Rozdział 37

85 11 4
                                    

Ross

Staram się korzystać z każdego dnia, by spędzać jak najwięcej czasu z Courtney. Codziennie przynoszę jej świeże kwiaty, co powoduje, że te z poprzednich dni nie mieszczą się już w wazonie; a więc Sara pozbywa się tych starszych.

Courtney nadal się śmieje, choć nie z taką energią, jak kiedyś. Widzę, że z jednej strony prawie pogodziła się ze swoim losem, lecz z drugiej nie potrafi sobie wybaczyć, że mnie zostawia. Ignoruje każdą podejmowaną przeze mnie próbę przekonania jej, że jakoś sobie poradzę. Absurdem jest jednak, że związała się ze mną, wiedząc jednocześnie, że tak będzie i czuje się winna.

Ale jedno mnie cieszy. Przynajmniej mogę się z nią pożegnać, mam na to czas... Ogrom czasu w porównaniu z tym, ile czasu miałem przed utratą rodziców – zero. Nie przyszło mi nawet do głowy, że umrą. Tym razem mam szansę, by powiedzieć wszystko, co chciałbym powiedzieć, by wykorzystać jak najproduktywniej ten czas.

Courtney bardzo chciała pojechać na plażę niewiele dni po tym, jak dowiedziałem się o przerzutach. Wszyscy się wahali, ale udało się ich wybłagać. Pomijając fakt, że była na wózku, było cudownie. Dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Wzięła ze sobą aparat i robiła zdjęcia jedno po drugim, wszystkiemu i wszystkim (nawet nieznajomym).

Ale gdy nagle wszystko staje się monotonne, szare dni jeszcze bardziej szare, to znak, że zbliża się... To c o ś.

Minął prawie kolejny miesiąc. Dwa miesiące od jej wybryków, których na dziś dzień tak bardzo mi brakuje. Jest dokładnie dwudziesty ósmy czerwca. Od kilku dni większość doby brunetka przesypia. Gdy ją odwiedzam, nie mam serca, by prowokować ją jeszcze do jakiejkolwiek rozmowy. Oczy kleją się jej niezmiernie. Zawsze zanim zaśnie, uśmiecha się do mnie lekko.

Tak bardzo kocham ten uśmiech.

Tak bardzo kocham ją.

Dni bywały monotonne, to trzeba przyznać. Nie sądziłem jednak, że ten dzień nadejdzie tak szybko. Wydawało mi się, że jestem na to gotowy, że się z tym pogodziłem. Ale teraz siedzę na tym cholernym krześle, a gardło mam ściśnięte do granicy, nie jestem w stanie go rozluźnić.

Do szpitala przyszła połowa rodziny Courtney. Wszyscy się z nią żegnają. Jeszcze nie byłem w jej sali. Czekam, aż każdy już   t e g o  dokona i dopiero potem zamierzam się znaleźć u boku Courtney.

A jednak dziś nie czuję się na nic gotów. Odnoszę wrażenie, jakbym nie powiedział jej nawet jednej pięćdziesiątej tego, co chciałem. A czasu jest już zbyt mało.

Minuty mijają.

Jedna osoba wychodzi, druga wchodzi.

Minuty mijają.

Nogi mi drętwieją.

Kolano zaczyna podskakiwać do góry, ale zatrzymuję je.

- Ross. – Sara patrzy na mnie wyczekująco. – Co ty tu jeszcze robisz? Wszyscy już byli, twoja kolej.

Wstaję gwałtownie, przez co kręci mi się w głowie. Czuję, że moja broda drży. Nie wiem, co zrobię, kiedy wejdę do środka. Co mi pozostało?

Siadam na krzesełku obok łóżka pięknookiej, a ta chwyta szybko moją dłoń i ściska słabo. Powoli przesuwam wzrok po jej twarzy, aż jej spojrzenie spotyka się z moim. W oczach ma łzy, które musiała tłumić przez bardzo długi czas. Prycha, śmiejąc się i płacząc jednocześnie, lecz zaraz zbiera się w sobie i uspokaja się.

- Ross – moje imię brzmi tak dobrze wypowiadane jej ustami.

- Kocham cię – podnoszę jej dłoń znajdującą się w mojej i całuję jej wewnętrzna stronę, by następnie musnąć wargami każdy z opuszków jej palców.

- Ja ciebie też, ja ciebie też – szepcze.

- Jesteś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu.

W odpowiedzi uśmiecha się szeroko.

Sięga wolną ręką pod swoją poduszkę i wyjmuje z niej niedużą kremową kopertę. Patrzy na nią przez dłuższy czas, a potem podaje mi ją.

- Nie otwieraj tego teraz... Nie dziś – mamrocze.

Badam palcami fakturę papieru i wpatruję się w nią spode łba.

- Co jest w środku? – pytam, kładąc sobie kopertę na kolanach.

- Coś – odpiera niemal bezgłośnie.

Ciężko wzdycha i kładzie głowę na poduszce, nie mając już sił, by utrzymać ją w powietrzu.

Zrywa ze mną kontakt wzrokowy i kieruje brązowe tęczówki na ścianę za moimi plecami.

- Ross... Nie chcę, żebyś... Wyjdź... - wydusza z trudem.

Powieki opadają jej na oczy, a ona z trudem powstrzymuje się od zapadnięcia w sen. Wiem, że jeśli zaśnie – już się nie obudzi. Jej organizm jest już zbyt wycieńczony walką z rakiem. Dziewczyna walczy z nowotworem do ostatku, ale ostatek to czasami za mało.

Żołądek wykonuje obrót w tył, zęby zaciskają się mocno. Broda drży mi coraz mocniej, do oczu napływają powoli łzy, niespiesznie się tam udamawiając.

- Nie chcę, żebyś był przy tym... - przełyka ciężko ślinę.

- Nie – protestuję stanowczo, oczy mam jednakże pełne łez. – Chcę z tobą zostać. Do końca.

Wpatruje się we mnie z frustracją i zmęczeniem.

Jej twarz wykrzywia ból, dziewczyna z trudem nabiera powietrza do płuc. Już mam wezwać lekarza, ale brunetka zatrzymuje mnie, łapiąc mnie za dłoń.

- Jest OK – zapewnia.

Sili się na uśmiech i gładzi kciukiem wierzch mojej dłoni.

- Zbliż się.

Wykonuję polecenie, sprawiając, że moja twarz znajduje się centymetry od jej twarzy. Przykłada swoje szczupłe dłonie do moich policzków i z trudem unosi głowę, by złożyć pocałunek na mym czole. Czując jej usta przytknięte do mojej skóry, uwalniam spod powiek pojedynczą łzę. Pięknooka opada na poduszkę, a jej spojrzenie pełne jest miłości, czułości i troski. Podąża palcem za mokrym śladem pozostawionym przez moją łzę.

- Kocham cię, Ross. Nawet nie wiesz, jak niesamowicie cieszy mnie fakt, że mogłam podarować swoje serce komuś takiemu jak ty.

- Zatrzymam je na zawsze, piękna – zaciskam mocno wargi, z wolna się od niej odsuwając.

Oddech Courtney się wyrównuje, gdy ta z determinacją walczy z uparcie opadającymi powiekami. Ostatecznie jednak poddaje im się, ściskając ledwie wyczuwalnie moją dłoń.

- Śpij, kochana – szepczę, pochylam się nad nią i całuję ją w czoło, zatrzymując wargi nieco dłużej na jej bladej skórze.

Siedzę przy niej jeszcze kilka minut.

Ktoś wchodzi do pomieszczenia i staje za mną, kładąc dłonie na moich ramionach. Unoszę na sekundę głowę do góry, by zorientować się, kto to taki.

Hannah.

Nikt nie przerywa ciszy, po prostu jesteśmyprzy Courtney do końca, aż w końcu jej puls ustaje, serce przestaje bić. I tracę ją. 

Replay | R5 fanfictionWhere stories live. Discover now