Rozdział 1

1K 57 4
                                    

6 grudnia 2015

Obudziłam się rano, bo ktoś głośno skrzeczał na dole. Oczywiście, moi młodsi bracia przyrodni. Nie lubiłam małych dzieci. Ich ciągłe krzyki i piski nie działały na mnie dobrze. Wszyscy mówili mi, że powinnam dojrzeć, w końcu niedługo to ja będę matką. Zawsze im przypominam, że mam tylko 18 lat i daleko mi do tej roli. Nie czuję się dobrze z dzieckiem na rękach.
Chciałam jeszcze na chwilę zasnąć, ale hałas mi ma to nie pozwalał. Zrezygnowana poszłam do łazienki i jak zwykle przeraził mnie widok w lustrze. Są takie dni, kiedy mogę z dumą powiedzieć, że wyglądam dobrze, ale niestety w większości przypadków jedyne co mi pozostaje to zapaść się pod ziemię. Brzydka cera, niewyspane oczy, brudne włosy, które nie dają się ułożyć. Stanęłam na wagę. 56 kg. Zawsze jak jestem na weekend u taty, to tyję. Muszę ograniczyć słodycze i tłuste jedzenie. Będzie to i zdrowe i zgodne z zaleceniami lekarza. Powinnam zmienić tryb życia, bo denerwują mnie już te wszystkie leki. Od statyn moje mięśnie są w gorszym stanie, więc muszę wspomagać się rożnymi suplementami. W dodatku muszę brać żelazo, na anemię.
Gdy się już ubrałam, zeszłam na dół. Tata, jego żona i 2 bachory siedzieli w salonie i rozpakowywali jakieś upominki. Mikołajki? Na śmierć bym zapomniała. Pobiegłam z powrotem na górę po moje prezenty. Tacie kupiłam krawat, Marcie zestaw kosmetyków do kąpieli, a Kamilowi i Adasiowi po pluszowym misiu.
- Święty Mikołaj chyba pomylił pokoje i zostawił coś u mnie - powiedziałam i rzuciłam worek na dywan.
Chłopcy od razu rzucili się do szukania prezentów dla siebie, a gdy je w końcu znaleźli ich miny trochę zrzedły.
- Pluszak? Po co mi pluszak? Nie chciałem pluszaka! - lamentował starszy z dwójki mojego rodzeństwa, Kamil.
- Ja w twoim wieku lubiłam takie rzeczy, zresztą nadal lubię. Jak ci się nie podoba, to możesz mi oddać - zaproponowałam.
- Nie, nie... Nie chcę ci nic oddawać. Bardzo fajny pluszak.
- Mi też się.. ee.. podobuje - dodał Adaś.
- Podoba - poprawił go tata - Dziękuję za ładny krawat - zwrócił się do mnie - Mikołaj zostawił tez coś dla ciebie.
Chwyciłam torebkę, którą mi podał. W środku znajdowały się dwa mniejsze pakunki. Jeden od taty, drugi od mamy. Wzięłam najpierw ten od taty. W środku znalazłam duże opakowanie czekolady, mojej ulubionej, z Oreo i książkę Jo Nesbø. Uwielbiałam tego autora. Jego kryminały zawsze były ciekawe.
- Chcesz żebym była jeszcze bardziej gruba? - spytałam wskazując na czekoladę - Dzięki za prezent.
- Przecież wcale nie jesteś gruba.
Jasne, każdy rodzic tak mówi. Sięgnęłam po drugi prezent, w której znalazłam kopertę z pieniędzmi od babci i drugą, ale większą i bardziej ozdobną od mamy. Myślałam, że w niej też znajdę banknoty, ale się myliłam. W środku znajdowały się bilety na kwalifikacje i konkursy skoków narciarskich w Zakopanem. Mój pierwszy konkurs oglądany na żywo, a nie przed telewizorem. Byłam oszołomiona i przeszczęśliwa. Od razu zadzwoniłam do mamy i jej podziękowałam. Napisałam też do moich przyjaciółek, Matyldy i Karoliny, czy nie chcą jechać ze mną. Okazało się,  że zaplanowały ten prezent wspólnie z moją mamą, więc też mają kupione bilety. Na naszym wspólnym czacie ustaliłyśmy kiedy i jak wyruszamy. Pojedziemy autem Karoli, w czwartek po szkole, aby jeden dzień poświęcić na chodzenie po Zakopanem. Uwielbiam to miejsce. Od zawsze sobie mówiłam, że kupię kiedyś luksusowy dom gdzieś na obrzeżach tego miasta i będę się tam zaszywać razem z moim chłopakiem, tudzież mężem. O ile kiedykolwiek ktoś mnie zechce... Byłam chyba jedyną osobą w klasie, która nigdy nie była w związku. Nie żebym jakoś bardzo ubolewała, w końcu kobieta samowystarczalna, ale to czasem dołujące, jak wszędzie dookoła widać trzymające się za ręce zakochane pary. No cóż. Trzeba wziąć się za siebie, bo może odstraszam ich swoim wyglądem.

Po południu pojechałam jak zwykle na obiad do moich dziadków. Babcia gotuje przepyszne potrawy. Zawsze przy jedzeniu towarzyszą nam skoki. Babcia i dziadek lubią ten sport, tata nie za bardzo wie o co chodzi, ale jak wygrywaliśmy to oglądał konkursy bardzo chętnie, więc jestem w sumie jedyną osobą w rodzinie, która tak bardzo się tym wszystkim emocjonuje. Dzisiaj zawody w Lillehammer, ciekawe jak się to wszystko potoczy.
Przy obiedzie moja rodzina jak zwykle rozmawiała, a ja siedziałam cicho i wsłuchiwałam się tylko wtedy, jak wyłapałam coś ciekawego. Aktualnie rozmawiali o ich trudnej sytuacji. Mój tata mówił mi już rok temu, ze chciałby wyjechać z Polski do innego kraju, gdzie znalazłby lepszą pracę. Jak się ustatkuje, chciałby wrócić i kupić fajny domek z dużą działką na Mazurach i rozpocząć tam jakaś własną działalność turystyczno-gospodarczą. Myślał nad wyjechaniem do Stanów albo Anglii. Złożył już nawet podanie o wizę do Ameryki, odpowiedź ma dostać w marcu.
Na belce zasiadł właśnie Kenneth Gangnes, który poszybował na 98 metr.
"Trudno będzie go pobić" - pomyślałam.
Przy okazji jego skoku pomyślałam o Norwegii. Dużo Polaków tam wyjeżdża, o pracę nie trudno... Interesowałam się językiem norweskim, kupiłam sobie kiedyś nawet książkę z kursem.
- Tato, nie myślałeś o Norwegii? - wtrąciłam się w ich rozmowę.
- Myślałem... Ale tam zimno i trudny język mają.
E tam. Zimno, ale to inny klimat i zupełnie inaczej to się odczuwa. Jest pięknie, a język taki trochę germański, a tata uczył się niemieckiego. Cóż, nie będę przekonywać rodziców, wiem jak to się wszystko kończy. Nawet gdybym podała im sensowne argumenty, to nie zmieniliby swojego zdania.
Czas leciał i II seria dobiegała końca. Prowadził Gangnes, a za nim Prevc i Forfang. Bardzo liczyłam na pierwsze zwycięstwo Kennetha. Tak też się stało. Cieszyłam się też z miejsc Andiego, Michiego i Huli w pierwszej dziesiątce.
Poszłam do salonu, gdzie siedzieli wszyscy prócz mnie.
- Kto wygrał? - spytał mnie tata.
- Kenneth Gangnes.
- Kenneth? To Amerykanin?
- Nie, Norweg.
- Hmm... - mój tata zamyślił się na dłuższą chwilę - Myślałem że Amerykanin.
Wow, szybko myślisz tato.
- Jadę do domu. Będę na kilka dni przed świętami - oznajmiłam.
Pożegnałam się z każdym i wsiadłam do mojego nie najnowszego BMW. Podczas drogi myślałam o tym wyjeździe taty i Marty, jednak szybko moje myśli przeniosły się na Zakopane, w końcu do Pucharu Świata pozostało nieco ponad miesiąc.

Gdy dojechałam do domu, a właściwie nie za dużego mieszkania, które dzieliłam z Matyldą i Karoliną, czekała na mnie pizza. Dziewczyny wiedzą jak poprawić mi humor. Korzystając z okazji, że najbliższy tydzień mamy raczej luźny, zrobiłyśmy sobie maraton filmowy. Po skończeniu seansu wzięłam ciepłą i pachnącą kąpiel i zaczęłam czytać moją nową książkę. W łóżku chwyciłam jeszcze mój telefon, posprawdzałam wszystkie social media, aż w końcu zasnęłam.

Life is a Journey || Daniel-André TandeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz