10. Wina

3.2K 292 37
                                    

Byłam na plaży.

Stałam tuż przy linii wody i pozwoliłabym, aby delikatna fala obmyła moje nagie stopy, a ja jak dziecko napawałam się chłodem morskiej bryzy. Zamknęłam oczy i nabrałam do płuc powietrza, czując w nozdrzach jego ostry zapach.

Kiedy jednak podniosłam powieki, przede mną nie było morza. Moje nagie stopy nadal dotykały jakiejś cieczy, a kiedy spojrzałam w dół, z przerażeniem nabrałam powietrza. Zrobiłam krok w tył i wtedy potknęłam się, lecąc na ziemię. Moje ręce pokryła szkarłatna substancja, a całe ubranie przemoczyło się od upadku.

Krew była wszędzie.

Krew, ale nie moja.

Brodziłam w niej, niezdarnie próbując wstać i uciec, ale co chwila potykałam się i znów upadałam. Czułam nieprzyjemny zapach żelaza i poczułam, jak zbiera mi się na wymioty. Łzy kapały z moich oczu prosto do szkarłatnej kałuży.

Poczułam nagle, jakby całe siły ode mnie odeszły. Ręce osłabły na tyle, że nie były w stanie udźwignąć mojego ciężaru i zapłakana, zmęczona i przerażona upadłam na ziemię, zatapiając twarz w gęstej krwi, która dostała się do otwartych ust.

Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić je do półmroku, jaki panował dookoła. Leżałam na twardej skalnej posadzce, a pod głową miałam coś miękkiego. Nadal znajdowaliśmy się w jaskini, a  kiedy sobie to przypomniałam, w mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Paląca się Ginny. Poczułam swąd jej ciała i znów zrobiło mi się niedobrze. Zerwałam się na klęczki i poczułam czyjeś dłonie na ramionach, które złapały moje włosy i odciągnęły je lekko do tyłu. Nabrałam kilka głębszych oddechów, powstrzymując łzy cisnące się do moich oczu i opadłam ciężko na ostrą ścianę.

— Trzymaj — usłyszałam głos Snape'a. Odwróciłam się powoli w jego stronę. Siedział koło mnie również oparty o ścianę, a na jego twarzy malowała się pustka. Zobaczyłam, że wyciąga z kieszeni szaty małą fiolkę.

— Co to? — zacharczałam, dopiero teraz czując przeraźliwą suchość, jaka panowała w moich ustach.

— Po prostu to wypij — odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ja właściwie nawet nie chciałam drążyć. Wzięłam ospale naczynko i odkorkowałam je. Poczułam delikatny, miodowy zapach i jednym szybkim ruchem wlałam zawartość do ust. Eliksir znieczulający węch.

— Dziękuję — powiedziałam w końcu, zakręcając buteleczkę i oddając ją profesorowi. — Ten zapach... Merlinie, Ginny, ona...

Przyłożyłam dłoń do ust, patrząc w stronę zwęglonego ciała, które odznaczało się niewyraźne na tle ciemności.

— Ostrzegałem was, żebyście trzymali się mnie — warknął cicho, ale bez tej znajomej nuty zjadliwości. — Po Weasley mogłem się tego spodziewać, ale ciebie miałem za chociaż trochę bardziej rozsądną.

Zerknęłam na niego, zdając sobie nagle sprawę, że zawdzięczam mu życie. Zatrzymał mnie. Uchronił przed podzieleniem losu Ginny. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, podziękować, cokolwiek... Ale nie potrafiłam.

Mój wzrok powędrował w stronę Rona. Siedział skulony pod ścianą daleko od nas, tak, że ledwo mogłam go dostrzec. Patrzył się na własne dłonie, a jego oczy były mokre od łez. Fred i George pierwszy raz odkąd ich znałam nie uśmiechali się — patrzyli się w skalną podłogę, a jeden z nich mocno zaciskał dłoń we włosach. Luna siedziała obok nich wyprostowana jak struna i szeptała do nich niezrozumiałe słowa.

Moje ciało przeszedł przeraźliwy dreszcz. To wszystko... Nie powinno tak wyglądać. Mieliśmy wydostać się stąd, mieliśmy zacząć żyć od nowa, mieliśmy cieszyć się z życia. Voldemort nigdy nie miał wygrać. Od tego momentu zaczęły sypać się wszystkie nasze plany. Żadnego życia. Żadnej szkoły. Żadnego szczęścia. Wojna dostatecznie nas zniszczyła, a teraz ja zaprowadziłam ich wszystkich w pułapkę. Zrobiłam coś, czego nie miałam prawa robić.

Obiecałam im wolność, której nie mogłam zagwarantować.

Wiedziałam — gdzieś głęboko — że Snape miał rację. Że weszli tu na własną odpowiedzialność. Ale weszli zachęcani moimi słowami. To ja ich zmotywowałam, aby mi zaufali. Aby zaufali Snape'owi.

— Przestań myśleć — usłyszałam warknięcie, które wyrwało mnie z zamyślenia.

— Ja nie...

— Wykręcasz palce zawsze, gdy się mocno nad czymś zastanawiasz — przerwał mi Snape, unosząc wymownie brew.

Spojrzałam na swoje dłonie i uśmiechnęłam się krzywo. Miał rację. Rozprostowałam kończyny i popatrzyłam na niego pustym wzrokiem.

— Nigdy nie powinnam ich za sobą ciągnąć — wyznałam cicho, wiedząc, że Snape i tak w nosie ma moje zwierzenia. Ale czułam, że nie mogę dłużej tłamsić tego w sobie. Inaczej rozerwałoby mnie to od środka. — Ginny... Nigdy nie chciała tu wchodzić. Powinnam pozwolić jej iść swoją drogą.

— Nie jesteś jasnowidzem. Możesz wyciągać wnioski, możesz uczyć się na błędach, ale nie przewidzisz przyszłości ani tego, w jaki sposób zachowają się ludzie. A Weasley... — zawiesił głos, a ja przyjrzałam mu się uważniej. Widziałam, że w jakiś sposób dotknęła go jej śmierć. Było to śmieszne i wręcz niemożliwe, ale ja byłam tego niemal pewna. — Weasley zawsze działała zanim pomyślała.

— Wielu z nas tak robi — odparłam, widząc jego kwaśny grymas.

— Niektórych, jak widzisz, kosztuje to życie.

Na chwilę zapadła cisza. Patrzyłam się przed siebie, nie skupiając myśli na niczym konkretnym. Starałam się odpędzić od siebie wizje konającej w męczarniach Ginny, jednak te nawiedzały mnie co chwila i wiedziałam, że do końca życia nie zapomnę tego widoku.

— Przestań się obwiniać — powiedział nagle Snape. — Wiem, że taka wasza babska natura i wiem, że honor Gryffindora każe wam zawsze brać winę na siebie...

— Umiem racjonalnie ocenić sytuację— odparłam, czując pretensje w jego tonie. Miał mnie za cierpiętniczkę — za męczennika, który wini siebie za całe zło tego świata. Do tego jego seksistowskie komentarze o słabszej płci spowodowały u mnie dziwny napad złości. — Wiem, że każdy z nich miał swój wybór, mógł powiedzieć "nie", bo nikt za rękę nie wciągnął ich do tego tunelu. I nie, nie obwiniam się za śmierć Ginny. Winię się też za śmierć Parvati i za to, co stanie się z Nevillem. Ja — mocno zaakcentowałam to słowa — ich namówiłam na ucieczkę tym tunelem, bo chciałam ich chronić.

— Czasem robimy coś z dobrych pobudek. Niestety z marnym skutkiem.

— Jak sam pan powiedział — skwitowałam z krzywym uśmiechem — nikt nie jest jasnowidzem.

Popatrzył na mnie w ukosa, marszcząc gęste czarne brwi, a w jego oczach dostrzegłam dziwny błysk.

— Mimo wszystko dziękuję, że mnie pan uratował — dodałam, zanim zdążył coś odpowiedzieć. Severus Snape skinął głową i odwrócił wzrok, wpatrując się w śpiącą na jego kolanach Elenę.

I Uciekinierzy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz