Patrzyłam niepewnym wzrokiem, jak zatrzymuje się tuż przede mną. Wysoki, szczupły, w drogim garniturze. Poważny i dystyngowany. Ciemnoblond włosy, doskonale ułożone, zdawały się połyskiwać w blasku słońca. Tylko w jego szarych oczach dostrzegałam coś, co nie pasowało do tego idealnego, starannie zaplanowanego wyglądu. Smutek? Niepokój?

- Hej. Idziesz na pogrzeb? - spytał. - Możesz zabrać się ze mną. Do kościoła jeszcze kawał drogi - zaproponował z uśmiechem. Zęby miał białe i idealnie równe.

- Tak, chętnie. Dziękuję - odparłam i ruszyłam za nim do samochodu. Usiedliśmy z tyłu, a Dominic dał znak szoferowi, żeby ruszał.

- Niedawno się wprowadziłaś, prawda? Skąd jesteś?

- Z Bergamo. Mieszkam tam z mamą i bratem. - Wspomnienie Lucasa sprawiło, że jeszcze bardziej przeżywałam śmierć i pogrzeb Danny'ego Barksa. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby to jemu coś się stało. - Ale musiałam zacząć pracę w innym mieście, chciałam wyrwać się... stamtąd. - Miałam powiedzieć od Ryana, jednak w porę się zreflektowałam. Przecież to nie była sprawa Dominica.

Pokiwał głową ze zrozumieniem. Patrzył przed siebie, a po krótkiej chwili spytał:

- Złe wspomnienia?

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Nie wszystkie były złe. A niektóre były naprawdę wspaniałe. Poza tym w Mediolanie mieszkałam niewiele ponad tydzień i już część wydarzeń przerastała okropnością te z przeszłości. Wzruszyłam ramionami, za późno zdając sobie sprawę, że przecież na mnie nie patrzy.

- To przykre, że ten chłopiec zginął akurat, kiedy przyjechałaś do miasta - mówił spokojnym głosem. - Zwykle jest tu bardzo spokojnie. Chociaż na pewno jeszcze lepiej jest w samym centrum. Niedługo się tam przeprowadzę i tobie polecam to samo. - Przypomniałam sobie słowa Irwina, że Dominic buduje dom i tylko chwilowo mieszka w tym budynku, co my. - Nasza kamienica jest zbyt obskurna i przygnębiająca dla takiej dziewczyny.

Teraz na mnie spojrzał, a ja poczułam, że się rumienię. Byłam wdzięczna przyciemnianym szybom, że nie wpuszczały do środka tak jasnego światła, by mógł to zauważyć.

- To, co się stało, jest trudne dla wszystkich - powiedziałam. - Szczególnie dla tych, którzy zbiegli do ogrodu i zobaczyli tę scenę z jeszcze mniejszej odległości. - Myślałam głównie o Irwinie, który zupełnie sobie nie radził. Nie tak, jak chłopak, który teraz siedział obok mnie. Był jego całkowitym przeciwieństwem. Poza czymś dziwnym, co dostrzegałam w szarych oczach, nie widziałam, żeby się przejmował. I trochę mnie to drażniło.

Samochód wjechał na parking obok kościoła. Z dziwnym uczuciem obserwowałam ludzi, którzy zgromadzili się przed wejściem w innym celu niż pożegnanie tragicznie zmarłego dziecka. Szum przekrzykujących się dziennikarzy, kamerzystów i przypadkowych przechodniów sprawił, że jeszcze bardziej było mi żal jego rodziców. Samo odprowadzenie chłopca na cmentarz musiało być dla nich traumatycznym wydarzeniem, a jeszcze trudniej zrobić to na oczach ludzi, którzy nie wiedzą, co czujesz. Ludzi zupełnie obojętnych na twoje cierpienie.

- Jesteśmy na miejscu. - Dominic wysiadł i przytrzymał moje drzwi, kiedy i ja opuszczałam wygodny skórzany fotel. Potem polecił szoferowi, by zaczekał do końca i ruszyliśmy ku zabytkowej budowli, usytuowanej w samym sercu miasta.

Nabożeństwo było piękne. Ksiądz nie mówił wiele. Nie próbował na siłę pocieszać rodziny po ich stracie. Wiedział, że wystarczy tylko kilka słów, konkretnych i prawdziwych, które wleją pokój do krwawiących serc bliskich zmarłego. Bo taka była prawda. Mały Danny już nie cierpiał. Był niewinny i kochany przez rodzinę. Kochany przez Boga, który teraz wziął go do siebie. Kiedy wychodziliśmy na zewnątrz, spojrzałam na bezchmurne niebo. Musiałam zmrużyć oczy przed mocnymi promieniami słońca. W tej chwili byłam pewna, że Danny jest już szczęśliwy.

Ani do kościoła, ani na cmentarz nie wpuszczono mediów. Pozwolono rodzicom pożegnać ukochanego synka w niewielkim gronie znajomych i całkowitej ciszy. Gdy małą białą trumnę opuszczano w głąb ziemi, po mojej twarzy łzy płynęły jedna za drugą. Byłam wdzięczna Dominicowi, który nie zostawiał mnie samej przez cały ten czas. Stał obok zarówno w kościele, jak i na cmentarzu, a teraz gdy zauważył, że płaczę, objął mnie delikatnie ramieniem i przycisnął do piersi, nie zważając na to, że moje łzy zostawiają mokre plamy na jego garniturze. Cieszyłam się, że nie jestem tu całkowicie sama.

Przez cały czas trwania uroczystości nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie. Dopiero kiedy wszystko dobiegło końca, dostrzegłam pozostałych mieszkańców kamienicy. Poza Irwinem pojawili się wszyscy świadkowie zabójstwa. Mój ojciec stał w pewnej odległości od Amandy Byse. Nie patrzyli na siebie i nic nie zdradzało, że się znali. Gdyby nie zdjęcia, nie potrafiłabym uwierzyć, że tych dwoje mogło coś łączyć.

Wszyscy zaczęli powoli opuszczać cmentarz. Dominic patrzył na Amandę, która w - jak na mój gust - niestosownej dla tego miejsca, małej czarnej, szła w jego stronę. 

- Cześć - powiedziała z promiennym uśmiechem na mocno umalowanej twarzy. Myślałam, że się zatrzyma, jednak minęła nas, mnie nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Dominic skinął głową, ale nie odpowiedział. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Oddałabym wszystko, żeby wiedzieć, o czym myśli.

My także skierowaliśmy się już w stronę parkingu. W połowie drogi kątem oka zobaczyłam znajomą postać ubraną w czarną suknię sięgającą samej ziemi. Stała przy końcu cmentarza od strony kościoła i z oddali obserwowała odchodzących ludzi. Ciemnoniebieskie włosy miała związane w kucyk, a na nos założyła wielkie okulary przeciwsłoneczne. Z jej szyi zwisał nieodłączny aparat fotograficzny.

Nie wiedziałam, po co tu przyszła, ale domyślałam się, że chciała po prostu sfotografować ciekawe wydarzenie. Że chciała wzbogacić swoją kolekcję. Z natury byłam spokojna i cierpliwa. W tamtej jednak chwili pomyślałam, że powoli zaczynam mieć dosyć zostawiania wszystkiego własnemu biegowi. Miałam ochotę odkryć jej tajemnice, tak jak ona odkrywała sekrety innych.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz