Rozdział 2

820 56 7
                                    

7 grudnia 2015

Mój budzik zadzwonił jak zawsze punktualnie o 6:40. Mieszkałam w Warszawie już od 2 lat, a cały czas odczuwałam wygodę późniejszego wstawania. Kiedyś musiałam budzić się o 5, jeśli chciałam być w szkole punktualnie. Poszłam do kuchni i włączyłam ekspres do kawy. Podczas gdy moja latte stopniowo się parzyła, zdążyłam się ubrać i ogarnąć twarz. Moje współlokatorki nadal spały, bo zaczynały lekcje później niż ja. Nie zjadłam śniadania, nie miałam ochoty. Zdążę kupić coś gotowego na lunch w centrum. Wykorzystałam swoje ostatnie 20 minut przed wyjściem na przeglądanie Facebooka. Czekała na mnie wiadomość od Rafała. Rafał też był w klasie maturalnej, ale na mat-fizie. Trenował koszykówkę. Znamy się od czasów gimnazjalnych. Podobał mi się wtedy, jednak ja nie mogłam liczyć na to samo z jego strony. Wyśmiewał mnie i nie szanował, bo byłam raczej grzeczna, a oceny miałam od niego lepsze. Chyba, że chodziło o zupełnie inne aspekty - mój brak cycków i tyłka. Ale czego on się spodziewał po czternastolatce? Na początku drugiej liceum przeniósł się do mojej szkoły i chyba doznał niezłego szoku jak zobaczył mnie półtora roku po skończeniu gimnazjum. Od tamtej pory próbuje nawiązać ze mną bliższy kontakt, ale mi już przeszło. Dla niego liczył się tylko wygląd u dziewczyn. Uwielbiał puste laski, którym w głowie tylko jedno.
"Hej Ida, gram dzisiaj mecz w kosza. Potem mamy imprezę dla obu drużyn w pobliskim klubie. Może chciałabyś ze mną pójść?" - przeczytałam jego wiadomość.
Zwariował. Nigdzie z nim nie idę. Nie lubię go.
"Zapomnij" - tak brzmiała większość moich odpowiedzi do niego.
Nie czułam się źle z tym, że byłam dla niego trochę chamska. Mam nadzieję, że pamięta dlaczego.
Włożyłam telefon do plecaka, założyłam buty, ubrałam kurtkę i wyszłam na przystanek. Nie miałam daleko, na oko jakieś 400 metrów. Podróż zajmowała mi około 25 minut. Podczas drogi lubiłam rysować w podręcznikach, zeszytach i innych książkach. Jak byłam młodsza, chodziłam na kółko artystyczne, jednak potem moja wena się wyczerpała. Dopiero w liceum znowu sięgnęłam po ołówek. Skończyłam jeden prosty rysunek i już znajdowałam się przy szkole. Znajdowała się w jednym z nowszych i ładniejszych budynków. Była jedną z lepszych pod względem wyników maturalnych szkół w Warszawie i Polsce, ale cale szczęście nie było w niej żadnego wyścigu szczurów.
Czekały mnie dziś między innymi 2 lekcje geografii, na których siedzę z moim przyjacielem Wiktorem. Od dziecka gra na fortepianie, podobnie jak ja. U niego zamiłowanie do grania zostało, ja przestałam ćwiczyć 6 lat temu. Moi dziadkowie byli muzykami i bardzo chcieli, żebym poszła w ich ślady. Opłacali mi szkołę muzyczną, ale ja zaczynałam rozumieć, że interesują mnie inne rzeczy, jednakże do niczego nie miałam szczególnego talentu.
Wiktor wzbudził moją sympatię już od pierwszej klasy, wydawał mi się nawet dobrym materiałem na chłopaka, ale tak szybko jak ten pomysł wpadł mi do głowy tak szybko z niej wyleciał. We wrześniu poznałam dziewczynę, Julię, która była na biol-chemie. Istniało prawdopodobieństwo, że byłabym z nią w klasie, bo moja mama strasznie cisnęła mnie na medycynę. Długo musiałam się stawiać, żeby w końcu do niej dotarło, że to nie moja bajka. Kontynuując, zaprzyjaźniłam się z Julką i złożyło się tak, że poznałam ją z Wiktorem. Reszty chyba nie trzeba tłumaczyć.
- Hej Wiki - przywitałam się z moim przyjacielem. Nienawidził gdy go tak nazywałam.
- Ida, kurna, prosiłem - powiedział, ale mimo wszystko się zaśmiał.
- Zgadnij co.
- No..?
- No zgadnij.
- Jezu, daj żyć. Nie wyspałem się dzisiaj. Mów o co chodzi.
No co za człowiek, nawet nie chce się podroczyć.
- Jadę na skoki do Zakopanego! - wykrzyknęłam z radością.
Wiktor złożył mi gratulacje, wiedział ile to dla mnie znaczy. Nie zdążyliśmy dłużej porozmawiać, ponieważ zadzwonił dzwonek.

W szkole wymęczyłam się strasznie. Gdy wsiadłam do powrotnego tramwaju dostałam smsa od Karoli.
"Spotkajmy się w Starbucksie na dworcu".
Wysiadłam na następnym przystanku, przeszłam przez jezdnię i czekałam na tramwaj, który zawiezie mnie w drugą stronę. Nie zajęło mi to dużo czasu, 10 minut później siedziałam już przy stoliku z Karoliną pijąc nieco za słodką piernikową kawę. Siedziałyśmy chwilę w ciszy.
- Powiesz o co chodzi? - zaczęłam.
- Eh... Moi rodzice weszli na dziennik elektroniczny. Jeśli nie poprawię polskiego i biologii do nowego roku to nici ze skoków.
- Żartujesz!
Musi się wziąć w garść. Bez niej to nie będzie to samo. Od zawsze marzyłyśmy żeby pojechać razem na taki świetny weekend.
- Stara, spinaj dupkę i do roboty. Jak coś to mogę ci pomóc z polskim, a Matylda z biologią. Razem damy radę.
- Byłoby super, ale wiesz jak to jest. Zupełnie nie mogę się na tym skupić. Bo dziś wychodzi nowy odcinek... - przerwałam jej.
- Zapomnij o serialach, przecież nie uciekną.
- Ale będą mi spoilerować na Twitterze!
- Jakim Twitterze? Żadnego internetu do końca roku. Pobawimy się w twoją mamę, co ty na to?
Zaczęłyśmy się śmiać. Wrócimy dziś do domu i obgadamy z czym ma problemy i jakoś się wszystko ułoży.
W tej samej chwili zawibrował mi telefon.
- Kto to? - spytała moja przyjaciółka.
"Widzę cię, jestem po drugiej stronie korytarza ;) Wyglądasz słodko kiedy się śmiejesz". Nawet nie spojrzałam w jego stronę.
- To wiadomość od Rafała, opowiadałam ci. Nie wiem czy się śmiać czy płakać - podałam jej telefon żeby mogła przeczytać wiadomość.
- Ej, całkiem spoko gość, o co chodzi?
- To jest ten z gimnazjum!
- Aa, to zmieniam zdanie. Ignoruj go.
- Chciał mnie zaprosić na imprezę koszykarską.
- Ale oczywiście nie idziesz?
- Mhm.
Karolina wyszła na moment do toalety. Dosłownie sekundę później widziałam nad sobą postać Rafała patrzącego się na mnie błagalnym wzrokiem.
- Mogę się dosiąść?
Tylko tego brakowało.
- W ostateczności.
- Dzięki, kochana jesteś.
- Nie słodź tak, proszę.
- To co? Idziesz? - spytał.
- Że co? - nie ukrywałam zdziwienia.
- Na imprezę?
A ten znowu o tym. Niech da mi spokój.
- Mam lepsze zajęcia niż chodzenie z tobą na beznadziejne przyjęcia.
- Na przykład?
Przez chwilę się zawahałam. Musiałam wymyślić coś na poczekaniu, bo żadnych konkretnych planów na ten wieczór nie miałam.
- Em, no wiesz... Na przykład stalkowanie skoczków narciarskich. Polecam.
- Haha, powodzenia. Myślałem że już trochę dorosłaś od czasów sprzed lat, a ty nadal gadasz o tych głupich skokach. Co oni robią, jadą w dół, lecą przez 5 sekund i lądują? Sam bym lepiej od nich skoczył, patałachy.
Skończ kolego bo inaczej pogadamy.
- Prędzej byś się zabił.
- Nie bądź śmieszna. Podsumowując, miałem nadzieję, że jesteś inna, że nauczyłaś się dobrze bawić, ale jak widać nic się u ciebie nie zmieniło. Nuda, nuda, nuda. No, może oprócz... - zakończył w połowie zdania wgapiając się w mój dekolt.
Strzeliłam mu w policzek i zerwałam się z fotela. Karolina akurat pojawiła się z powrotem, więc opuściłyśmy lokal razem.
- Coś się stało? - spytała mnie.
- Nic wielkiego, pokazałam mu jedynie jak kończą takie dupki jak on.
Karolina zaśmiała się.
- I za to cię lubię.

____________

Tak więc kolejny rozdział i kolejne 1000 słów zaliczone :) Mam nadzieję, że się wam spodoba, mimo to, że na razie nawet nie wspomniałam o Danielu. Tak jak pisałam w opisie, tu akcja nie rozgrywa się jakoś nienaturalnie szybko. Chce żebyście poznali Idę "od kuchni". Wytrwałości!
Niedługo następne rozdziały, enjoy!

Life is a Journey || Daniel-André TandeWhere stories live. Discover now