Rozdział 5

1.4K 117 20
                                    


„I might never be the hands you've put your heart in,
Or the arms that hold you any time you want it"

Pomimo tego, że Harry Styles nie spotykał Penelope'y Porter przez kilka następnych dni w szkole, nie cierpiał aż tak bardzo z tego powodu. Pisali ze sobą na komunikatorze i w ten sposób czuł jej towarzystwo.
Po za tym Issac odczuwał to samo, dlatego na przerwach rozmawiali ze sobą, czasem zaczepiał on chłopaka z burzą loków na głowie.
Niekiedy patrzył na niego w dziwny sposób, podczas rozmowy. Harry'emu wydawało się, że wzrok chłopaka mówił ''wiem więcej niż ty".
Nieważne.

Gdy doszli do głównego szkolnego korytarza z przyjacielem Porter, Harry szedł jeszcze na trening.
– Cóż... um, pozdrów Penelope'ę, jak u niej będziesz. Lecę się przebrać, bo trener mnie zamorduje, gdy się znowu spóźnię – zaśmiał się Styles.
– Pozdrowię, pozdrowię – znowu ten sam, dziwny uśmiech. – Miłego, Styles, i powodzenia z historią.
Harry przewrócił oczami, bo ostatnio zbyt często to słyszał. Zupełnie jakby świat zaczął się obracać tylko i wyłącznie wokół jego zaliczenia z historii.

Po drodze, skierował się jeszcze do automatu i kupił zimną wodę, kto wie, czy dzisiejszego dnia nie postanowi wypluć płuc ze zmęczenia. Na dworze było wyjątkowo ciepło.

W szatni był jedynie Mark, zakładał właśnie koszulkę. Standardowo wymieniali się dogryzkami o mięśniach, czy jak w przypadku Harry'ego, włosów, które znowu będą w nieładzie po treningu. Mając na myśli nieład, chodzi o na wpół proste loki, sterczące na wszystkie strony świata.

Uśmiechnięci stanęli w szeregu, gdzie trener zarządził rozgrzewkę w postaci kilku kółek i ćwiczeń rozciągających przed poważniejszym treningiem.
Biegając dookoła, zastanawiał się nad sensem życia oraz tym, co zje, kiedy wróci do domu.
Zaczynał już być powoli głodny.
W tym czasie cheerledearki ćwiczyły swój układ, miały go wykonać na meczu, który będzie ostatni w karierze ostatnich klas. Jednym słowem – szykuje się coś wielkiego.
Bethany stale obserwowała, jak biega Harry, bowiem nie mogła znieść tego, jak ją nazwał i w czyjej obronie stanął.
Nie rozmawiała z nim kilka dni, gdyż nie mogła znaleźć chłopaka w szkole, lecz nie miała zamiaru tak tego wszystkiego zostawić.
Chciała mieć Harry'ego dla siebie jak kiedyś i była gotowa zrobić naprawdę wiele w tym kierunku.

Dla Harry'ego, pomimo tej okropnej, dusznej pogody, trening był udany. Strzelił dwa gole i wykonywał manewry takie, jakich oczekiwał trener.
Po rozegranym meczu cała drużyna ustawiła się wokół trenera i symbolicznie podniosła zgięte ręce u górze, które

– a przynajmniej takie było założenie – miały przynosić szczęście. Nie obyło się bez wykrzyczenia nazwy ich drużyny.

Z głodu i zmęczenia szedł ostatni, nie mając siły dłużej biegać. Był szczerze wdzięczny ojczymowi, że pożyczył mu auto, inaczej nie wiedziałby, jak by doszedł do domu o własnych siłach.
– Harry poczekaj! – zawołał ktoś za nim, piskliwy głos wskazywał na Bethany.
Odwrócił się znużony, chociaż przez chwilę przeszło mu przez myśl, żeby udać głuchotę i pobiec do przodu. Był jednak na to zbyt zmęczony.
– Bethany, śpieszę się do domu...
Dziewczyna chwyciła go za ramię, zmuszając, by na nią popatrzył.
– Nic mi nie powiesz? Do cholery, jak mogłeś mi coś takiego powiedzieć przy wszystkich?!
Harry nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo dziewczyna nakręcała się coraz bardziej.
W zasadzie nie miał siły i ochoty nawet jej słuchać, dopóki nie powiedziała z drwiną czegoś, co dotarło do niego bardzo dobrze, i wyraźnie.
– Podoba ci się... Dlatego tak się ślinisz na jej widok, dlatego zacząłeś gadać z tym pedałem i właśnie, dlatego stanąłeś wtedy w jej obronie. Jesteś taki naiwny, ona nigdy się z tobą nie umówi!
Tym, co powiedziała, rozdrażniła go, i to bardzo. Wyrwał się z jej uścisku, mówiąc bardzo powoli i bardzo wyraźnie.
– Bethany, skończ. Musisz nauczyć się szacunku do ludzi, inaczej inni nie będą cie szanować. Po drugie, nie mów w ten sposób o Issacu. To moja sprawa, w jaki sposób traktuję Peneleope'ę, nie twoja. Powinnaś wreszcie się od niej odczepić. Ode mnie też. Wybacz, ale się śpieszę. Na razie.

Zostawił ją w osłupieniu, kompletnie nie słuchając jej nawoływań. Jeśli Bethany się domyśliła, co w trawie piszczy, na pewno nie jest jedyną, jednak nie przejmował się tym faktem. Jego kumple wiedzieli to od pierwszej klasy, więc dziewczyna nie odkryła Ameryki.
Nie fatygując się o to, by zmienić strój, w którym ćwiczył, spakował swoją sportową torbę i poszedł na parking do auta.
Włączając głośno muzykę, wyjechał ze szkolnego parkingu, przy okazji mijając wciąż zdezorientowaną Bethany, prosto do domu na kolację, o której marzył dobre pół dnia.

Jej słowa cały czas odbijały się echem w jego głowie „Ona nigdy się z tobą nie umówi".
Do cholery, skąd mogła to niby wiedzieć?! Harry miał świadomość tego, że Bethany lubiła go bardziej, nawet bardziej niż bardziej, zapewne dlatego się tak ostatnio wściekła, jednak bał się również, że dlatego męczy tak Penelope'ę – jest zwyczajnie zazdrosna. Nie chciał przysparzać swojej Berry jeszcze większych problemów z kapitanem pomponiar.
I choć może nie było mu dane już więcej przytulić dziewczyny, czy może chociażby potrzymać jej dłoni, chciał dalej spędzać czas z Penelope'ą Porter.


Po tym jak Issac postanowił zrobić dla Pen zapiekankę, dziewczyna pochorowała się na kilka dni.
Już nigdy więcej nic, absolutnie nic nie zje z rąk swojego przyjaciela. Leżąc w różowo-białej pościeli w kucyki (i co z tego, że miała dwadzieścia lat), przeklinała zdolności kulinarne Issaca.
Jej babcia – na szczęście – opiekowała się nią lepiej niż w szpitalu, więc po niedługim czasie mogła wreszcie coś przełknąć.

Issac z kolei miał wyrzuty sumienia, po raz pierwszy w życiu, dlatego odwiedzał ją codziennie po szkole.
Obiady z rąk babci Eleanor również się do tego przyczyniały.
– Zgadnij, kto przyszedł, mały wymiotku... – odezwał się za drzwiami.
Penelope, będąc ciągle zła na niego, przy okazji za te przezwiska, jakie jej codziennie wymyślał, wywróciła oczami i zakryła swoje ciało kołdrą, zostawiając tylko małą dziurkę na oddychanie.
Odwróciła się do niego tyłem, pokazując, że wymyślanie nowych przezwisk nie pomaga.
Wręcz przeciwnie.
Chłopak jak zwykle wszedł do środka, nie przejmując się złością dziewczyny. Zdjął plecak, rzucając go w kąt i wskoczył na łóżko, tuż obok Penelope'y.
– Wypieprzaj stąd – odburknęła cicho.
Issac przytulił ją tylko bardziej do siebie, śmiejąc się psychicznie i liżąc jej policzek, aby ją bardziej zdenerwować.
– Mała,nie gniewaj się na mnie! Nie chciałem tego zrobić, primadonno!
– Zostaw mnie, bo zawołam babcie!
Próbował wejść na nią, oczywiście nie biorąc pod uwagę, że zaraz może zwymiotować.
– Och, tak i co? Przebije moje serce drutem od dziergania szalików?! – Zaśmiał się.
Penelope'a również wybuchła śmiechem. Przypomniał się jej pewien wstydliwy fakt z życia chłopaka, który właśnie postanowiła wykorzystać z chytrym uśmiechem.
Podczas gdy chłopak wciąż wyzywał ją od ''wymiotków", dziewczyna próbowała zachować powagę przed wygrywającym argumentem.
– Przynajmniej nie mam błędu, w swoim imieniu...
Issac automatycznie przestał, otwierając szeroko oczy.
– Jak mogłaś to wykorzystać? Jak mogłaś, Penelope'o Porter?

Z historią imienia jej przyjaciela wynikło wiele śmiechu, oczywiście nie dla samego poszkodowanego, bowiem, gdy dwadzieścia lat temu mały chłopiec przyszedł na świat, jego ojciec był tak rozemocjonowany, że przekręcił literki w jego imieniu.
Zamiast poprawnie zapisać Isaac, pan Lopez napisał wtedy Issac no i tak już zostało.
Od chwili narodzin, Issac Lopez miał już błędnie napisane imię.

„Całe moje życie jest w błędzie" – Issac Lopez

Po godzinie mocnych argumentów oglądali razem „Gdzie jest Nemo?", będąc już absolutnie pogodzonymi.
– Och, mówiłem ci, że Styles się o ciebie martwi? – zaczął, uśmiechając się przebiegle. – Hm... w zasadzie już to wiesz. Ciągle gapi się w telefon na przerwach.
Penelope automatycznie się zaczerwieniła, próbując wtopić się w poduszkę.
Issac patrzył na nią z uniesioną brwią, to był koniec.
– No... czasami piszemy.
– Tylko czasem? – wciąż się dopytywał.
– OMG, no dobra, ty chory psychopato! Piszemy sobie z Harrym czasami i co z tego?!
– A to, że nagle, magicznym sposobem, przestał gadać z Beth...
Dziewczyna zdziwiona zatrzymała bajkę. Gestem dłoni kazała kontynuować swojemu przyjacielowi. Jej serce zaczęło bić wolniej, ale mocniej.
– No, tak... Po tym, jak stanął w twojej obronie, wcale z nią nie gada, a ona aż kipi ze złości. Kiedy mówiłem, że coś jest na rzeczy, wiedziałem, co mówię.
– Przestań, to, co zrobił było naprawdę miłe, ale nie sądzę żeby nagle... – urwała, nie będąc pewna swoich słów.
– ...chciał się umówić? Zaprzyjaźnić? Niby czemu? Jest koniec szkoły, jak się skompromituje nie będzie musiał oglądać ciebie codziennie w szkole. Sam bym tak zrobił.

Dziewczyna chwilę myślała nad słowami przyjaciela i naprawdę, naprawdę jego słowa miałyby sens, gdyby nie to, że w grę wchodził chłopak z drużyny, który absolutnie nie miał problemów z dziewczynami.

Wysoki, dobrze zbudowany, z tą absurdalnie dobrą fryzurą. Pieprzony piłkarz szkolnej drużyny o zielonych oczach i wspaniałym uśmiechu nie mógł patrzeć na Penelope inaczej niż na jak kolejną, przeciętną uczennicę liceum w Holmes Chapel.

Jednak gdzieś jej mała cząstka chciała wierzyć, że Issac Lopez ma, chociaż raz, rację. 




Dziękuję za 1K wyświetleń! Jesteście niesamowici :) 
Proszę, udostępnijcie te ff swoim znajomym. Każda, nowa opinia to niesamowity kopniak dla mnie :D 

Oczywiście w tym pozytywnym sensie lol

Perfect | Home |h.s| ✔️Where stories live. Discover now