Cholerne 30 minut oczekiwania na posiłek dłuży mi się niemiłosienrnie. Zresztą jak zawsze kiedy muszę czekać na jedzenie, więc kiedy w końcu rozlega się dzwonek do drzwi zrywam się z miejsca, prawie że biegnąc w ich stronę. Nie patrząc przez wizjer, z wielkim uśmiechem na twarzy, otwieram je na ościerz. Jedak mój uśmiech szybko zmienia się w grymas, kiedy zauważam kto stoi po drugiej ich stronie.
-
Anabel... - syczę. - Co ty tutaj robisz?

- Przyjechałam do ciebie. - odparła szczerząc się.

Wzdycham ciężo i wywracam oczami.

- Czy ty znalazłabyś mnie nawet na syberii?

- Być może – mówi triumfalnie wymijając mnie w drzwiach. Jestem już tak zmęczony jej ciągłymi odwiedzinami, że macham na to ręką. Posiedzi chwilę i jak najwszybciej postaram się ją spławić. Staje jak wryta widząc Vie, leżącą w samych majtkach i mojej koszulce na kanapie. Widzę jak nerwowo przełyka ślinę, a ja wręcz gotuję się ze szczęścia, widząc ją tak wściekłą.

- Mówiłem, ze jestem zajęty. - uśmiecham się łobuzersko, wymieniając z Vie porozumiewawcze spojrzenia.

- Dalej zabawiasz się z młodszymi? - marszczy brwi. - Ile masz lat złotko? - zwraca się do Vie, a ja czuję jak mi też się zwraca kiedy słyszę jej paskudny głos.

- Um... Szesnaście... - kłamie, a ja zakrywam usta dłonią, żeby poraz kolejny dzisiaj nie wybuchnąć śmiechem. Nie wiem jakim cudem naprawdę się na to nabrała, Vie ma 21, a wygląda na minimum 18.

- No pięknie Jesse. Dlaczego wykorzystujesz takie młode dziewczyny? - udaję zasmuconą, a ja tylko patrze na nią z zażenowaniem. - Kochanie, on cię teraz zostawi i znajdzie sobie inną. Nie masz co liczyć na prawdziwy związek. - mówi do Vie, a ja czuję że już dłużej nie wyrzymam i zaczynam cicho się śmiać.

- Powiedz mi, po co ty do mnie cały czas przyłazisz? - spytałem lekko zdenerwowany. Anabel westchnęła ciężko, rozglądając się po lofcie. W końcu znów spojrzała na Vie.

- A jeśli jakimś cudem się z tobą zwiąże, to prędzej czy później najprawdopodobniej zostaniesz porwana a później zabita. Zupełnie jak jego była. - odparła obojętnie a już tego nie wyrzymałem. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, lecz dzięki bogu złość wygrała tę walkę i udało mi się zachować zimną krew.

Podszedłem do tej idiotki mocno łapiąc za ramię i prowadząc do wyjścia. Z impetem wypchnąłem ją za drzwi, może trochę za mocno, bo przewróciła się uderzając pupą o ziemię, ale ja już naprawdę tego nie wytrzymuje. Na policje nie pójdzie, bo oskarżę ją o nękanie, dlatego nie mam się zupełnie czego obawiać, a do niej może w końcu coś dotrze.

- Nie waż się już nigdy tutaj pokazywać. - warknąłem i nie czekając na odpowiedź zatrzasnąłem drzwi. Cały roztrzęsiony podszedłem do Vie. Wtedy coś we mnie ustąpiło, i wściekłość zamieniła się w cholerną tęsknotę i wyrzuty sumienia. Chociaz w sumie te towarzyszyły mi cały czas, nie zależnie od emocji. Spojrzałem na przyjaciółkę czując jak łzy znów chcą wydostać się na zewnątrz. Szybko wstała i przytuliła mnie mocno. Również zamknąłem ją w uścisku przyciągając do siebie jeszcze bliżej.

- Wszystko w porządku. - zapewniała. - Nie martw się.
Kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie znów spojrzałem na nią, tym razem siląc się na lekki uśmiech.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. - uśmiechnęła się klepiąc mnie po ramieniu. - Jeszcze pokażemy tej suce. - no i czar wspaniałej pocieszycielki prysł na rzecz starej, dobrej Vie. Takiej, jaką lubię najbardziej.

- Dobra. - pociągnąłem nosem. - Gdzie moje jedzenie?

*

Vie miała dzisiaj wolne, a ja – pieprzony nierób – w ogóle nie miałem pracy. Nie potrzebowałem ekstra gotówki. To co zarobiłem na paru koncertach i pojedynczych singlach w zupełności mi wystarczyło na opłacanie rachunków i ogólnie dość wygodne życie. Dlatego też postanowiliśmy wieczorem wybrać się na miasto, i powtórzyć wczorajszy wieczór. I wszystko było wspaniale, bo przecież u każdego „wspaniale" wygląda mniej więcej tak samo. A potem wszystko zaczęło się pieprzyć, co jest dużo ciekawsze, bo u każdego wszystko zaczyna się pieprzyć odrobinę inaczej.

Weszliśmy do klubu i przeciskając się między pijanymi ludźmi ruszyliśmy w kierunku baru. Zamówiłem dla nas po jednym drinku, tak na dobry początek wieczoru. Przecież zawsze zaczyna się od jednego, głupiego drinka, a kończy nad brzegiem Hudson. Nie minęły 3 minuty a już opróżniliśmy zawartość kolorowych kubeczków.

- Chodźmy zatańczyć! - prosiła Vie, próbując przekrzyczeć głośną muzkę. Wstchnąłem ciężko, ale w końcu niechętnie pokiwałem głową. Ciągnięty przez nią na parkiet rozglądałem się tępo dookoła. Nagle stanąłem jak wryty. Chłopak stoi tyłem ale wszędzie poznam te dłuższe, zaczesane do tyłu włosy i za dużą skórzaną kurtkę. Puszczam Vie i podchodzę do niego. Odwaca się. O mój boże.

LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora