Rozdział 13.

115 15 3
                                    


Mężczyzna wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi oczami dłuższą chwilę. Nie wiedziałem jak mam się zachować. W mojej głowie panowała mgła, która pokrywała wszelkie wspomnienia związane z wcześniejszym życiem. Z jakiegoś powodu chciałem być znowu człowiekiem, ale nie mogły być nim zdarzenia z dawnych lat. Szczerze mi ich brakowało. Nie miałem do czego wracać. Nie mogłem ubolewać nad źle podjętymi decyzjami i rozkoszować się chwilami, które sprawiały mi ogromną radość. Dlaczego w mym marnym życiu nie mogłem mieć choć tego?

— Jednak cię znaleźliśmy — odparł z nieskrywanym zdumieniem Nick. Byłem ciekaw, jak to możliwe, że potrafiłem ich odróżnić. Przecież nie było dla nich miejsca w mojej pamięci. Dziwne. Poza tym sam czułem się niezręcznie, dowiadując się, że ktoś mnie szukał. Mnie — istoty, która została wybrana na ratownika wszelkich stworzeń, a która sama powinna jak najszybciej zniknąć z powierzchni Ziemi. Odruchowo wziąłem głębszy oddech, utwierdzając się w swoim przekonaniu. Zapach ich krwi, bijące głęboko w piersi serce wołało, abym zakończył jego pracę. Zacisnąłem szczęki i zdołałem wygłosić krótkie zdanie.

— Kim jesteście?

Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Zastanawiałem się, o czym teraz myślą. Może się pomylili? Może to innej osoby poszukiwali. Na świecie jest mnóstwo podobnych ludzi. Przypatrywałem się im z ciekawością. Na ich twarzach jednocześnie pojawiało się wiele emocji. Szok, przerażenie i dezorientacja. W końcu Mike wziął głęboki oddech i z jego ust wydobyło się kilka krótkich słów.

— Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat, Xav. Poznaliśmy się w parku, kiedy ty śmigałeś na rowerze, a ja jeszcze nie. Uśmiechnąłeś się wtedy do mnie i pokazałeś, co i jak. Tyle czasu spędzaliśmy razem... naprawdę mnie nie poznajesz? Proszę, powiedz mi, że żartujesz.

Zrobiło mi się smutno, gdy tylko wypowiedział te słowa. Melanie chwyciła moją dłoń, wyrażając w ten sposób swoje zrozumienie dla moich uczuć. Naprawdę chciałem, żeby był to tylko niewinny żart, ale niestety rzeczywistość była inna.

— Przykro mi, ale nie wydajesz się znajomy. Nie bierz tego do siebie, niczego nie pamiętam...sprzed przemiany — powiedziałem powoli, analizując dokładnie każde słowo. Chłopak pokręcił tylko głową, jakby chciał odrzucić taką możliwość. Natomiast jego kolega wzruszył tylko ramionami. Wydawał się obojętny na niedowierzanie i ból przyjaciela.

— Widzisz, niepotrzebnie zmarnowaliśmy tyle czasu. Wiedziałem, że to zły pomysł — odezwał się nagle Nick, zniecierpliwiony całym tym przedstawieniem. Mike rzucił mu spojrzenie pełne lodu. Jego żal przemienił się w jednej chwili w złość.

— Przestań, do jasnej cholery! — Krzyknął młodzieniec, płosząc znajdujące się nieopodal ptaki. Kiedy wzbijały się w górę, było słychać charakterystyczne dla nich krakanie.
— Nie kazałem ci tutaj ze mną przychodzić. - Kontynuował wściekły Mike — Mi zależy na osobie, która jako jedna z niewielu mnie rozumiała. Nie obchodzi mnie to, że teraz dostał amnezji. Nawet jeśli nigdy nie powróci do naszych wspólnych chwil, dalej będę uważał go za przyjaciela. Bo to on wyprowadził mnie z życiowego dołku i rozmawiał ze mną, gdy nikt nie chciał mnie znać. Zawsze będzie w moim sercu razem ze wspomnieniami. — Teraz obrócił twarz w moją stronę i spokojnie wypowiedział słowa, które sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na sercu. — Dziękuję, Xav. Za to, że byłeś i mnie wspierałeś. Za to, że jesteś cały, choć odmieniony. Bardzo żałuję, że nie poszedłem z tobą na tę imprezę, po której zacząłeś się dziwnie zachowywać. Może teraz nie musiałbym się żegnać. Mam nadzieję, że twoje nowe życie jest zdecydowanie lepsze od tego poprzedniego.

Kiedy skończył mówić, coś się we mnie przebudziło. Głowa zaczęła niebezpiecznie pulsować, powodując natłok obrazów pojawiających się przed moimi oczami. Mnóstwo ludzi, pełno miejsc, ostre dźwięki. Pochwyciłem swoje skronie, chcąc zatrzymać ten maraton. I wtedy pojawiło się jedno, jedyne wydarzenie, o którym opowiedział Mike.
W środku było tłoczno i parnie. Ludzie tańczyli w rytm muzyki puszczanej przez didżeja. Sam przemierzałem tłum w poszukiwaniu przyjaciela. Nie chciałem tutaj przychodzić, nie lubiłem tego typu klubów. Wolałem ciche kawiarenki, w których gościło brzmienie gitary akustycznej i zapach ciepłej, parzonej herbaty z miodem. Jednak zgodziłem się za namową przyjaciela i teraz przedzierając się przez tłum, próbowałem uwolnić się od tego miejsca. Nie wiedziałem, dokąd mnie ciągnął. Od jakiś dziesięciu minut starał się we mnie wlać jak najwięcej alkoholu, ale się nie zgodziłem. W końcu zrezygnowany kazał mi iść za sobą, co w tym tłumie nie było łatwe. Wreszcie dotarłem przed jakieś drzwi obok, których stał mój towarzysz. Bez słowa wskazał drzwi i je otworzył. Okazało się, że to tylne wyjście z klubu. Rzuciłem mu zdezorientowane spojrzenie, ale on jak gdyby nigdy nic odwrócił się i przekroczył próg. Ruszyłem, więc za nim. Gdy tylko znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, odetchnąłem z ulgą. Powiew letniego wiatru dobrze na mnie zadziałał. Okolica była pusta. Tylko dwa zapełnione śmietniki zakłócały jej samotność. Westchnąłem. Pragnąłem tylko wrócić jak najszybciej do swojego domu.

— Po co tutaj stoimy? — Zapytałem zniecierpliwiony. Naprawdę miałem już dość tajemnic.

— Ktoś zaraz tu będzie, to ważne. Poczekaj jeszcze chwilę. — Uśmiechnął się, bez krzty wesołości. Zadrżałem. Nick nigdy się tak nie zachowywał. Co mu się stało? Nie zdążyłem jednak wypowiedzieć żadnych słów, kiedy coś powaliło mnie na ziemię. Uderzyłem w beton, rozcinając sobie część czoła. Już chciałem się podnieść i znaleźć swojego oprawcę, ale kolejny cios wybił mi to z głowy. Ktoś kopnął mnie z całej siły w brzuch, powodując utratę mojego powietrza.

— Jest twój. — Rzucił, jednocześnie spluwając Nicholas. — Teraz moja forsa.


Usłyszałem szelest banknotów, a potem szybko oddalające się kroki. Zwróciłem wzrok w stronę zanikających dźwięków. W oddali majaczyła tylko sylwetka opuszczającego miejsce kolegi. Zastanawiałem się, co teraz ze mną będzie. Czy to mój koniec? Nie dane było mi długo nad tym dumać. Chwilę później nade mną pojawiła się nieznajoma postać. Pochyliła się i wgryzła w moją rękę. Zacząłem krzyczeć z przerażenia. Z całej siły odepchnąłem ją nogą. Na chwilę byłem wolny. Jednak już po paru sekundach, coś wewnątrz mnie zaczęło mnie palić. Ogień rozchodził się po całym moim ciele. Zaciskałem nerwowo pięści. Z moich oczu popłynęły słone łzy.

— Co narobiłeś?! — Warknął znajomy głos. — Cholera, Mistrz będzie wściekły!


To był ktoś dobrze mi znany. Tylko kto? Komu nadepnąłem na odcisk? Nie miałem czasu o tym rozmyślać, musiałem skupić się na oddechu, bo powoli go traciłem. Oprawca nie miał zamiaru mi pomagać, choć wiedział, że popełnił błąd. Jak mogłem się ratować?
Chwilę później mężczyzna zbliżył się i obrócił mnie na plecy. To był on. Jeden z przyjaciół, który od dawna nie istniał. Cholera, chyba mam zwidy, pomyślałem. On bez wahania wbił mi igłę w ramię i po chwili ogarnęła mnie przyjemna lekkość. Czułem, jak opadają mi się powieki i zapadam w głęboki sen. Jeszcze za nim odszedłem do krainy snów, usłyszałem niepokojące słowa.


— Do zobaczenia za kilka miesięcy, Xavier.

Opuściłem gwałtownie swoje dłonie. Nawet nie wiedziałem, że potrafię je tak mocno ściskać. Wszyscy mieli skierowany swój wzrok na mnie. Ile trwało to, co zobaczyłem? Spojrzałem na Nicka i miałem ochotę skopać mu tyłek, ale najpierw musiałem rozprawić się z kimś dla mnie ważniejszym. Dlaczego nie zdziwiło mnie wcześniej jego zachowanie? To, że nowi przybysze nie zwrócili na niego uwagi, choć znali się z nim tak długo, jak ze mną? Czy to możliwe, że im też zabrano pamięć? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Postanowiłem zostawić swoje wątpliwości na później i teraz skupić się na winowajcach tych wszystkich niefortunnych zdarzeń.

- Nicholas George Smith — rzuciłem, wbijając lodowaty wzrok w stojącego przede mną chłopaka. — Możesz mi wyjaśnić, czym zasłużyłem sobie na oddanie w ręce potworów?

Cisza. Widziałem, że na jego twarzy pojawiło się ogromne przerażenie i chęć natychmiastowej ucieczki. Czyżby miał minimalne poczucie winy?

- Nie wiedziałem, że to tak będzie. Zawarliśmy układ, a ja potrzebowałem tych pieniędzy. Myślałem, że to miało być tylko na jakiś czas — zaczął się tłumaczyć.

Nie mogłem w to uwierzyć. Moi przyjaciele porządzili się mną jak własną rzeczą.

- Ach tak, więc byłem towarem przetargowym, czy czymś w tym rodzaju? Świetnie. To teraz czekam na twoje wytłumaczenie Jack — warknąłem w stronę towarzysza.

— Co mam ci powiedzieć? Dostałem takie zadanie i je wykonałem. To nic dla mnie nie znaczyło. Przykro mi tylko, że sprawiłem ci takie męki. I tak to ja poprosiłem Mistrza, by wymazał ci pamięć. Po prostu chciałem ci tego oszczędzić i sprawić, byś skupił się na tym, co jest, a nie co było. Myślałem, że tak jak ja pokochasz to życie. Będziesz pragnął władzy i rozrywki. Ale później pojawiła się ona. - Wskazał palcem Mel. — Zacząłeś się dziwnie zachowywać. Byłem świadomy, że jesteś wybrańcem, ale to nie tłumaczyło twojego podejścia do człowieczeństwa. Miałeś dla nas zdobyć świat, a nie go ratować! To demony powinny nim rządzić, a teraz jest już za późno. W tej chwili zostanie zburzony Pałac. Nawet nie zdążymy tam dotrzeć, bo cholerny braciszek Malachiego postanowił, że sam obróci planetę w pył. Doskonale wiem, że to on i nie rób takiej zdziwionej miny. Śledziłem cię za każdym razem. - Zaśmiał się gardłowo. Zupełnie nie przypominał osoby, z którą spędzałem tak wiele czasu. Co się z nim stało?
— To koniec. Teraz zacznie się prawdziwa wojna. Wszyscy zginą, wszyscy!

Miałem dość tego wywodu. Uderzyłem go, pozbawiając przytomności. Reszta tak, jak ja odetchnęła z ulgą. Uśmiechnąłem się.

— Jeśli to prawda, co mówił, musimy się pośpieszyć. Trzeba uratować niewinne osoby. Prędko! — Powiedziałem z nadzwyczajną prędkością. Po chwili wszyscy zgodnie biegliśmy w stronę miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Mijaliśmy mnóstwo drzew, kwiatów, krzewów. Nie zwracaliśmy uwagi na zjawiska natury. Kiedy wreszcie dotarliśmy pod budynek, jego lewa strona była całkiem zrujnowana. Wypowiedziałem odpowiednie słowa i znaleźliśmy się w środku. Wokół panowało zupełnie rozprężenie. Wszyscy biegali wkoło. Tylko żołnierze wiedzieli, co robić. Rozpoznałem jednego z nich i natychmiast popędziłem w jego stronę.

— Boże, Xavier myślałem, że nie żyjesz. Co ty tu robisz? — Rzucił z nieskrywanym zdumieniem. Dlaczego wszyscy myślą, że zniknąłem z tego świata?

— Nieważne. Mów, co się dzieje i kogo trzeba stąd wydostać. - Odparłem stanowczym tonem.

— W podziemiu są więźniowie. Dla mnie nie są jacyś istotni, ale tobie może na nich zależeć. Na piętrze pokój ma służba. Ich zabiorą stamtąd strażnicy. Ja muszę zebrać gwardię i zacząć walczyć przeciwko wrogowi. Przyłącz się, jak odnajdziesz wszystkich. - Po wypowiedzeniu tych słów, od razu oddalił się w poszukiwaniu reszty demonów.

Nie wiedziałem, po której stronie mam stanąć, ale teraz to nie było istotne. Nakazałem Mike'owi i Nickowi poszukać bezpiecznego miejsca, a razem z Mel i Annabelle popędziliśmy schodami w stronę podziemi. Wokół było ciemno. Postanowiłem, więc użyć swoich mocy i rozniecić trochę ognia. Na mojej dłoni pojawił się delikatny płomień rozświetlający otaczającą nas przestrzeń. Od razu lepiej. Kiedy byliśmy w połowie drogi, postanowiłem się zatrzymać. Wsłuchałem się w dochodzące do mnie dźwięki. I wtedy do moich uszu dotarł ten właściwy. Najprawdziwszy krzyk bólu mojej mamy. Nie wiem, jak go poznałem, ale byłem pewien, że to ona. Zacząłem rozwalać najbliższą ścianę bez opanowania. Uderzyłem, aż w końcu pękła i moim oczom ukazała się brudna cela. W środku była kobieta. Jej podkrążone oczy pełne cierpienia, sprawiły mi autentyczny ból. Obok niej na podłodze siedział mój ojciec. Był przerażająco chudy. Pewnie oddawał jedzenie mamie. Zrobiłem krok w ich stronę. Zadrżałem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Teraz sobie przypomniałem, wszystko. Każde wspomnienie wracało do mnie z ogromną siłą, ale nie przejmowałem się tym. Spojrzałem w oczy mamy. Uniosła kąciki swoich ust i spróbowała się podnieść. Nie udało jej się i opadła na twardą powierzchnię. W jednej chwili znalazłem się przy niej, zostawiając zdziwione dziewczyny w progu. Przytuliłem ją do siebie, ignorując wewnętrzne zwierze.

— Xav, uratowałeś nas — wychrypiała tak cicho, prawie niesłyszalnie. Po moich policzkach natychmiast spłynęła łza. Dopiero teraz zrozumiałem, jak wielkie mam zadanie. Nieważne kim jestem, dobro tego świata, tych wszystkich ludzi jest najważniejsze.

***

Pozdrawiam,

motylek15

Istota MrokuWhere stories live. Discover now