Rozdział 18

4.2K 449 15
                                    

  Obudziłam się z głową opartą na ramieniu Areta. Poranne słońce ogrzewało moje ciało. Otworzyłam oczy. Bracia spali, oddychając równomiernie. Odsunęłam się od chłopaka. Nadal byłam na niego zła i miałam nadzieję, że zasnął, zanim moja głowa oparła się na jego ramieniu.
  Poczułam, jak burczy mi w brzuchu. Stwierdziłam, że przydałoby się coś zjeść. Nie jedliśmy nic od prawie dwóch dni. Rozejrzałam się. Część roślin, które mnie otaczały, doskonale znałam z lasu obok mojego domu lub z szkolnych podręczników. Jednak reszta była mi całkowicie obca. W tym momencie dziękowałam swojej dodatkowej pracy z biologii na temat roślin jadalnych. Gdy ją robiłam, myślałam, że raczej mi się to nie przyda.
  Obeszłam obozowisko dookoła. Znalazłam całkiem sporo mleczy. Zerwałam je wszystkie i wróciłam do śpiących królewiczów. Usiadłam nad strumieniem.
  Oderwałam wszystkie łodygi i wrzuciłam je do rzeczki. Liście i kwiaty opłukałam. Włożyłam je do małej miski, którą Aret w pośpiechu zabrał ze sobą z więzienia. Byłam tak głodna, że mogłabym zjeść piętnaście takich porcji, jednak musiałam pomyśleć o innych.
  Obudziłam Bena i Areta, oznajmiając im o jedzeniu. Obydwoje rzucili się na nie, jednak po chwili zrzedły im miny. Mimo wszystko zjedli całe swoje porcje. Ja zjadłam jako ostatnia. Mleczne smakowały nawet znośnie. Ben podbiegł do mnie i mi podziękował. W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że mogłabym za niego oddać życie. Był dla mnie jak drugi młodszy brat.
   Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy tak do południa. Potem napotkaliśmy strumień i tam się zatrzymaliśmy na odpoczynek. Przez całą drogę nikt nie odezwał się nawet słowem. Aret rzucił okiem na moją ranną rękę i stwierdził, że już jest lepiej.
   Nazbierałam po raz kolejny mleczy i zrobiłam z nimi to co wcześniej. Zjedliśmy i wyruszyliśmy w drogę. Aret i Ben zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, jednak ja nie miałam ochoty na udzielanie się w dyskusji.
   W pewnej chwili zobaczyłam strzałę wbitą w drzewo. Stanęłam jak wryta. Aret też zauważył pocisk, bo natychmiast przestał gadać z Benem.
Podeszłam do pnia. Wokół wbitej strzały widniała dawno zaschnięta żywica.

   - Ktoś wystrzelił tu tę strzałę już jakieś dwa, może trzy dni temu - ocenił Aret, stając za mną. Podskoczyłam na dźwięk jego głosu.

  Dziewczyno, ogarnij się.
  Pokiwałam głową, udając, że wcale się nie wystraszyłam.
   Chwyciłam za drzewce i pociągnęłam za nie, jednak strzała była za mocno wbita.
Aret też spróbował, ale na nie wiele to się zdało.
   Poszliśmy dalej, tym razem jednak uważnie rozglądając się dookoła. Na jednym z drzew widniały ślady pazurów, w pniu innego widniała strzała. Coś się tu stało, pytanie tylko, co?
   Wkrótce się dowiedzieliśmy. Z każdym krokiem coraz bardziej było widać, że rozegrała się tu nierówna walka. Ktoś uciekał.
Od poprzedniej strzały minęło sto metrów.
   Szliśmy dalej przed siebie. Jako pierwsza zauważyłam kolejny znak okrucieństwa wojny.
Pod jednym z drzew leżał martwy mężczyzna. Z jego ciała wystawały liczne czarne strzały. Oczy miał szeroko otwarte, a usta były rozwarte w ostatnim jęknięciu bólu. Zaschnięta krew pokrywała całe jego ciało.
Nosił mundur. Jednak nie był to taki mundur, do jakiego przywykłam w więzieniu. Ten był w odcieniach brązów i zieleni. Mężczyznę okrywał zielony płaszcz. Był uzbrojony w sztylet i miecz. Przez ramię miał przewieszony w połowie pusty kołczan. Tuż obok leżał porzucony przez niego łuk.
   Nikt nic nie mówił. Nie miał po co.

Światy: PrzebudzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz