Rozdział 32

101 13 0
                                    

Ross

Wyjdę już, wyglądasz na zmęczoną – powiedziałem w pewnym momencie.

Courtney spojrzała na mnie z prośbą w oczach, bym został jeszcze choć minutę. Jej oczy tak uroczo się świeciły... Tak słodko, tak rozkosznie. Nie mogłem się powstrzymać, zbliżyłem swoją twarz do jej twarzy, poczym pocałowałem ją; najpierw w usta, następnie musnąłem wargami kąciki jej przepięknych oczu. Gdy odsunąłem się od niej, położyła dłoń na mojej ręce i poczułem, że przesuwa opuszkami palców to w górę, to w dół, wywołując przyjemne ciarki, biegnące wzdłuż mojego przedramienia.

- Kocham cię – usłyszałem.

Nie mogę tego stracić, myślę, opuszczając szpital. Staję przed budynkiem i zastanawiam się, co ze sobą począć.

Mam problem, bo jeśli zamierzam wrócić na teren kampusu pieszo, czeka mnie co najmniej półtoragodzinna przechadzka. A szczerze mówiąc, jestem zbyt zmęczony, żeby teraz iść prawie dziewięć kilometrów, jeszcze z pustym żołądkiem.

- Od czego są przyjaciele? – mruczę do siebie pod nosem i wyciągam z kieszeni spodni telefon.

Czekam z cztery sygnały, aż w końcu słyszę zaspany głos Hectora...

- Jest szósta trzydzieści, poranny ptaszku... Czego chcesz o tej porze, idioto?

...zaspany, ale nie na tyle zaspany, by był pozbawiony pretensji.

- Podjedź po mnie pod Huntington Hospital.

Wzdycha.

- Coś znowu odpierdolił?

Taa. Obudź Hectora przed ósmą rano w weekend, a owinie wokół szyi twojego Nowego Wspaniałego Dnia niewidzialny sznur i ci Go powiesi. Przerąbane dopóki znowu nie położy się spać.

- Jak po mnie przyjedziesz, to ci powiem – odpieram słodkim głosem pomimo smętnego humoru. Szczerze, dziwię się, że jeszcze mam siłę na żarty.

Hector się rozłącza.

Nie czekam na niego długo, jakieś piętnaście minut. Najwidoczniej jechał l-210 W. Doceniam to, że wybrał krótszą drogę, bo zazwyczaj zaspany Hector, to wkurwiający Hector. I mimo, że po przebudzeniu ta jego złość powinna przejść w zapomniane, on jest podjudzony do końca dnia. Taki człowiek, nic nie zrobisz.

Wsiadam do auta bez słowa.

Ale Hector nie lubił i nie lubi ciszy.

- Więc co się stało? – chłopak rusza i samochód zaczyna jechać.

- Courtney straciła wczoraj przytomność.

- To dlatego nie wróciłeś na noc – mówi, jakby chciał krzyknąć „Eureka!" – Zostawiłeś tylko porozwalane wszędzie ciuchy...

- Tak.

- To coś poważnego? – zawraca i już jedziemy prosto do kampusu.

Nie, w ogóle! Po prostu była odwodniona! – to chciałbym powiedzieć. Ale nie mogę i wiem, że muszę powiedzieć coś o stokroć gorszego, coś o czym nigdy bym nawet nie pomyślał, że mogłoby się to przytrafić właśnie mojej Courtney.

- Tak – a mimo powinności wypowiadam tylko to jedno słowo zamiast tamtych dwóch, najbardziej rzeczowych: „Ma raka".

Hector nagle zdaje się lubić ciszę, gdyż nie pyta o nic więcej. Być może nie wie, czy powinien pytać albo po prostu nie chce.

Replay | R5 fanfictionWhere stories live. Discover now