali ujrzał tajemniczego jeźdźca o obliczu mrożącym krew w żyłach. Oblał go strach, bo już wiedział, co to oznacza i w duchu dziękował losowi, że tym razem Lydia nie wracała z nim do domu...

Lydia.

Staje jak wryty, orientując się, że nie widział jej przez cały dzień.

Drżącymi dłońmi wyciąga telefon z kieszeni. Sześć nieodebranych połączeń. Bez wahania naciska zieloną słuchawkę (ma jej numer na szybkim wybieraniu. Od kiedy odbili ją z Eichen, rozmawiali lub pisali ze sobą o wiele częściej, niż zwykle).

- Stiles? -  odbiera i słychać, że jest zaniepokojona, ale on i tak wypuszcza powietrze z ulgą.

- Gdzie jesteś? - pyta, wychodząc na zewnątrz, a chłodne, styczniowe powietrze owija się wokół niego niczym szal.

- Gdzie ty jesteś? Nie mogłam cię znaleźć, a przeszłam szkołę wzdłuż i wszerz.

- Aktualnie na parkingu. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zauważa i gdyby Lydia nie wydawała się tak... przerażona, na pewno usłyszałby jej zirytowany jęk. Teraz w słuchawce rozbrzmiewa jedynie mruczenie włączonego silnika.

- Jechałam do twojego domu. 

- Zawracaj. Nie mam za dużo czasu.

- Daj mi kilka minut - odpowiada i kończy połączenie.

the way you said "i love you" • stydia one-shots [pl]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz