Cassie odnaleziona, ale nie na długo...

34 6 0
                                    

 

 I znów to samo. Znów musimy dostać się jakoś do miejsca, gdzie Tony trzyma swoich więźniów i udać się tam, aby ich wszystkich uratować. Razem z Kapitanem. Odpowiadając na wasze cisnące się na usta pytanie – nie znalazłem Cassie. Szukałem jej wszędzie. Każdy z New Avengers próbował ją znaleźć, ale to na nic. Zginęła i nic już z tym nie zrobimy. Jak na razie.

 Po tygodniu spędzonym w Latverii postanowiliśmy zakończyć szukanie mojej córki. Każdy już doskonale wiedział, że jej tu nie ma. Strange sprawdził razem z Lukiem specjalnie na mapie, gdzie mamy się wybrać. Baza osób z rejestracją znajdowała się gdzieś na odludziach Nowego Jorku. Nazwy miejsca nie powtórzę, bo mój język raczej by tego nie wytrzymał.

 I znów to samo. Musieliśmy iść pieszo z Doomstandu do Nowego Jorku! ZNOWU! Nie, żebym miał coś przeciwko pójściu tam pieszo, gdy do wyboru mam jeszcze magiczne sztuczki Stephena, bo im to serdecznie podziękuję.

 Co po chwilę spoglądałem w stronę jadących w naszą stronę aut. Jak ja chętnie bym teraz wszedł do jednego z tych samochodów, rozsiadł się wygodnie i pojechał po Steve'a... Ech, marzenia... Najwidoczniej Danny wpadł na dokładnie ten sam pomysł, bo wskazał oskarżycielsko ręką na przejeżdżającego i oblewającego nas błotem mercedesa.

 - Steph, czemu nam takiego nie wyczarowujesz? – wystękał Iron Fist.

 - Danny! Przestań w końcu marudzić! Ciesz się, że udało nam się jakoś wydostać z zamku Dooma, a nie ciągle jęczysz i jęczysz... - Wykrzyknęła do niego Echo, a Jessica zaczęła potakiwać dziewczynie lekko głową.

 Przez chwilę nastała cisza, którą co po chwilę przerywał kaszel Petera. Biedaczek się rozchorował w czasie wizyty u Dooma. Gdy Logan usłyszał, że Spidey ciągle kaszle zaczął się wciąż z niego naśmiewać:

 - Co, ciocia syropku nie dała? – Jego kącik ust co po chwilę unosił się lekko do góry w sarkastycznym uśmieszku. – Biedny, mały Peterek...

 - Zamknij się, dobra? – Peter kopnął stopą leżący w pobliżu kamyk z impetem, trafiając w tył mojej głowy. – Ups, sorry Scott.

 - Czemu wszyscy muszą mnie uderzać zawsze w to samo miejsce? – Złapałem się za kark i syknąłem z bólu. – Cholera...

 Nim ktoś zdążył choćby zachichotać z uderzenia Spider-Mana, Wolverine głośno kichnął. Wszyscy podskoczyli jak na zawołanie, a wtedy Peter uśmiechnął się tryumfalnie, podchodząc bliżej do Rosomaka.

 - Co, ciocia syropku nie dała? – przedrzeźnił go chłopak, a Logan wydukał pod nosem coś na kształt przekleństwa. – Biedny, mały Loganek...

 Po tych słowach Wolverine nie wytrzymał i złapał „biednego, małego Peterka" za kark jak kota. Już myślałem, że go obedrze ze skóry lub zrobi mu coś jeszcze gorszego, ale ten tylko zmierzwił mu włosy i wysyczał do ucha:

 - Kiedyś się zemszczę, nie martw się.

 Pewnie nasza grupowa przekomarzanka, która zazwyczaj trwa z dwie godziny, trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie to, że ktoś stanął nam właśnie na drodze. Trzy osoby. Trzy, cholernie wściekłe osoby.

 - Witam. Paszport poproszę. – Głos osoby przede mną był okropnie przesłodzony, ale i tak, i tak poznałbym go wszędzie – Anthony Stark.

 - Ej, Blaszaku. Wiesz, że jeżeli idzie się pieszo, to paszporty nie są potrzebne? – uniósł do góry jedną brew Luke.

 - Och, ale dla was owszem, niestety. – Drogę zagrodziła nam tym razem Natasha Romanoff.

 Już miałem założyć na siebie mój kostium, jednak gdy zobaczyłem trzecią osobę, która stoi za Tonym i Natashą, moja ręka jakby zaczęła odmawiać posłuszeństwa.

 -C-cassie? – wyszeptałem, a w moich oczach pojawiły się łzy. – Co ty tu robisz?

 - Musiałam poradzić sobie jakoś sama, jeżeli ty nie chciałeś przyjść mnie uratować – wysyczała Cassie. – I ja nie jestem Cassie. Jestem Stature.

 Spojrzałem na kostium dziewczyny. Miała na sobie czarną maskę i czerwono-czarny z różnymi gadżetami strój.

 - Widzisz? Prawie jak twój – wskazała na kostium Cassie z chłodem bijącym w jej głosie.

 Posłałem Stephenowi spojrzenie, które miało oznaczać „błagam, ratuj, zrób coś", ale najwidoczniej Strange też nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Dopiero Echo, jako jedyna z nas, która umie rozmawiać z dziećmi się odezwała.

 - Dlaczego to zrobiłaś, Cassie? To twój ojciec, czemu stoisz po stronie Tony'ego?

 - No nie wiem, może dlatego, że to wy stoicie po tej złej stronie? Uważam, że to Iron Man ma rację, nie jakiś Kapitan, który myśli, że może wszystko. Nie widzicie tego? Steve to jedna wielka kupa... dziadka.

 Danny uśmiechnął się lekko, gdy to usłyszał. Zawsze miał jakieś dziwne poczucie humoru.

 - Jak już powiedziałem – bardzo proszę, abyście oddali się dobrowolnie w nasze ręce, gdyż nie jesteście wpisani do rejestracji super bohaterów – wyrecytowała jak z pamięci Black Widow.

 Nagle znikąd Strange wyczarował między New Avengers a trójką zwolenników rejestracji niewidzialną barierę. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, gdy poczułem, jak przechodzi po nas ta półkula stworzona przez Stephena.

 - Co to było? – Zapytała Jess, która także zdenerwowała się, gdy zdała sobie sprawę, że czarodziej zamknął naszą drużynę w czymś w rodzaju klatki. – Czemu nas zamknąłeś?!

 - Stworzyłem między nami barierę, która tłumi nasz głos i wszystkie zapachy. Ogólnie wszystko, co mogłoby powiadomić naszą grupkę herosów o tym, że tu jesteśmy. Stworzyłem przed chwilą iluzję, która ukazuje nas teleportujących się gdzieś. Zaraz Tony powinien sobie gdzieś pójść – odparł spokojnie Doctor Strange.

 Wszyscy przez chwilę się ucichli, gdy Iron Man w swojej zbroi zaczął skanować miejsce, gdzie się znajdowaliśmy. Z komputera zbroi wydobył się metaliczny głos, który oświadczył, że przed nimi nie ma żadnych istot żywych. Pokiwałem głową ze zdziwieniem, prawie niedowierzając.

 - Czasami cieszę się, że mamy cię po twojej strony, Stevie – roześmiałem się.

 Natasha zmarszczyła śmiesznie brwi, jakby mnie usłyszała, jednak gdy zaczęła się do nas zbliżać, jej ręka przeszła przez Luke'a Cage'a na wylot.

 - Ej! To gilgocze! – parsknął Luke.

 Stephen aż się zjeżył, gdy to usłyszał i zaczął tłumaczyć mężczyźnie, że nie da się odczuć, gdy ktoś cię dotyka przez iluzję, a potem już kompletnie nie zrozumiałem, o czym on gada. Jak zapewne każdy z New Avengers.

 - Musimy już iść, bo pozostało mi mało magii w zanadrzu – powiedział Strange, ale nie usłyszałem żadnego pomruku zgody.

 Pewnie nie tylko ja myślałem nad tym, aby uratować stąd Cassie. No bo przecież ona nie jest taka głupia, aby stawać po stronie zwolenników rejestracji, prawda?

 Gdy Jessica zdała sobie sprawę z tego, że się zawahałem, złapała mnie lekko za rękę w pocieszającym geście.

 - Nie martw się. Nic jej nie będzie. Po kilku dniach przejrzy na oczy i do nas wróci, okay? A teraz powinniśmy iść.

 Tak więc znów wyruszyliśmy na naszą mini wyprawę. Znów bez Cassie i bez żadnych poprawiających humor dowcipów. Nie dzisiaj. Jeszcze nie.

Scott Lang i New AvengersWhere stories live. Discover now