1. Królowa Banshee czy Esme ?

2.2K 51 2
                                    

zima 2011, Wenecja


Jej czarne obcasy stukały o zimną, kamienną podłogę. Echo jakie się roznosiło w podziemiach dworu zapowiadało więźniom, że nadszedł kolejny dzień ich męki tym razem przepełniony zabawianiem Esmeraldy Sword swym jękiem i bólem.
Wampirzyca szła razem z trójką jej Mojr. Jej włosy były spięte w wysoką pytkę okoloną żelaznym pierścieniem. Jak zwykle, gdy szła do podziemi miała na sobie skórzane spodnie i bluzkę wzorowaną na skórzany gorset. Jej wysokie, skórzane buty obwieszczały rozpoczęcie męki. U jej boku przypięty był jej żelazny bat z zadziorami.
Jej Mojry szły w podobnych skórzanych strojach. Na dłoniach miały skórzane rękawiczki. U boku każda posiadała kajdany na wszelki wypadek.
Esme stanęła przy drzwiach z kraty na których były wypalone krzyże, gwiazdy Dawida i inne symbole święte.
Wyjęła klucze. Otworzyła drzwi i skinęła na swoje Mojry. Trzy wampirzyce skinęły i skierowały się pobocznym korytarzem do góry. Swordówna weszła do pomieszczenia.
Podłużna sala z kamienia nie była zwykła. Przy każdej ścianie były łańcuchy z kajdanami. Do nich były właśnie przykute niejako wampiry wisząc kilka centymetrów nad ziemią nad korytami w podłodze, które odprowadzał wszelkie płyny, które mogły zaschnąć na podłodze. Na środku był okrąg w którym widać było ślady po pazurach i kłach wampirów, które teraz wpatrywały się pustym spojrzeniem w Esme oprócz pewnej dwójki.
Wampir o zapadłej już twarzy z sinymi półksiężycami pod oczami w podartym ubraniu ubrudzonym krwią patrzył na wampirzycę po drugiej stronie pomieszczenia, która wisiała niemal na ścianie jak martwa, ale jeszcze żyła - jej oczy były pełne lęku i wpatrzone w owego wampira.
Esmeralda ujrzała to od razu, ale nie przejęła się tym zbytnio. Pociągnęła za sznur tak jak zwykle. Nagle łańcuchy każdego wampira jakby się wydłużyły i każdy z nich opadł na kolana w korytarze w podłodze. Żaden jednak nie podniósł się od razu. Zwlekały się z tym sycząc z bólu. Owa dwójka dalej w siebie patrzyła.
Nagle na okrąg w podłodze spadło krwiste ciało jelenia. Porozcinany brzuch ukazywał krew zwierzęcia i jego wnętrzności. I znów wszystkie wampiry rzuciły się na padlinę za wyjątkiem tej dwójki, która podpełzła do siebie. Nie mogli się jednak dotknąć - ich łańcuchy były za krótkie na to. Zetknęli się jednak palcami przez chwilę. To jakby im wystarczyło.
Królowa Banshee patrzyła na to spokojnie, aż w końcu pociągnęła za dźwignię. Jakaś klapa w suficie otworzyła się i na okrąg z martwym jeleniem padło światło słoneczne. Wszystkie wampiry z sykiem odsunęły się szybko, ale i tak były poparzone. Ich skóra stała się czarna od słońca i czerwona od krwi. Kolejny sznur i wampiry z błyskawiczną prędkością zostały pociągnięte za łańcuchy przy nadgarstkach i z hukiem uderzyły o ścianę. Były oparzone, obolałe i dalej wygłodniałe. Jęczały gdyż rany, które nie leczyły się przez wstrzykiwane im substancje znów piekły. Cierpiały za grzechy. Cierpiały okropnie.
Esme spojrzała na dwójkę wampirów, które nie tknęły jelenia. Dalej na siebie patrzyły jakby szukając w sobie nadziei. Nagle coś rozbłysło w jej głowie. Szatański plan. Kolejny sznur został przez nią pociągnięty. Lodowatym spojrzeniem zmierzyła każdego wampira, który tu trafił za robienie okrutnych rzeczy : picie krwi z dzieci, rozrywanie ciał ludziom gdy ci byli żywi tylko dla przyjemności, porywanie kobiet dla krwistych uciech. Każdy wampir po kolei w tych lochach dostawał sprawiedliwość.
Po chwili do pomieszczenia weszły Mojry, które zrzucały jelenia i otwierały inne klapy by słońce mogło tu paść i oparzyć wampiry.
- Caleb i Sophie - powiedziała tylko ich pani
Mojry podeszły do owej dwójki, która przyciągnęła uwagę Katowniczki. Odpięły ich kajdany i wyciągnęły na środek. Osłabieni więźniowie poddawali się kolejnym czynnością. Klęczeli patrząc w podłogę spodziewając się, że to oni będą zabawkami córki Michaela Sworda.
Ona tymczasem podeszła do małych drzwiczek w ścianie. Otworzyła je i wyjęła z niej fiolkę czerwonej cieczy poprzecinanej czarnymi wstążkami innego płynu. Wyjęła strzykawkę i wzięła odpowiednią dawkę cieczy.
Podeszła z nią do wybranych wampirów.
- Caleb, mam zabić ciebie czy ją ? - zapytała stając nad wampirem i przyglądając mu się.
Miał brudne włosy, które wydawały się być brązowe, ale ona wiedziała, że był blondynem. Jego zielono-brązowe oczy były teraz pełne lęku i jakby wewnętrznej rozterki. Poruszał palami niespokojnie. Jego mięśnie spięły się lekko. Usłyszała, jak wziął niepotrzebny oddech.
- Boleśnie ? - zapytał chrapliwym głosem.
- Twoje żyły i tętnice zaczną płonąć, skóra zwęgli się od środka, każdy nerw oszaleje z nagłego bólu, gorąca, zimna, ucisku. Wszystko na raz razem z męczarniami. Nie wiem ile będziesz umierać w stanie takiej agonii. Może rok, może tydzień. - powiedziała i uśmiechnęła się. 
Przyklękła lekko. Odsunęła z karku szatynki włosy i przejechała igła po jej szyi. Nacięła nią skórę.
- Co więc mam zrobić ? - zapytała.
- Zabij mnie, nie Caleba... - wyszeptała Sophie, gdy Atropos uderzyła ją w kark.
- Nie z tobą pani rozmawia. - wysyczała.
- Nie słuchaj jej pani. Mnie zabij tym. - powiedział wampir patrząc w podłogę.
- Dlaczego ? - zapytała Esme.
- Nie chce by Sophie cierpiała takie męki...
- Czemu ? - była nieustępliwa.
Chciała wiedzieć, czemu dwoje wampirów nieznających się wcześniej zainteresowało się sobą w takim miejscu.
- Bo mi zależy na Sophie. - wyszeptał po chwili ciszy
- I dlatego chcesz umrzeć w katuszach za nią ? - zapytała
- Tak.
- Ale tym ją uwolnisz od tego miejsca. Będzie wolna.
- Nie w taki sposób...
- W jaki ?
- Tak bolesny. Mniej cierpi tak niż umierać miesiące w agonii.
- Nie zmienisz zdania ? - zapytała i dotknęła jego skóry strzykawką
- Nie zmienię - powiedział
Wampirzyca spojrzała na dziewczynę klęczącą koło Caleba. Nie patrzyła już na podłogę, tylko na niego. Miała łzy w oczach. Cicho oddychała, choć jako wampir wcale tego nie potrzebowała. Esme ukryła wzruszenie. Nie spodziewała się, że w tym miejscu jej więźniowie będą potrafić się zakochać. Spojrzała na strzykawkę. Jej ręka lekko się zatrzęsła i upadło narzędzie z jej ręki.
Wampiry patrzyły na to. Upuściła strzykawkę, co było niemal niemożliwe.
Nie zwracając większej uwagi podniosła ją. Uśmiechnęła się złowieszczo do wampira. Sprawnie wstrzyknęła mu substancję. Usłyszała szloch. To Sophie upadła na podłogę i zaczęła szlochać patrząc na Caleba.
- Podnieś się - powiedziała patrząc na Sophie.
- Pani, błagam. Zabij mnie już, nawet tym samym lub czymś okropniejszym, ale zabij. Ja nie chcę bez Caleba...- łkała
- Zamknij się - rzuciła Atropos i podniosła ją okrutnie.
- Atropos - rzuciła Esme - Wyprowadź Caleba - zażądała.
Sophie wybuchła płaczem chcąc dotknąć niewzruszonego niczym wampira, lecz dwie młodsze siostry powstrzymały ją. Wtedy to wampir został brutalnie podniesiony przez starszą siostrę. Spojrzał na płaczącą szatynkę.
- Kocham cię - wyszeptał do niej.
Esmeraldę zamurowało. On jej wyznał miłość. W tym miejscu bólu, strachu i pogardy.  W tym miejscu gdzie nie ma nadziei na lepsze jutro.
- Ja ciebie zawsze też - załkała patrząc na niego.
Wampir został wyprowadzony z pomieszczenia. Najmłodsze rodzone dziecko Swordów było w szoku. Zwana Królową Banshee, Katowniczką, Anielską Sprawiedliwością Esme była w szoku.
Blondyn został wyprowadzony z sali, gdy rozległ się płacz Sophie.
- Pani, błagam. Zabij - wyszeptała - Nie chcę bez.... - załkała.
- Chodź - rozkazała tylko i wbiła paznokcie w ramię dziewczyny.
Szatynka poszła za nią posłusznie. Patrzyła w podłogę. Jej stopy co chwila potykały się o siebie na wzajem. Była wykończona. Łzy spływały dalej po jej poliku. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi za sobą.
- Wyprostuj się - nakazała Esme.
W miarę możliwości zrobiła to. Poczuła jej palce na szyi. Zamknęła oczy. Aksamit połaskotał jej szyję. Rozchyliła powieki. Dotknęła swojej szyi, na której odnalazła kryształ na aksamitnym naszyjniku.
- Idziemy - powiedziała Esmeralda,
Szły kamiennymi schodami do góry, w stronę blasku słonecznego i świeżego powietrza, w którym nie było zapachu stęchlizny. Sophie przekroczyła próg lochów. Z zaskoczeniem zauważyła, że kryształ na jej szyi działał i słońce nie skrzywdziło jej skóry.
- Pani - usłyszała i odwróciła się do niejakiego Dimitrieja.
- Dimitriej. Zaprowadzisz ją do pokoju - rozkazała Królowa Banshee i po prostu odeszła zostawiając słabą wampirzycę pod opieką Rosjanina.
- Za mną - mruknął i poprowadził ją schodami do góry i w lewo.
Wampirzyca szła za nim wlepiając wzrok w podłogę. Nie rozumiała co się właściwie dzieje. Sadziła, że zostanie zabita, ale jak na razie sługa Swordów prowadził ją do jakiegoś pokoju. Jednak to nie było dla niej pocieszające ze świadomością tego, że jej Caleb może teraz dostawać śmiertelnej agonii, która będzie go zabijać nawet rok. Samotna łza przecięła jej policzek, gdy wampir przed nią stanął.
- Proszę. Są przygotowane już ubrania. Umyj się i ubierz. Krew zaraz zostanie ci dostarczona.
- Czemu ? - zapytała patrząc na uchylone drzwi.
- Rozkaz pani Esmeraldy. Za godzinę masz być gotowa.

- Dziękuję za ułaskawienie pani - powiedział Caleb patrząc na czubki butów wampirzycy, które były widoczne  pod długą suknią.
- Wykorzystaj je dobrze - rzekła. - Drugiej szansy nie będzie.
- Rozumiem pani.
- Możesz również zostać tu z Sophie.
- Czy ona jest w lochach ? Chcę jej powiedzieć, że jestem cały...
- Sophie została ułaskawiona - odrzekła tylko córka Swordów.
- Jesteśmy wolni ? - zapytał zaskoczony wampir, ale ona tylko się uśmiechnęła.
- Caleb ? - usłyszał za sobą znajomy głos.
W drzwiach do tarasu, na którym stał z Esmeraldą stała Sophie - jego miłość. Jej czarne włosy kaskadami spływały na jej ramiona, aby skończyć się przy linii bioder. Miała na sobie nową wiśniową sukienkę. Była prosta z rękawami zaczynającymi się na linii obojczyka, sięgająca ziemi kreacja delikatnie ozdobiona czarną koronką. Nie słyszał szpilek, ale nie oznaczało to, że wampirzyca ich nie miała.
- Sophie - szepnął i po prostu przytulił się do niej.
Dziewczyna najpierw skostniała jakby w jego ramionach po czym powoli się odprężyła. Przymknęła oczy i przytuliła się do wampira. Łza spłynęła po jej policzku.
- Żyjesz - wyszeptała.
- I jestem wolny, jak ty. Nie wrócimy na dół - szepnął i ucałował ją w głowę.
- Nie wrócimy ? - zapytała i spojrzała ponad jego ramieniem na Esme.
- Nie wrócicie. Jesteście ułaskawieni. Kochacie się więc  nie miałam serca was nie wypuścić. Nie jestem tylko Katowniczką. Jestem również litościwa.
- Pani, nie wiem jak podziękować ci za to, co uczyniła dla nas - wyszeptała Sophie.
- Ale nie zrobię wszystkiego. Musicie podjąć decyzję. Chcecie zostać we dworze, jako nowi członkowie naszego klanu, czy chcecie odejść do innego ? - zapytała i podparła się na marmurowej poręczy.
Według Sophie wyglądała teraz inaczej niż na dole. Miała na sobie turkusową sukienkę obszytą przy rękawach, szyi i dole spódnicy białym futerkiem. Na dłoniach miała kilka pierścieni. Na szyi lśnił srebrny naszyjnik z białą gołębicą. Włosy miała rozpuszczone, pofalowane. Jej niebieskie oczy były łagodniejsze niż na dole, a na ustach igrał delikatny uśmiech, nie wredny jak w lochach, a przyjazny, miły.  Zobaczyła wtedy, że Esmeralda Sword ma wiele twarzy.
- Sophie, ja zrobię co ty chcesz - powiedział Caleb i złączył ich dłonie.
- Chcesz tu zostać ? - zapytała i spojrzała na park jaki otaczał dwór.
Była zima. Śnieg pokrywał zabudowania i drzewa. Staw zamarzł. Jakieś dzieci lepiły bałwana pod opieką jakieś wampirzycy chyba. Niebo było jasne, prawie białe. Słońce jakie dziś świeciło nie rzucało jeszcze cieni - musiało być ledwo co po południu.
- Mimo wszystko to co przeżyłem w lochach na dole, chcę. Nie umiałbym już chyba funkcjonować wśród normalnych wampirów. Nie umiem już pić krwi ludzkiej, nie umiem już być taki jak kiedyś. Inne wampiry mogą mnie brać za popychadło, zniszczonego do cna i nic nie wartego.
- Jesteś tyle warty ile moje życie - wyszeptała Sophie i spojrzała na Esme. - Pani, jeśli możemy to zostaniemy...
- Wspaniale. - lekko odepchnęła się od poręczy i podeszła do nich - Witajcie w klanie Swordów. Nie pijcie ludzkiej krwi, a będziecie mieli tu raj - powiedziała i uśmiechnęła się do nich. - Sophie, idź do mojego ojca - Michaela Sworda i przekaż mu to. Dimitreij zaprowadzi cię - położyła lekko rękę na jej ramieniu i podała kopertę. - To zapis, że jesteście w klanie. W biurze mojego ojca podpiszecie to, ale najpierw on musi wyrazić zgodę więc formalności.
Sophie lekko dygnęła i wyszła. Caleb patrzył za nią. Wtedy Esme zsunęła jeden ze swoich pierścieni. Był to szmaragdowy pierścień z białego złota. Podała mu go.
- Kiedy będziesz pewien, że Sophie to ta jedyna dasz jej to - powiedziała.
- Nie mogę pani. To twój pierścień i...
- Możesz i masz go wziąć - rzuciła i uśmiechnęła się lekko. - Kochacie się prawdziwie i musiałam jakoś zareagować, bo prawdziwa miłość jest rzadka. Nie mogłam pozwolić by świat stracił kolejną taką, bo kiedyś może się zdarzyć, że on umrze na brak miłości. Pamiętaj o tym. Ocaliłam was przez to uczucie więc nie zniszczcie go. Będę wtedy i ja, i wy zawiedzeni, a wcale tak nie musi się to skończyć. Wykorzystaj więc daną ci szansę.
- Nie stracę Sophie. Dała mi nadzieję na dole więc...
- Idź do niej. Ktoś cię zaprowadzi - powiedziała.
- Tak pani - skłonił się jej lekko i odszedł.
- Miłość. Jakie to dziwne uczucie, które w najmniej oczekiwanym momencie może zmienić twoje życie na lepsze. Dlatego zawszę musimy jej szukać. Bo ona nas zmienia. Pozwala na odkrycie siebie, na przełamanie tego, co wydaje się być niemożliwe. Prawda, kochany ? - zapytała, gdy za jej plecami pojawił się Chris.
- Prawda kochanie. Dobrze, że o nią dbasz, nawet jeśli nie chodzi o naszą - wyszeptał i pocałował ją w szyję. - Kocham cię.
- Ja ciebie też - wyszeptała i pozwoliła mu na kołysanie ich ciał w spokojnym rytmie.

Dary Anioła : Anielskie KronikiWhere stories live. Discover now