Rozdział 8.

326 34 8
                                    

Wpatrywałem się dłuższą chwilę w słowa wypisane na niewielkiej kartce. Przeczuwałem, że ta krótka wiadomość przyniesie coś złego. Zadrżałem na myśl o tym, że właśnie ona mogła rozpocząć wieczną wojnę między rasami. Spojrzałem na swoich towarzyszy. Tak samo jak ja zdumieni przeszywali wzrokiem każdy wyraz. Jedynie Jack zachował stoicki spokój i obrał mnie za punkt obserwacyjny. Posłałem mu pytające spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami. W końcu nie wytrzymałem i przerwałem ciszę.

- Cholera - mruknąłem - musimy pójść z tym do Mistrza.

- Już tu jestem - usłyszałem głos za sobą i natychmiast odwróciłem się w jego stronę. Mężczyzna ubrany w garnitur powoli zbliżał się w naszą stronę. Jego twarz nie miała wyrazu, ale zaciśnięte pięści sugerowały jego zdenerwowanie. Posłał każdemu z nas lodowate spojrzenie, po czym wyrwał z mej dłoni maleńki skrawek papieru. Sekundę później pozostały z niego tylko drobne kawałeczki.

- Nikt nie może się dowiedzieć o tym co tutaj zaszło, jasne? - automatycznie skinęliśmy głowami zgadzając się z przywódcą - za 15 minut wszyscy z Kręgu mają się zjawić w moim gabinecie. Musimy omówić parę spraw. I jeszcze jedno - sprowadźcie wszystkich strażników pałacowych. - po wypowiedzeniu tych słów dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Chwilę później cała nasza gromada rozeszła się w swoje strony w celu odnalezienia żołnierzy. Postanowiłem najpierw sprawdzić podziemia, które były najsilniej strzeżone. Przemierzając korytarze usłyszałem cichą rozmowę. Mimo tego, że nie powinienem zatrzymałem się i wytężyłem słuch. Przybliżyłem się jeszcze o parę kroków do miejsca, gdzie odbywała się konwersacja. Nasłuchiwałem.

- To niemożliwe...- odezwał się piskliwy głosik, w którym wyraźnie słychać było przerażenie - jeśli się nie uda...my zginiemy!

- Uspokój się - odezwał się drugi rozmówca basowym głosem - to pewne, że on to wszystko zaplanował. Czy kiedyś coś poszło nie po jego myśli? To całe gromadzenie tych smarkaczy do Kręgu...myślisz, że było zupełnie bezcelowe? On pragnął tej wojny. Władzy. Wszystkiego! Jeśli będzie trzeba pozabija wszystko co żywe. Dlatego musimy się stąd zwijać i to szybko.

Stałem jak wryty. Wiedziałem, że Malachi nie był święty, ale pragnienie zniszczenia całego świata? Było to dla mnie niepojęte. Może ci ludzie nie mają racji. Może. Chwilę później rozległo się głośne wycie. Przeraziłem się i natychmiast skierowałem w stronę nieznanego mi dźwięku. Dobywało się z wnętrza odległej ode mnie na parę metrów ściany. Ktoś głośno skowyczał niczym pies. Powoli zbliżyłem się w tamtą stronę. Z każdym krokiem rósł we mnie coraz większy strach. Kiedy byłem wystarczająco blisko nieznanego mi muru, coś z całej siły mnie odepchnęło. Uderzyłem mocno o posadzkę. Po mojej głowie rozlał się rażący ból. Syknąłem z wściekłości. W mgnieniu oka się podniosłem. Rozejrzałem się za moim oprawcą, ale nikogo nie było. Jednak zaledwie minutę później poczułem ciężar na plecach i upadłem na twardą podłogę. Poczułem jak po mojej twarzy zaczyna skapywać strużka krwi. Nie przejąłem się tym. Ugodziłem napastnika łokciem prosto w brzuch. Usłyszałem jego cichy jęk i prawie się z tego powodu uśmiechnąłem. Osoba atakująca mnie zeszła z moich barków, dzięki czemu mogłem zadać jej jeszcze kilka ciosów. Dostałem kopniaka prosto w brzuch przez co straciłem oddech. Łapałem spazmatycznie powietrze. Spojrzałem na swojego oprawcę, który teraz ściągnął kaptur i ukazał mi swoją twarz. To był Max. Niczego nie rozumiałem. Jaki miał powód, żeby próbować mnie zabić? Należał do tej samej organizacji co ja, nie mógł być o to zazdrosny.

- Stary, żyjesz? - rzucił uśmiechając się szeroko - wybacz, ale ja rządzę w tych okolicach, a ty przekroczyłeś pewną granicę.  - podał mi rękę, ale jej nie przyjąłem i sam wstałem.

Istota MrokuWhere stories live. Discover now