- Dzień dobry Violet. - przywitała ją siląc się na uśmiech. Wtedy jakby zdała sobie sprawę, że stoję tuż obok. - ..iii?
Ach tak, to ten moment kiedy powiniem się przedstawić. Dobrze, że przed przyjściem zdążyłem przestudiować cały podręcznik Savoir – Vivre'u dla idiotów.
- Jesse - uśmiechnąłem się sztucznie wyciągając rękę w jej kierunku, jednak ta tylko spojrzała na mnie krzywo i usunęła się w kąt pozwalając nam wejść do środka. Ach ta nowojorska gościnność. Spojrzałem na zestresowaną Vie. Pomyślałem że żeby dodać jej trochę otuchy złapię ją za rękę... Przecież nie ma w tym nic dziwnego, jeśli mamy udawać parę. Zadrżała lekko pod moim dotykiem, ale zaraz uśmiechnęła się do mnie nie pewnie i weszła do środka.
Okazało się, że wcale nie będzie to kolacja z jej ciocią i jej mężem, tylko wielka ,,impreza'' rodzinna na 20 osób.
- Vie, w coś ty mnie wpakowała... - szepnąłem jej bezradnie do ucha, wtedy ona mocniej ścisnęła moją dłoń.
- Trzymaj mnie bo zaraz zemdleje. - odpowiedziała drżącym głosem.
Nie wiedziałem do końca dlaczego nie lubiła widywać się z rodziną. Szczerze to w ogóle nie wiedziałem, że jakąś ma, bo do tej pory nigdy o niej nie wspominała.
Kiedy staneliśmy w progu pomieszczenia w którym odbywało się całe ,,zebranie'' bo na pewno nie zaliczało się to imprezy, dosłownie każdy zaczął lustrować nas wzrokiem.
- Violet? - spytała starsza kobieta, ściągając okulary żeby lepiej się nam przyjżeć. Niektórzy szeptali między sobą, mało dyskretnie się nam przyglądając, inni kręcili głowami z dezaprobatą. O co chodzi do cholery?
- Cześć babciu – odparła Vie. Przejeżdżałem wzrokiem po każdym członku jej rodziny, każdy wyglądał podobnie, dopóki mój wzrok nie zatrzymał się na Zachu siedzącym koło jakiejś dziewczyny... Chwila... Co?!
- Vie. - szepnąłem. - Co on tu robi? - warknąłem trochę głośniej.
- A kim jest ten... młodzieniec? - znów ta babcia.
- To jest Jesse. - odparła Vie uśmiechając się lekko. Posłałem starszej kobiecie wymuszony uśmiech.
Zajeliśmy miejsce na małej kanapie gdzieś w rogu pokoju. Wszyscy dalej patrzyli na Vie z... nienawiścią? Jakby dziewczyna coś im zrobiła. Co za chorzy idioci...
- Vie, możemy pogadać? - szepnąłem.
- To nie jest najlepszy moment.
- To ważne. Możesz mi powiedzieć co on tutaj robi? - wskazałem na Zacha, który wciąż siedzał przy tej dziewczynie nie spuszczając z nas wzroku.
- Um.. to chyba nowy chłopak mojej kuzynki... ale poczekaj... to nie jest przypadkiem Zach?
- Niestety tak. - burknąłem. Czy ten człowiek potrafi załatwić sobie dosłownie wszystko? I jeszcze ta biedna dziewczyna. Ile ona może mieć... z 18 lat, a ten kretyn przecież zaraz po wyjściu stąd ją zostawi.
- Okej. Posiedzimy tu jeszcze pół godziny i możemy iść. - odparła.
Odetchnąłem z ulgą. Wtedy do salonu weszła para. Chłopak na oko w moim wieku, dziewczyna też podobnie, ona odstawiona, on całkowicie obojętny, jak ja. Chłopak od razu zaczął szukać kogoś wzrokiem, który w końcu zatrzymał na Vie, posyłając kpiący uśmiech, na co cała momentalnie się spięła. Dziewczyna natomiast jak tylko ją zobaczyła momentalnie odwróciła wzrok prychając pod nosem.
- Wystarczy 10 minut. - rzuciła nerwowo przełykając ślinę. Wyjęła mi z dłoni pełny kieliszek i opróżniła go do samego końca.
Co mogło ją łączyć z tym chłopakiem, że wywarł na niej aż taką reakcje? Przywitał się ze wszystkimi, po czym ruszył w naszą stronę.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zwórcił się do Vie. Oblizała nerwowo usta.
- Ciekawe dlaczego nie mogło tak zostać... - odparła już trochę bardziej pewna siebie.
- Z nim też się już puściłaś? - wskazał na mnie swoim kieliszkiem. Momentalnie wstałem z miejsca zbiliżając się do tego gnoja.
- Jest jakiś problem? - warknąłem.
- Twoja laska jest puszczalską dziwką, to jest problem. - zaśmiał się.
Nie wytrzymałem i odepchnałem go od mocno, dosatając za to pięścią w twarz. Odpowiedziałem tym samym, a potem już zaczęło się na dobre. Szarpaliśmy się co chwilę wymieniając kolejne ciosy. Niektórzy krzyczeli inni płakali, ale nikt poza Vie nie próbował nas rozdzelilić.
- Jesse! Przestań – krzyczała, ale nie mogłem się uspokoić. Chłopak był mniej więcej podobnej sprawności co ja, więc co chwilę porządnie dostawałem po pysku, ale on też. W końcu ktoś mocno złapał mnie za ramiona i odciągnął od niego.
- Zach, puść mnie do cholery! - warknąłem próbując wyrwać się z uścisku i znów rzucić się na chłopaka. Ten też się do mnie wyrywał, ale był skutecznie trzymany przez męża ciotki Vie, którego poznałem parę minut wczesniej.
- Logan uspokój się! - krzyczał na niego. Chłopak wyrywał się jeszcze chwilę ale w końcu dał sobie spokój dysząc ciężko. Miał rozciętą brew i podbite oko, a z nosa leciała mu cienka strużka krwi. Pewnie wyglądałem podobnie, chociaż zamiast brwi miałem rozciętą wargę.
- Zach możesz mnie już puścić. - warknąłem trochę łągodniej. Ten w końcu pozwolił mi się uwolnić i westchnął cięzko.
- Czemu ty nigdy nie możesz się powstrzymać... - spytał.
- Bo nikt nie będzie jej tak nazywał... Zresztą co ty tu kurwa w ogóle robisz?! - byłem wściekły, nie dość że był tu Zach, to jeszcze ten Logan.
- Próbuje z tobą porozmawiać!
- Nie mamy o czym. - odparłem objętnie, po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem do Vie.
- Wszystko w porząd... - zacząłem kładąc jej dłoń na ramieniu, ale wtedy pojawiła się Angelica, dziewczyna z która przyszedł ten frajer.
- Może lepiej jak już pójdziecie... - zwróciła się do Vie, która pokiwała głową, z trudem powstrzymując łzy. Złapała mnie za rękę i ruszła do wyjścia. Mieliśmy wychodzić, odezwał się Zach.
- Jesse!
- Daruj sobie. - burknąłem przepuszczając Vie w drzwiach.
- Czyli nie chcesz już znaleźć Devon?
Moment...
![](https://img.wattpad.com/cover/73713671-288-k386720.jpg)
CZYTASZ
LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)
Fanfiction- Czemu nie żyjemy w świecie bezinteresowności i wzajemnej życzliwości? Czemu ludzie nie mogą pomagać sobie, od tak, po prostu? Dla samej satysfakcji z pomocy i ulżeniu drugiej osobie? - lamentowałem teatralnie, kątem oka lustrując jej powątpiewając...