Rozdział 7 My z wizytą.

1.6K 104 30
                                    

Pewien niebieskooki chłopak przemierzał pole. Jego postawa jasno i wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowy. Z nikim. Hermiona... Porwana... Te dwa słowa brzęczały mu w głowie od poprzedniego wieczoru. Od godziny dziewiątej gdy cały zakon przybył do Nory by powiadomić o tym jego rodzinę:

-Najprawdopodobniej już jest martwa. Albo w trakcie tortur., które zakończą się jej śmiercią.

-Musimy ją uratować!

-Przykro mi, ale już nic nie da się zrobić. Panna Granger zginęła w słusznej sprawie i...

-Pieprzyć waszą słuszna sprawę!!!

Jego matka nie była zadowolona z jego reakcji, ojciec jak zwykle nie miał własnego zdania, ale jego bracia i siostra mieli identyczne podejście. Gdy zaraz po swoim wybuchu uciekł na górę, do pokoju, które w chwilę później odwiedziło jego rodzeństwo wysłuchał naprawdę nudnego kazania od bliźniaków o tym jak to "pozbawił ich chwały, przez wypowiedzenie słów, które mieli już na końcu języka." Miał to gdzieś.

Wpierw zniknął Harry, teraz Miona. Co się do diabładzieje? Tak naprawdę znał jednak odpowiedź na to pytanie:

-Śmierciożercy. -warknął ponuro.

Zdenerwowany krążył wkoło domu próbując pozbierać myśli i ustalić jak doszło do tego wszystkiego. Jakim cudem jego życie tak szybko się spieprzyło. Jego rozmyślania przerwał krzyk dobiegajacy od strony Nory. Odwrócił się raptownie i sapnał z przerażenie, budynek stał w płomieniach. Tak szybko jak tylko potrafił pobiegł w jego stronę. Bliźniacy i jego siostra leżeli na ziemi unieruchomieni jakimś zaklęciem. Rozejrzał się za swoimi rodzicami i znalazł ich kilkanaście metrów dalej w takiej samej pozycji. Wkoło stało kilka postaci w czarnych płaszczach. Gdy dwie z nich odwróciły się w jego stronę poczuł jak brakuje mu powietrza.

-Nie...

Odwrócił się i rozpoczał ucieczkę rozpoznawszy w nich śmierciożerców. Biegł pomiędzy wysokimi trawami i omijał co większe kałuże i bagna. Gonił go czyjś obłąkańczy śmiech i odgłosy rzucanych klątw. Jak przez mgłę zainteresował sie z kim walczą. Zakon. Pomyślał i upadł na ziemię zahaczywszy o wystający korzeń. Spróbował sie podnieść, ale zaklęcie, które trafiło go prosto pomiędzy barki skutecznie to uniemośliwiło i pozbawiło go możliwości ruchów.

-Pan będzie taki zadowolony. -powiedziała czarnowłosa kobieta odwracajac go na plecy przy pomocy magii.- Baliśmy się, że gdzieś się zgubiłeś. I co my byśmy powiedzieli Panu, gdybyśmy cię nie znaleźli?

Zaśmiała się zimno i rzuciła na niego zaklęcie lewitujące. Zauważył, że wracają z powrotem w kierunku Nory. Gdy tam dotarli budynek ledwo się trzymał. Wylądował na ziemii i poczuł jak  zaklęcie unieruchamiające zostaje z niego zdjęte. Kobieta podeszła do jednego z mężczyzn, a z tego co młody gryfon zaufażył jego bracia mieli zamiar wykorzystać nieuwagę przeciwników.

Nim zdążyli cokolwiek zrobić trafiły ich zaklęcia obezwładniające i unieruchamiające, które jak się okazało rzucił pewien blondwłosy mężczyzna wpatrujący się w nich ze szczerą niechęcią.

-Bell, uważaj na przyszłość.

-Ty...! Lucjuszu, ty cholerny...!

Głowa rudowłosej rodziny została uciszona krótkim Silencio przez kolejnego z napastników. Meżczyzna ten jak się okazało przyszedł od strony ich domów lewitując za sobą trzy ciała, które z westchnieniem rzucił na stos obok szopy.

-Ty też mógłbyś uważać, Lucjuszu. -powiedział cicho i zmierzył towarzysza spojrzeniem.- Dobra, to kto tym razem robi za sprzątaczkę?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 25, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Magiczny KontraktOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz