Zamówiłem kolejke dla sześciu osób. Kiedy tylko barman postawił przed nami rząd 6 kieliszków, od razu wypiłem wszystkie duszkiem, nie zwracając uwagi na Vie, na której twarzy malował się wyraźny grymas.

- I mojito dla tej pani. - wybełkotałem kładąc głowę na blacie.

- Wiskey - poprawiła mnie uśmiechając się do barmana. Ten pokiwał głową zabierając z blatu wykorzystane przeze mnie naczynia i zniknął na zapleczu.

- Jesse, kto to był? - zapytała twardo, odgarniając włosy opadające na moją twarz.

- Ktoś kto już zupełnie się dla mnie nie liczy. - rzuciłem obojętnie czując przy tym ogromny ścisk w sercu.

- Jesse. - zaczynała się denerwować.

Podniosłem się z blatu, podpierając głowę na pięści.

- To był Zach. Zach pierdolony Abels we własnej osobie. - odparłem śmiejąc się bezradnie. Vie zaczęła krztusić się alkoholem.

- Ale przecież mówiłeś że on nie... - wydusiła w końcu kopletnie zdezorientowana.

- Tak - przerwałem jej -  Ma nawet dosyć dobrą miejscówkę na cmentarzu... Ten chuj mnie oszukał. Upozorował swoją śmierć dla własnego bezpieczeństwa. Uciekł z Californii bez żadnego sygnału. A ja durny kretyn, tyle lat obwiniałem się za jego śmierć. Tyle pieprzonych lat. - sięgnąłem po drinka przyjaciółki, upiając porządny łyk, po czym kiwnąłem na barmana prosząc jeszcze raz o to samo. - A teraz wraca. Wielki Zach wraca i sluchaj, to jest najlepsze. Podobno ma do mnie jakąś sprawę, szukał mnie.

- Boże. - wykrztusiła. - Czego on może od ciebie chcieć?

- Nie wiem i nie chce się dowiadywać. Nie zamierzam mieć z tym człowiekiem już nic do czynienia. - syknąłem, czując ogromny żal wypełniający każdy centymert mojego ciała.

Vie zesztywniała nagle zachłannie wbijając wzrok w kogoś kto ewidentnie musiał znajdować się za moimi plecami bo za chuja nic nie widziałem. Odwróciłem się próbując wyłapać spośród tłumu pijanych nowojorczyków komu się tak przygląda. Złapała mnie kurczowo za rękę, a na jej twarzy zaczęło malować się przerażenie. Spojrzałem na nią lekko zaniepokojony.

- O co chodzi?
Nic nie mówiąc zerwała się z miejsca, wciągając w ten cholerny tłum, gdzie od ścisku i braku powietrza, i wypitego alkoholu zaczynało mi się kręcić w głowie. Nagle zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Później spojrzała na mnie, posyłając błagalne i zarazem przepraszające spojrzenie. Nie miałem pojęcia o co jej chodzi, dopóki silnie nie przywarła do moich ust swoimi. Byłem totalnie zaskoczony, ale zaraz potem domyśliłem się, że pewnie chciała wzbudzić zazdrość w jakiś innym kolesiu. Zaczeliśmy się namiętnie całować, a Vie co jakiś czas otwierała oczy próbując jak mniemam przyjżeć się reakcji osoby, która wywoła tak niespotykany u niej obraz przerażenia. W końcu odsunęła się ode mnie, a między nami zapanowała niezręczna cisza.

- Vie...? - spytałem niepewnie. - Co to miało być?
- Phill tu był... - wydusiła. Widziałem jak w jej oczach zbierają się łzy. Na samą myśl o tym skurwielu miałem ochotę coś rozwalić. Pare miesięcy temu zdradził ją i porzucił dla jakiejś pustej blondyny. Nie wiem jak można zostawić taką wspaniałą dziewczynę.Violet bardzo to przeżyła i ciężko było jej się po tym pozbierać. Krótko po tym miała dość duże problemy z narkotykami, i o mało co się przez to nie przeholowała. Jako że przechodziłem przez prawie to samo, pomimo że nie było łatwo udało mi się ją z tego wyciągnąć. - Ale wiem że to i tak nie jest żadne wytłumaczenie. Przepraszam, że postawiłam cię w takiej sytuacji... - zmieszała się.

- Hej, wszystko okej, jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - uspokajałem.

- Ta... - odparła cicho lekko zasmuconym głosem. O cholera. Czy ona... czy ona miała nadzieję na coś więcej? Nie, to nie możliwe. Jesteśmy przyjaciółmi... jest dla mnie jak siostra a nie mógłbym przecież umawiać się z własną... Ach tak. Mógłbym. Ale nie! To nie możliwe! Przestań, niech skojarzenia wyhamują, zanim będzie tutaj karambol z milonem ofiar. A właściwie tylko dwoma.

- Idziemy nad Hudson? - spytałem, żeby trochę rozluźnić atmosferę. - Mam jeszcze parę dolarów, kupimy tanie wino i w sumie zrobimy to co zwykle?

Może dla normalnego człowieka, wizja upijania się do nieprzytomności nad brzegiem rzeki o 4 nad ranem to nie idealny plan na spędzanie czasu z przyjaciółmi, ale już to ustaliliśmy. My jesteśmy popierdoleni, chorzy psychicznie. Jesteśmy dwójką zupełnie popieprzonych ludzi, z tysiącem problemów, które wylewamy na siebie nawzajem lawianmi płaczu i innych cieczy. Jesteśmy zsyntetyzowaną komplikacją wszystkich cech, które uważamy za pojebane. Jesteśmy na swój sposób bezkonkurencyjni. Jesteśmy kurwesko idealni.

LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)Where stories live. Discover now