Prolog. Zagłada.

327 27 19
                                    

Nikt się tego nie spodziewał.

Wszystko zaczęło się od rozbłysków na Słońcu tak gwałtownych, że 80% lodowców na Ziemi stopiło się w zaledwie kilka dni. Poziom mórz natychmiast się podniósł.
Potem trzęsienia ziemi, tsunami, wybuchy wulkanów, tornada i inne okropności zabrały ze sobą 2/3 ludzkich istnień.

Nikt nie był w stanie się uchronić.

Śmierć i cierpienie skrywały się w każdym powiewie wiatru.
Każdy kamień, każda drobinka piasku na tej przeklętej Ziemi jest nasączona rozpaczą i smutkiem.

Kiedy kataklizmy ustały, a nasza planeta zmieniła się w jedną wielką pustynię podzieloną na części przez wszechocean, przyszła matka głupich - nadzieja.
I nawet ona została zniszczona, bo to właśnie wtedy nastało najgorsze.
Zagłada ostateczna.
Wirus, który zmienia zarażonych w potwory.

Nikt nie pozostał taki sam.

Nastała cisza.
Umierający nie krzyczeli.
Oni nie mieli już się czym martwić.

~~~

Witam w moich postapokaliptycznych progach :)
To moje pierwsze opowiadanie, więc za błędy przepraszam z góry.
Jeśli masz jakieś uwagi, pisz śmiało :)
No i powodzenia, bo jeśli masz zamiar czytać dalej, to łatwo nie będzie.
Brawo dla mnie, umiem zachęcić jak mało kto, cholerka.
Pozdrawiam

~ bloodyinspiredbylife

☢ We are the Future ☢ *wolno pisane*Where stories live. Discover now