4&

86 8 1
                                    


Stoi przedemną. Stoi Zach pieprzony Abels i patrzy na mnie obojętnie. Jakby to, że upozorował swoją śmierć, a potem zniknął na dwa lata było czymś kompletnie zwyczajnym. Tak zwyczajnym jak nie odpisanie na SMSa. Patrzę na niego wyczekująco. Z jednej strony mam ochotę rzucić się mu na szyje, a z drugiej porządnie mu przyłożyć, dlatego też w rezultacie nie robię zupełnie nic. Staram się zachować zimną krew i nie zdradzać po sobie żadnych emocji.

- Zach kurwa mać! - krzyczę. To żem powstrzymał emocje. - Możesz mi to wyjaśnić do cholery?!

Zach zaśmiał się cicho, dalej patrząc na mnie zupełnie obojetnie.

- Naprawdę myślisz, że dałbym się im tak łatwo? - spytał pociągając łyk swojego drinka.

- Zach do chuja! Prawie trzy pieprzone lata myślałem, że nie żyjesz!

- Teraz jestem tutaj i jak widzisz mam się całkiem nieźle. - wzruszył ramionami.

- Ja pierdole, ty jesteś chory! Nie mogłeś dać znać?!

- Jakbym mógł to bym dał. Ale to nie ważne, bo właściwie to szukałem cię.

- Kurwa... - zupełnie zbyłem jego słowa cały czas zastanawiając się jak mógł posunąć się tak daleko. - A Heaven? Wiesz jak płakała? Kurwa nie wiesz, bo przecież rzekomo studziłeś się w kostnicy! - krzyknąłem bezradnie.

- Heaven pomagała mi to uwiarygodnić, nie wiesz że jest dobrą aktorką? Po za tym jak mogłeś nie nabrać podejrzeń kiedy nie zostałeś zaproszony na pogrzeb?

- Przyszedłem potem na twój grób zaraz po! I wiesz co? Wyglądał dość wiarygodnie z napisem Zach Abels 22 lata, Na zawsze w naszych sercach! - Zach pokręcił głową i westchnął ciężko. - Nie no oczywiście, powinienem zacząć tam kopać, żeby się upewnić, bo przecież mój jebnięty przyjaciel jest zdolny do wszystkiego. Następnym razem tak zrobię. - burknąłem.

Kurwa jak można zrobić coś takiego najlepszemu przyjacielowi? Byłem przekonany, że nie żyje. Że został bestialsko zamordowany, a ja się jeszcze obwiniałem, że mnie przy nim nie było. Co za pieprzony kretyn! Miałem ochotę go na miejscu rozszarpać. W sumie nie byłoby to takie głupie, bo miejsce na cmentarzu i tak miał już zaklepane.

- Jesse uspokój się!  Musiałem uciekać z Californii bo mieli mnie na celowniku.

Przełknąłem nerwowo ślinę, powoli rozumiejąc co właśnie próbował mi powiedzieć.

-  Zakładam, że zdajesz sobie sprawę kogo mieli na celowniku później. Nawet nie wiesz co wtedy przeżywałem... - wykrztusiłem czując łzy zbierające się w moich oczach.

- Wiem. Wiem Jesse i cholernie mi przykro. - położył mi rękę na ramieniu, ale szybko ją strąciłem.

- Nie, nie masz pojęcia. Nie masz jebanego pojęcia bo cie tu po prostu nie było. Nie wiesz, że dwa razy próbowałem się zaćpać, a raz po prostu strzelić sobie w łeb. Nie miałem nikogo. Byłem zupełnie sam. - wziąłem głęboki oddech. - Obwiniałem się za twoją śmierć, a ty nie dałeś nawet żadnego znaku. - głos mi drżał. W końcu udało mi się wywołać na jego twarzy jakieś emocje. Byłem roztrzęsiony, ale starałem się za wszelką cenę zachować zimną krew.

W tym momencie z tłumu zaczęła wyłaniać się Vie. Podeszła do mnie kładąc rękę na  ramieniu.

- Kto to? - spytała patrząc na Zacha, który wpatrywał się we mnie... powiedziałbym że ze współczuciem, ale on chyba nie zna takiego słowa. Zebrałem się sobie.

- Nikt. - odparłem twardo patrząc mu prosto w oczy. Objąłem Vie i odwróciłem się znikając w tłumie. Pewnie go to zabolało, a jeśli nie to bardzo mi przykro. - Muszę się napić. - oznajmiłem siadając na stołku przy barze.

LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)Where stories live. Discover now