2. Droga donikąd

4.4K 344 36
                                    

Niespodziewanie poczułam, że Ron się poruszył. Zdążyłam tylko zerknąć w dół i niemal w ostatniej chwili złapałam jego rękę, w której ściskał różdżkę.

— Przestań — szepnęłam, kiwając głową w stronę schodów. — Popatrz.

Ron popatrzył na mnie w otwartymi ustami, ale zamknął je, kiedy zobaczył, że za Lucjuszem podąża grupka zakapturzonych śmierciożerców. Zbyt duża, abyśmy mogli ich pokonać.

— Musimy się stąd ewakuować — zarządził szeptem George, na co Luna ochoczo mu przytaknęła. Rozejrzałam się dookoła i zmarszczyłam brwi. Niedaleko nas, na prostopadłej ścianie, znajdowało się zejście do lochów, a po przeciwnej stronie na oścież otwarto drzwi, ukazujące wnętrze Wielkiej Sali. Zerknęłam jeszcze raz na schody, gdzie grupa Lucjusza przystanęła. Stanęli idealnie naprzeciw wyjścia ze szkoły. Chociaż i tak ucieczka głównymi drzwiami byłaby możliwie najgłupszą opcją.

— Chłopaki — zwróciłam się szeptem do bliźniaków. — Gdzie jest najbliższe wyjście z zamku?

— Drzwi głównych oczywiście nie masz na myśli — westchnął Fred, próbując rozładować atmosferę, ale zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Zdecydowanie nie była to pora na żarty. — Na trzecim piętrze? Za lustrem? — spytał się brata, który zacmokał cicho.

— Nie — szepnął. — Koło kuchni, któraś beczka, w chyba trzecim rzędzie...

— Kuchnia jest w lochach — powiedziałam do siebie, jednak Ron mnie dosłyszał.

— Damy radę?

Spojrzałam ostrożnie za róg, oceniając położenie nasze i śmierciożerców. Od zejścia do lochów dzieliło nas zaledwie dziesięć metrów, jednak musielibyśmy pokonać całkowicie odsłonięty kawałek. Nie było szans, żeby nas nie zobaczyli.

— Szczerze w to wątpię. Moment... — urwałam, bo coś wpadło mi do głowy. Miałam ochotę palnąć się w czoło. Ścisnęłam mocniej różdżkę i przecisnęłam się na sam przód. Skierowałam ją na grupkę mężczyzn i wypowiedziałam szeptem zaklęcie, a przezroczysty promień wystrzelił z niej cicho. Rozciągnął się w powietrzu niczym płachta, tworząc barierę między nami, a Malfoyem i jego pieskami. Odwróciłam się do pozostałych.

— Powinniśmy dać radę. Ta bariera stwarza sztuczny obraz rzeczywistości, zatrzymując ujęcie z chwili rzucania zaklęcia i trwa tylko kilka minut. Nie wpływa też na dźwięk. — Po minie Rona i Luny widziałam, że niewiele zrozumieli, więc westchnęłam. — Nie zobaczą nas. Tylko musicie być kompletnie cicho.

— A nie możesz rzucić Silencio? — spytał szeptem Ron, ale zmierzyłam go ponurym wzrokiem.

— Gdybyś wiedział, jak działa, to miałbyś odpowiedź na swoje pytanie, Ronald.

Nie chciałam być dla niego taka ostra, ale poczułam, że wszystko się wali i to na moją głowę. Wciąż nie potrafiłam przyswoić sobie wiadomości, że Harry leżał martwy na dziedzińcu, a jego zielone oczy nigdy już się na mnie nie popatrzą. Nigdy nie usłyszymy jego śmiechu. Możliwe, że sami nigdy się nie zaśmiejemy, bo nie wyjdziemy z tego żywi.

— To ruszamy —zakomenderował Fred, co znów przywołało mnie na ziemię. Pchnął lekko siostrę, która wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie stawiając stopy najdelikatniej jak potrafiła. Złapałam za ramię Lunę, która chciała iść tuż za nią.

— Poczekaj — mruknęłam, nie spuszczając wzroku z grupy śmierciożerców. —Pojedynczo.

Kiedy Ginny zniknęła za rogiem korytarzyka, który krył schody do lochów, Luna ruszyła jej śladami. Przycisnęła dłonie do ust i na palcach pokonała dystans dzielący nas i Ginny. Po niej jedynej nie widać było strachu. Nie uroniła ani jednej łzy. Kiedy dotarła na drugą stronę wytyczoną trasą ruszył Fred. Był na wysokości pierwszego filaru, kiedy nagle usłyszeliśmy donośny głos Lucjusza Malfoya i jeden z zamaskowanych mężczyzn poleciał na kolumnę. Była wątła, dodatkowo osłabiona przez wcześniejsze wybuchy i zbroja, która stała po jej drugiej stronie niebezpiecznie zachwiała się. Wstrzymałam oddech, patrząc jak w ułamku sekundy miała runąć na ziemię. Fred w mgnieniu oka zareagował i susem znalazł się pod następną kolumną, a ja szybko zdjęłam barierę. Zbroja roztrzaskała się na ziemi, robiąc niemały hałas w wysokim holu. Przycisnęłam się do ściany, czekając.

— Gnojek — warknął Lucjusz, spluwając na ziemię. Spojrzałam szybko na Freda, skulonego za kolumną i dałam mu niemo znak, żeby siedział cicho w miejscu.

— Panie Malfoy!

Wysoki mężczyzna obrócił się, sądząc po świście jego szaty, więc wychyliłam nos zza rogu i obserwowałam zgromadzenie. Do ich ośmioosobowej grupy dołączyło właśnie trzech młodych, odzianych w czarne szaty szmalcowników. Jeden z nich, najwyraźniej lider grupy, miał niesamowicie czarne zęby i kiedy wykrzywił ust, zrobiło mi się niedobrze.

— Sprawdziliśmy cały zamek i ani śladu po uciekinierach — odezwał się, stając naprzeciw Lucjusza. Ten najwyraźniej niezadowolony z informacji zaklął pod nosem i spytał:

— A ciała?

Jego głos brzmiał pogardliwie, jednak wyczułam w nim strach. Zapewne Voldemort ukarze go, jeśli nas nie znajdzie. Żywych bądź martwych, a sądząc po zachowaniu śmierciożerców — raczej martwych. Draco wyłonił się zza pleców ojca i spoglądał zdenerwowany to na mężczyzn, to na drzwi wyjściowe. Czyżby Voldemort wzbudzał w nim tyle strachu? Nie sądziłam, że jest aż takim tchórzem.

— Tylko ci zdrajcy — odparł Draco cichym głosem, nie patrząc na ojca. Poczułam, jak całe moje ciało momentalnie pożarł chłód, jak momentalnie zastygło w przerażeniu, kiedy uświadomiłam sobie o kim on mówi. Odwróciłam się do Rona i zobaczyłam zastygłe w martwym punkcie niebieskie oczy. Chciałam przytulić go, powiedzieć jak mi przykro, ale nie zrobiłam tego. Zdałam sobie sprawę, że to nic nie da. Nagle jego twarz zmieniła się diametralnie, a ja wiedziałam co to znaczy. Przygwoździłam go do ściany najciszej, jak mogłam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że silniejszy ode mnie chłopak mógłby mnie z łatwością odepchnąć.

— Ron, nie rób tego — poprosiłam błagalnym tonem. — Zabiją cię, tego chcesz?

— On zabił moich rodziców, Hermiona — wycedził szeptem, patrząc na mnie mokrymi od łez oczami. — Rozumiesz? Zabił ich.

— A dając się zabić sprawisz, że umarli na marne — odparłam ostro, miażdżąc chłopaka spojrzeniem. Spuścił wzrok, a jego opór zniknął. Opuścił ręce i wziął głęboki oddech.— Przykro mi, Ron. Naprawdę — dodałam nieco cieplej. — Ja też... Dla mnie też byli jak rodzice.

Ron nie odpowiedział. Zerknęłam na Lucjusza Malfoya, który przez moment wyglądał na zagubionego.

— Szukajcie dalej — polecił swoim ludziom. — Nie mogli daleko uciec.

Grupka otaczających go mężczyzn ruszyła schodami na górę, w akompaniamencie rechotów, przekleństw i wyzwisk, zostawiając arystokratę samego z synem.

— Musimy ich znaleźć, Draco. — Głos starszego mężczyzny był pełen strachu. Tak samo jak spojrzenie jego syna. — Za wszelką cenę. Chcę dostać w swoje ręce tę brudną szlamę i osobiście przekazać ją Czarnemu Panu.

Zamarłam. Poczułam, jak nogi wrastają mi w ziemię, a ciało przechodzą zimne poty.

— Musimy wiać — szepnęłam tylko i otrząsając się z ponurych myśli rzuciłam zaklęcie. Dałam znak Fredowi, że ma ruszać. — Parvati, ruszaj.

Krew na jej twarzy i rękach przerażała mnie. A myśl o tym skąd się wzięła powodowała u mnie wymioty. Nigdy nie lubiłam Lavender, ale nie życzyłam jej śmierci.

Kiedy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie zerknęłam za siebie, upewniając się, że teren jest czysty i powoli zaczęłam stawiać kroki. Nagle usłyszałam syk i dźwięk lądującej na twarzy dłoni. Draco trzymał się kurczowo za policzek, a Lucjusz patrzył na niego z góry, mierząc go lodowatym spojrzeniem. Pierwszy raz odniosłam wrażenie, że Draco być może nie z własnej woli stał się śmierciożercą. Że może jego osobowość została poniekąd ukształtowana właśnie takim traktowaniem. I wtedy moje ciało zastygło. Lucjusz Malfoy podniósł spojrzenie i patrzył prosto na mnie.

I Uciekinierzy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz