4. ...siłą watahy jest wilk.

120 13 7
                                    

W ponurej ciszy wycierałam krew z maczety o koszulę jednego z martwych już Zarażonych. Smród, jaki mnie otaczał był nie do opisania. Rozkład, krew i ciepłe jeszcze wnętrzności nie tworzyły najlepszej symfonii zapachów. Mimo mojego doświadczenia i faktu, że taki odór stał się praktycznie częścią mojego codziennego życia, nadal muszę zakładać chustę, by nie zwymiotować.
Znaczy, jeszcze musiałabym mieć czym.

Po tym, jak wyszłam na zewnątrz, moim oczom ukazał się okropny, lecz znajomy widok.
Zarażeni zbliżali się wolnym krokiem.

Byli dokładną definicją zombie. Poruszali się mozolnie, niezdarnie, a przy gwałtowniejszych ruchach niektórym odpadały kończyny lub wylewały się wnętrzności. Większość miała wygryzione dziury w różnych częściach ciała, co było przykrym dowodem na to, że umierali długo, rozrywani zębami i rękami przez innych Zarażonych.
Tak, umierali. Te stworzenia nie były już żywe. Nie miały wspomnień, problemów ani uczuć. Jedynym celem ich istnienia było zabicie i zjedzenie ofiary. Szczególnie odpowiadało im ludzkie mięso.

Smakosze się kurna znaleźli. Ja to mogę się wypchać waflami, ale nie zombie.
Najgorsze, że wystarczyło ugryzienie lub zadrapanie, by stać się jednym z nich.

Szli stadem. Na pustkowiach rzadko można spotkać pojedynczych Zarażonych, bo jak to mówią, w grupie raźniej.
Nie czekając na chłopaków, ruszyłam do ataku, wymachując maczetą dla lepszego efektu. Natarłam na pierwszego zombie, który natychmiast się na mnie rzucił. Zwinnym ruchem odsunęłam się, po czym wbiłam ostrze w głowę tego czegoś.
Potem poszło już z górki. Cięłam, pchałam, zawsze celując w głowę, bo zniszczenie mózgu jest jedynym sposobem na ostateczne zabicie Zarażonego, ponieważ tylko mózg żył jeszcze w tym stworzeniu. Kątem oka widziałam Adama, który zręcznie operował kuszą, zabijając jednego zombie po drugim. Posłał mi łobuzerski uśmiech, gdy zauważył, że na niego patrzę. Gdyby nie to, że właśnie wbijałam jednemu z Zarażonych nóż w oko, przewróciłabym oczami. I przysięgam, w duchu to zrobiłam.

Zanim reszta chłopców wyczołgała się z mojego (naszego?) schronienia, we dwójkę udało się nam zabić połowę stada. Byłam już zmęczona, ale musiałam dalej walczyć. Odwróciłam się i zauważyłam, że teraz już wszyscy atakują. Muszę przyznać, że byli nieźli. Bardzo nieźli.

Nagle poczułam jak coś ciężkiego rzuca mi się na plecy. Maczeta wypadła mi z ręki i potoczyła się gdzieś poza mój zakres widzenia. Upadłam twarzą do ziemi, jednak udało mi się odsunąć, zanim Zarażony spadł na mnie. Szybko wyrwałam bełt strzały wystający z głowy trupa obok i wbiłam go w głowę zombie, który mnie zaatakował. Padł, a ja się podniosłam w błyskawicznym tempie. Widziałam jak Aki został przygwożdżony do ziemi przez wielkiego Zarażonego. Niewiele myśląc, rzuciłam nożem wyciągniętym z mojego buta w tamtą stronę.
I bingo.
Zombie padł, obryzgując twarz Azjaty krwią. Ten spojrzał na mnie, a ja skinęłam głową.
- Nie przyzwyczajaj się - powiedziałam z uśmieszkiem, a on odpowiedział mi tym samym.
Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam, jak Adam wbija nóż w skroń ostatniego Zarażonego. Ziemia wyłożona była zwłokami tych istot.
Martwa natura ma nową definicję.

Spojrzałam na chłopców. Mason rozmawiał z Akim, Adam wyrywał bełty strzał z głów zombie i czyścił je. Blondyna, którego imienia za cholerę nie pamiętam, siedział wyczerpany na dachu budynku, w którym byliśmy przed rzezią, obok ostrzyżonego jak w wojsku umięśnionego chłopaka. Dopiero teraz zorientowałam się, że to ten koleś, który mnie wtedy unieruchomił.

Wszyscy byli zmęczeni i brudni, jednak to ja wciąż prezentowałam się najgorzej.
Moje ciuchy były podarte już wcześniej, ale teraz to już nawet nie były ubrania. Czarna koszulka z rękawami ¾ praktycznie nie istniała, zostały tylko strzępki materiału. W nienajlepszym stanie była też moja czarna bokserka, która zrobiła się siwa, podobnie jak spodnie. Ciemnobrązowa kurtka trzymała się najlepiej z tego wszystkiego.
- Trzeba spalić ciała. Dmitry, rusz dupę - odezwał się Azjata.
Ciemnowłosy wojskowy skinął głową i podniósł się z miejsca. Usłyszałam jak mówi coś jeszcze do Masona. Miał podobny do mojego akcent, jednak twardszy. Podejrzewam, że to Rosjanin.
Wszyscy zabrali się do układania stosu z ciał.

- Hej, perełko, może zdradzisz nam swoje imię? - spytał Aki i w tym samym momencie trup, którego przeciągał, rozpadł się na pół. Wnętrzności i krew wylały się na ziemię, barwiąc ją na ciemnoczerwony kolor. Smród rozkładającego się ciała drażnił w nos i szczypał w oczy. - Nosz kurwa jebana pieprzona mać! - warknął wkurzony Azjata.
- A niby człowieka ocenia się po wnętrzu - mruknęłam z kamienną twarzą bardziej do siebie, niż do konkretnej osoby, jednak usłyszałam rozbawione parsknięcia.
- Ta, Paskudy mają piękne wnętrza, psia krew - odburknął Azjata, jednak złagodniał za chwilę. - Te teksty to Ty w kajeciku zapisujesz? - rzucił w moją stronę, szczerząc się.
- Nie, ale jak go założę, to Ci pożyczę - odpowiedziałam z rozbawieniem. Miło było w końcu móc rozmawiać z kimś innym niż ze sobą. Czarnowłosy podszedł do mnie i poklepał po plecach tak mocno, że ledwo utrzymałam równowagę.
- Lubię Cię, mała. Ale jesteś tak chuda, że boję się, że jak się przewrócisz, to skończysz jak on - wskazał na rozpołowionego zombie brodą.
- To jest ona, niedorobie społeczny - odgryzłam się, ale miałam wrażenie, że mimo mojej niechęci do ludzi, uda mi się polubić tę kupę nieszczęścia i jego wesołą gromadkę.

~~~
Poznajcie Akiego i spółkę :3

☢ We are the Future ☢ *wolno pisane*Where stories live. Discover now