one;

2.8K 386 343
                                    

komentarze przy akapitach to fajność, u know



 - Tutaj są pokoje naszych chłopców. - Brandon po raz dziesiąty wskazał ręką w stronę jednego z korytarzy. - Codziennie trzeba budzić ich o ósmej, żeby zdążyli na trening.

- Trening? - Luke poprawił znajdującą się na jego ramieniu torbę i przyrównał kroku starszemu mężczyźnie.

- Muszą gdzieś wyładować swoją energię, prawda? - Brunet zachichotał cicho, ale wyższy wciąż nie rozumiał. - Luke, to nie jest więzienie. Tutaj nie ma bójek i krwawych walk – zawahał się na chwilę. - Dobrze, źle to ująłem. Czasem są, ale jesteśmy tu po to, aby zupełnie się ich wyzbyć. Nie odbierz tego źle, to dobra młodzież. Są po prostu trochę zagubieni, szukają siebie.

- Dobrze, co dalej? - Chłopak zignorował poprzednią wypowiedź. Nie chciał słuchać o młodzieńczych problemach, to bolało go równie bardzo, co ich.

- Po treningu dajemy im dwadzieścia minut na umycie się i pościelenie łóżek. Ty – wskazał na niego palcem – będziesz musiał to kontrolować. To straszne lenie i często próbują wymigać się od obowiązków.

Luke parsknął na te słowa.

- Okej, rozumiem. Punkt pierwszy na mojej liście, „pilnowanie pościelonych łóżek".

- O kurcze, jesteś taki zabawny. - Brandon sparodiował jego chichot. - Mówię poważnie, dbamy o dyscyplinę. Musimy zaszczepić w nich dobre nawyki, jeżeli chcą wrócić do domu.

- Chciałbym ich poznać.

- Och. - Mężczyzna podrapał się po karku. - Myślę, że to możliwe. Mają teraz przerwę w pracy, chodźmy.

Serce Hemmingsa biło jak oszalałe. Bał się. Z ostatniej pracy odszedł miesiąc temu, ponieważ jego psychika nie znosiła widoku cierpienia i mentalnej agonii, jaką otaczała się młodzież w poprawczaku. Przez długi czas nie mógł dojść do siebie, a przed jego oczami cały czas pojawiał się obraz nędzy i brudu. Dopiero w momencie, gdy w jednej z lokalnych gazet zauważył ogłoszenie z ośrodka, stwierdził, że to odpowiedni moment, aby wyjść z dołu i spróbować ponownie.

Luke kochał dzieci. Nie liczyło się dla niego to, czy miały kilka lat i kolorowymi mazakami rysowały mu szlaczki na rękach, czy były już starsze i nieudolnie paliły pierwsze papierosy pod murami starych bloków. Wszystkie były dla niego zdolne do pokochania, co zresztą starał się robić.

Próbował pracy w wielu miejscach. W przedszkolu, w ośrodku detencyjnym, w kilku poprawczakach. Wszędzie jednak czuł się nieswojo i źle, dlatego szybko rezygnował i wpadał w depresję. Bardzo kolokwialnie nazwaną, ale jednak depresję.

- Ashton, odłóż łopatę i daj Hoodowi spokój – Brandon krzyknął w stronę chłopca z kręconymi włosami, a ten uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami, jednak odłożył narzędzie.

- Szefie, to naprawdę była sprawa wyższa. Wymagała interwencji – zaczął tłumaczyć się, jednak na próżno. Brunet naprawdę trzymał młodzież równo.

- Tak? Chętnie o tym posłucham.

- Calum zabrał mi paczkę fajek, musiałem zrobić coś w odwecie. - Opalony blondyn westchnął, a mężczyzna pokiwał głową i parsknął cicho.

- Ty idioto, po co mu to powiedziałeś?! - Szczupły Mulat podbiegł do nastolatka i z otwartej dłoni uderzył go w tył głowy.

- Czasem cieszę się, że jednak nie jesteś inteligentny. - Brandon poklepał Ashtona po plecach i uśmiechnął się pobłażliwie. - A teraz oddajcie mi papierosy, no już.

young offenders home; mukeWhere stories live. Discover now