Rozdział 33

116 8 0
                                    

Ross

Kochanie, wyglądasz na zmęczonego - stwierdza Courtney w pewnym momencie.

- Nie, jest spoko, przed przyjściem tutaj przespałem się trochę.

- Widzę właśnie, ile trwało to trochę - zaciska usta w kreskę i przygląda mi się z troską.

To zabawne, że martwi się o mnie z tak błahego powodu. Powinna martwić się o siebie.

Przypomina mi się dzień, w którym poszliśmy do kawiarni. Gdy stanęliśmy pod domem Courtney, pokazała, że jest zmartwiona, nie pierwszy raz zresztą. Powiedziałem jej wtedy, że nie lubię, gdy ludzie martwią się tylko o innych i zapominają o sobie. Śmiała się ze mnie, ale teraz już rozumiem, dlaczego. Nie mógłbym w tej sytuacji nie bać się o nią, a przejmować się tym, że jestem niewyspany. W jakiejkolwiek sytuacji nie mógłbym martwić się wyłącznie o siebie i zapomnieć o pięknookiej. To jednocześnie piękne, śmieszne i być może głupie, że tak często stawiamy potrzeby innych nad swoimi, ale coś w tym jest. Coś, co sprawia, że opieka nad innymi i troska, jaką ich darzymy, przynosi nam szczęście i wewnętrzne ukojenie, sprawia, że lubimy to robić.

- A ty, jesteś wyspana? - pytam.

- Ha. Ha. Ha - ironia w jej głosie sprawia, że mimowolnie się uśmiecham.

- No co?

- Czasami zachowujesz się głupio.

- Potrafię jeszcze głupiej.

- Głupi jesteś.

Śmieję się, a ona zaraz po mnie. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi jej śmiechu. Odnoszę wrażenie, jakbym nie słyszał go przez milion lat i dzięki temu „smakuje" jeszcze lepiej.

Pochylam się i całuję ją po raz setny tego dnia. W tym pocałunku zawieram każdy najmniejszy element miłości, którą nią darzę. Courtney otacza moją twarz swoimi dłońmi, nie pozwalając mi się odsunąć.

Ale musi. Niestety.

Do sali wchodzi pielęgniarka.

- Dzisiaj pora odwiedzin dopiero o trzynastej trzydzieści, nie wolno tu panu w tej chwili być - kobieta o popielatych brąz włosach posyła mi srogie spojrzenie szarych oczu. Nie jest wysoka i zdaje się mieć lekką nadwagę.

- Ależ on nie przeszkadza - protestuje Courtney swoim słodkim głosem.

- Proszę wyjść - mówi do mnie zimno pielęgniarka. - Za chwilę będzie tu pani doktor Colin, by ciebie przebadać, Court - tłumaczy jej ciepło.

- Dobrze, Saro.

Podnoszę się z siedzenia i cmokam brunetkę w usta na pożegnanie. Gdy oddalam się od dziewczyny, pielęgniarka automatycznie się do niej przybliża i poprawia poduszkę, uśmiechając się.

- Pa, Ross - słyszę.

Odwracam się w stronę Courtney i uśmiecham się do niej lekko.

- Pa, skarbie.

I wychodzę.

Znowu dzwonię po Hectora. Ten gość musi się dziś czuć niczym mój szofer. Ale co z tego, i tak nigdy go o nic nie proszę, raz mogę zrobić wyjątek. No, może dwa razy.

- No? - warczy.

Zły humor go nie opuścił, jak widać. A przecież był taki miły dla fryzjerki...

- Huntington Hospital, czekam cierpliwie.

- Nie masz przypadkiem nóg?

- Czekam.

Replay | R5 fanfictionDär berättelser lever. Upptäck nu