Rozdział Czwarty

6.5K 657 2.1K
                                    

  Cały dzień Louis zastanawiał się, czy Harry Styles nie był jakimś cholernym bogaczem, który bez namysłu ofiarował mu dwa i pół tysiąca funtów za dość kiepski i amatorski obraz, do którego i tak w pełni się nie przyłożył, bo doskonale wiedział, że mógł namalować go lepiej. Gdy później myślał o tym dłużej, zaczął czuć się źle ze świadomością, że to Styles mógł poczuć się zobowiązany zapłacić. A Louisa naprawdę nie obchodziło, ile wydał na płótna i dobrej jakości farby i pędzle, jeśli obraz nie podobał mu się wystarczająco, nie obchodziło go, co się z nim stanie i było mu obojętne, czy odda go komuś za darmo, czy bez skrupułów wyrzuci do śmieci. I chociaż wczorajsze dzieło nie było aż takie złe, jak wcześniej myślał, z całą pewnością nie było warte takiej ceny.

 Idąc tropem swoich głębokich refleksji, miał w planach udać się wieczorem na dach ponownie, pod pretekstem rozwijania swoich umiejętności malarskich, gdy w rzeczywistości w jego zamiarze było spotkanie Pana Stylesa i wytknięcie mu głupiego zwyczaju wtykania kopert pod drzwi, tym bardziej, że Louis deklarował się, że nie przyjmie żadnych pieniędzy. Teraz był zobowiązany zrzucić go z dachu, tak, jak obiecywał. Nie ukrywał również, że liczył na kolejny mile spędzony wieczór w jego towarzystwie, co przyznał sam przed sobą dość niechętnie, ponieważ początek ich znajomości nie był najlepszy, przynajmniej nie dla Louisa.

Niestety, gdy długo wyczekiwany przez niego wieczór wreszcie nadszedł, z utęsknieniem spoglądał w niebo, doszukując się na nim chociażby jednej gwiazdy, która mogłaby mu potowarzyszyć. Księżyc wisiał wysoko na niebie, prawdopodobnie w pierwszej kwarcie, jako jedyny dotrzymując mu towarzystwa, bowiem nie zastał tej nocy Harry'ego na dachu budynku.

Louis nie zastał Harry'ego na dachu nazajutrz i przez następne kilka dni. Z początku był przytłoczony faktem, że ktoś zapragnął mieć ten dach dla siebie, podczas gdy to Louis zakochał się w tym miejscu pierwszy i nie podobało mu się, że był zmuszony, aby się nim z kimś dzielić. Jednak gdy dni mijały, wreszcie zaczął dostrzegać, że czuł się tam bardzo samotny, zupełnie tak, jak gdyby wrócił do swojego pustego mieszkania w Londynie. Tam, gdzie był całkiem sam i rozmawiał sam ze sobą, lub - co gorsza - ze swoimi obrazami.

Może po prostu odstraszył swojego sąsiada swoim opryskliwym charakterem i infantylną osobowością? Może Louis stworzony był do tego, aby go nie lubić i z góry skazany był na samotność? Skoro Louis nie umiał utrzymać znajomości ze Stylesem, oczywistym było, że nie potrafiłby stworzyć związku z żadną kobietą. Louis nie potrafiłby stworzyć z nikim związku, ponieważ samo utrzymanie konwersacji z Louisem było trudne. Był naprawdę trudnym do zrozumienia człowiekiem i rzadko można było mu dogodzić, ale nie umiał się zmienić, nawet gdyby chciał. A nie chciał.

Ale Louis wciąż nie zamierzał się poddawać. Gdy siedział w swojej samotni, zwanej potocznie salonem, ściskał swój telefon w dłoni, gotowy, aby w końcu wykręcić numer. Chciał zrobić jakiś postęp, wykonać wreszcie krok naprzód w swoim życiu, dlatego bezzwłocznie był zmuszony odezwać się do długonogiej blondynki o imieniu, którego nie zdołał zapamiętać, poznaną w pubie kilka dni temu. Przyznawał - czuł się odrobinę głupio, że nie odezwał się już następnego dnia, ale najzwyczajniej w świecie zapomniał. 

- Tak, ten z pubu, kilka dni temu - wyjaśnił, ze zdenerwowania przygryzając swoją dolną wargę. Szarpał ją swoimi zębami, dopóki nie poczuł metalicznego smaku krwi na języku. 

- Postawiłeś mi drinka? - upewniła się kobieta, a Louis mógł poczuć rozbawienie w jej głosie. Starał się tym nie przejmować, ponieważ nie mogła go oceniać, gdy nawet go nie znała. - Cieszę się, że w końcu zaszczyciłeś mnie swoim telefonem. 

- Tak, skoro tak, to... tak - miał ochotę uderzyć się w twarz za plączący się język. Przecież Louis nigdy się nie denerwował, więc dlaczego teraz miał pewne opory, aby zaprosić Lauren (na szczęście przypomniała mu swoje imię na początku rozmowy) na kolację?

Be My Inspiration (Larry Stylinson)Where stories live. Discover now