3

8.1K 374 12
                                    

„Przygnębienie odstrasza moje szczęście" - pomyślałam, idąc ulicą do pracy z kubkiem gorącej kawy w ręce. - „Lecz z drugiej strony jak przygnębienie ma odstraszać coś, co we mnie nie istnieje i coś, czego ja nie mam i nie ..." - urwałam. - „Nie, nie jestem aż tak doskonałą pesymistką. A może jestem?" - zawahałam się.

Kiedy zamykam oczy, widzę pustkę. Otwieram je, a ona nadal tu jest. Opuszczam ponownie powieki, by jej nie widzieć. Niemożliwość. Jej obraz jest wieczny. W górę i w dół. Dzień za dniem odliczam ruchem windy.

Poczułam się dziwnie, tak jakby ktoś mnie obserwował. Zerknęłam w bok i ... A! Mój zielony kostium cały zalany kawą! W myślach szukałam przekleństw, które odzwierciedliłyby moją irytację i zdenerwowanie. Podniosłam wzrok, by znaleźć przyczynę owego wypadku.

- Bardzo panią przepraszam - powiedziała przyczyna nieco nerwowo, szybko podnosząc papierową teczkę, która najwidoczniej upadła podczas zderzenia. - Jeszcze raz bardzo przepraszam. To przez ten pośpiech.

Spojrzałam na niego (ponieważ to był „on") trochę zmieszana i zła. Mężczyzna próbował podjąć akcję ratunkową, która ograniczyła się do wyjęcia białej, bawełnianej chusteczki z wewnętrznej kieszeni marynarki i podania mi jej.

- Dziękuje - odparłam i zaczęłam wycierać plamy.

Następnie przeprosił mnie, mówiąc coś o spóźnieniu, nieumyślności. Po czym szybkim krokiem odszedł w kierunku wind. Cóż mogłam zrobić? Udałam się do najbliższej łazienki z moim ratunkowym „ręcznikiem", gdzie próbowałam doprowadzić się do porządku. Udało mi się sprać kawę z ubrania, jednak ślad po wypadku, a mam tu na myśli mokrą plamę na bluzce i spódnicy, pozostał i był dość krepujący.

„Muszę tylko, jak najszybciej dostać się na swoje piętro i usiąść za biurkiem. Do lunchu plama na pewno wyschnie."

Nerwowo zerknęłam na zegarek. Była godzina siódma piętnaście. Wybiegłam szybko z łazienki w stronę windy. Tak dużo czasu zajęło mi czyszczenie żakietu? Wpadłam zdyszana do biura. Jednak nikt tego nie zauważył, ponieważ wszyscy byli zajęci czymś innym. Panował gwar i ogólne poruszenie. Ruszyłam w stronę swojego boksu. Nagle pod rękę złapała mnie Lucyna.

- Wybrałaś kiepski dzień na spóźnienie - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Co to za plamy?

- Co się dzieje? - spytałam, ignorując jej ostatnie pytanie.

- Chyba jakaś kontrola. U Marka w biurze jest „wiesz kto". Słuchasz mnie? - powiedziała poirytowana moim rozkojarzeniem.

- Ach tak? - odparłam.

- Sam Wojciech Kraft - podkreśliła to dobitnie. - Niestety nie widziałam go, ponieważ za późno się zorientowałam, że on to on ... - Gadała tak jeszcze przez pewien czas, lecz ja byłam w swoim świecie nieszczęść. - Czy nie sądzisz, że to dziwne?

- Może - odpowiedziałam, nie mając pojęcia, o co może jej chodzić.

- W każdym razie mam nadzieję, że masz przy sobie papiery, które dostaliśmy tydzień temu. Wszyscy twierdzą, że będzie sprawdzał, jak nam idzie praca. Oczywiście tylko losowo wybranym pracownikom. Och, boję się, że to będę ja. Mój boks jest tak blisko biura Marka. Z drugiej strony słodkie sam na sam z panem Kraftem mmm ... - paplał tak bez końca.

Zmęczona opuściłam wzrok. Szok! Zrobiło mi się ciepło i słabo, ponieważ zauważyłam, że nie mam przy sobie reklamówki z dokumentami. „Gdzie one są? - wpadałam pomału w panikę. - Przecież jestem pewna, że zabrałam je ze sobą z mieszkania."

Lucyna odeszła do swojego boksu, prawdopodobnie znużona moją ignorancją w stosunku do jej słów.

"Łazienka! - kolejna fala ciepła. - Oparłam ją o ścianę, a skórzaną teczkę położyłam na sąsiedniej umywalce". Poczułam ulgę i ponowną rozpacz. „Co z tego, że wiem, gdzie jest, skoro nie mogę po nią wrócić. Równie dobrze mogłaby leżeć na stole w kuchni w mieszkaniu!" Nagle usłyszałam głos Marka.

BliżejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz