5.Milczące chmury

2.3K 204 5
                                    

Dzisiaj nie padał deszcz, ale było pochmurno. Moje myśli ciągle wędrowały do tego dziwnego spojrzenia, które rzucił mi Anaru gdy odzyskałem przytomność. Czemu mnie uratował...? Nieważne. Kot znowu gdzieś zniknął, zostawiając mnie samego, przy okazji zostawił jakąś książkę. Nie umiem czytać...
Przerzuciłem kartki, nie było ilustracji czy coś. Nawet nie wiem o czym to jest, odłożyłem książke. Zbierające się pytania w mojej głowie, w ciszy domagały się odpowiedzi, ale nie powinieniem ich wypowiadać. I moje myśli zamilkły, gdy zobaczyłem białe futro splamione krwią... Czyjąś krwią... Lodowate spojrzenie skierowane było przed siebie. Gdy przyszedł nie wydałem z siebie najmniejszego dźwięku, tylko milcząco drżałem ze strachu. Krew na jego płaszczu już zaschła, a jej zapach był tak obrzydliwie mocny że zrobiło mi się niedobrze. Broń miałem za daleko, jakby mnie zaatakował to po mnie...
Coś było nie tak. Widziałem że jest ranny w ramię, ale nie to mnie zaniepokoiło. Poruszał się powoli, ociężale, dyszał i był blady. Co mu jest...? Nagle osunął się na łóżko, drżał i był ledwo przytomny. Ostrożnie podeszłem do niego, wyczułem bardzo słabą woń trucizny i to niesamowicie silnej, ale dla mnie nieszkodliwej. Mimo jego protestu zdjąłem czerwony płaszcz i wcisnąłem kota na łóżko żeby nie leżał w poprzek.
Mógłbym go z łatwością zabić... Ale moje serce się ze mną nie zgadza, wtedy zachowałbym się tak jak pospolity morderca, nawet gdybym go tak zostawił... Nie mogę... Moja duma zgadza się z sercem i nie pozwala mi się ruszyć po broń.
Może zrobię najgorszy błąd w swoim życiu, ale zamierzam mu pomóc.
Podwinąłem rękaw czarnej bluzki tak żeby odsłaniał całe ramię i jednocześnie tamował trochę przepływ krwi. W ramieniu tkwił grot strzały, na szczęście niezbyt głęboko. Dotknąłem jego czoła, jest rozpalony. Nerwowo rozejrzałem się po pokoju, gdzieś tu powinna być misa z zimną wodą... Znalazłem. Zimny okład na chwilę mu ulży, a to nie koniec, potrzebuję odtrutki. Najpierw pozbyłem się strzały i zatamowałem krwawienie, jedyny plus to że nie dostał w tętnice bo inaczej już był by martwy. To była trucizna ze smoczego jadu, czyli miał jeszcze kilka godzin. Muszę pozbierać potrzebne składniki. Mimo przemożnej ochoty darowałem sobie spojrzenie pod maskę. Ubrałem płaszcz i zabrałem broń.
-Anaru... Wychodzę i za niedługo wrócę...- mimo groźnego spojrzenia, zebrałem się na odwagę i mówiłem pewnym głosem- Wytrzymaj...- mruknąłem i wystrzeliłem na miasto.
Po dłuższej chwili znalazłem sklep z ziołami i innym badziewiem. Wziąłem najbardziej wysuszone i spleśniałe zielsko, które właśnie w tej formie jest potrzebne. Potem wybiegłem do lasu, jedna roślina jest niezbędna żywa. Szlajałem się po krzakach nie mogąc znaleźć durnej pokrzywy! Niestety tutaj może nie występuje? Zapuściłem się bardzo głęboko w las, słońce już zaszło... Nagle zauważyłem pojedynczą roślinkę. Jest! Zebrałem ją mimo że parzyła mnie w palce i dziwnie rozradowany, sprintem znalazłem się u kota. Anaru był już nieprzytomny, ale oddychał. Zrobiłem odtrutkę i dałem ją do rany. Teraz już mogę jedynie czekać. Nic dzisiaj nie jadłem, a z nerwów i zmęczenia osunąłem się nieprzytomnie na podłogę...

Gdy otwarłem oczy nadal leżałem na ziemii, ale miałem na sobie koc... Koc? Podniosłem się do siadu. Anaru siedział na łóżku i w milczeniu na mnie patrzył.
-Przecież mogłeś mnie zostawić... Więc... Dlaczego...?- mruknął pierwszy raz nie był złośliwy.
-Chciałem to zrobić, ale zachowałbym się gorzej od ciebie...-
-Jesteś czarnym kotem... Dlaczego wróciłeś...?- na hasło o moim kolorze sierści, futro na ogonie się nastroszyło
-Nieważne... Tylko że moja duma by na tym ucierpiała...- Mruknąłem cicho...

Milczeliśmy, mój ogon nerwowo zamiatał podłogę.
-Głupi kot.- skomentował krótko białowłosy i spojrzał na mnie pobłażliwie.
Wstałem i odłożyłem koc na łóżko. Zeszliśmy na śniadanie i w ciszy usiłował mnie zrozumieć, podczas gdy ja... nie mogę sam siebie zrozumieć. To wszystko jest takie pokręcone...
Dwa dni później kocur wrócił do formy, przestał mnie besztać za byle co. Dalej się go boję, nie jestem mu do niczego potrzebny, a i tak muszę z nim żyć.
Anaru zabrał mnie do lasu, oczywiście niczego nie tłumacząc. Gdy dotarliśmy na miejsce oświadczył że musi na kimś poćwiczyć... swoją szermierkę... Anaru atakował, a ja miałem się bronić. Miał silne ataki, ale brakowało mu szybkości, znowu jak on mnie ocenił... Byłem szybki, ale słaby. Bo niby z kąd mam być silny jak ze mnie jest chudzielec! Jem mało i to tylko wtedy, gdy nadaży się okazja! Nie wszyscy jedzą codziennie i dużo, a już tym bardziej więcej niż jeden posiłek w ciągu dnia. U mnie co najwyżej kończy się na śniadaniu albo zamiast śniadania jest skromny obiad.
-Możemy... zrobić przerwę...?- sapnąłem po czterech godzinach ćwiczeń.
Anaru usiadł na drzewie, które przypadkiem obaliliśmy. Z torby wyciągnął coś do jedzenia i zaczął samemu jeść. Ja w milczeniu pastwiłem się nad jakimś zielskiem. Co prawda byłem głodny, ale przeżyję do jutra. Byłem po śniadaniu. Żołądek zaczął głośno domagać się pożywienia, ale i tak go zignorowałem. Westchnąłem cicho... W zamyśleniu zniszczyłem jakąś roślinkę.
-Łap.- z transu obudziło mnie zawołanie kota, rzucił mi drugą porcję jedzenia, którą miał przy sobie.

Oczy Barwy SłońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz