~4~

1.2K 160 63
                                    

Hej;)
Na początku chciałabym wam polecić opowiadanie, pt. "Wherever You Are" pisane przez inflamara. Naprawdę warto;)
A teraz kolejny rozdział, który mi chyba nie bardzo wyszedł:(, mimo wszystko mam nadzieje, że się spodoba. Oczywiście dziękuję za wyświetlenia, gwiazdki i komentarze:):):) Krzyczcie jak widzicie błędy. Pozdrawiam Majka.

Aly
- Odpuść Brad - powiedziałam, zrezygnowanym głosem do telefonu, chcąc jak najszybciej zakończyć tą bezsensowną rozmowę i zaszyć się w domu. Chcąc skrócić sobie drogę, niewiele myśląc, opuściłam chodnik i weszłam na jezdnię. Gdy tylko moje stopy zetknęły się z asfaltem, usłyszałam pisk opon. Automatycznie obróciłam się w stronę, z której dobiegał hałas i zamarłam. Czarny Ford Sedan, jechał prosto na mnie. Jedyne, o czym zdążyłam pomyśleć to, to, że nie dam rady uniknąć zderzenia z autem. Wtedy, ktoś z ogromną siłą, pchnął mnie do przodu, w kierunku pobocza. Uderzyłam o betonowy chodnik, a razem ze mną osoba, która zepchnęła mnie z jezdni. Powoli podniosłam się z ziemi i usiadłam na poboczu. Okropnie bolały mnie nogi, spojrzałam na nie, tylko niegroźne otarcia.
- O mój Boże! Nic wam nie jest? To nie moja wina, tak nagle wybiegłaś na jezdnię! - krzyczała jakaś kobieta, biegnąc w moją stronę.
„Wam?" - pomyślałam. Szybko jednak zorientowałam się, że chodzi o osobę, która uratowała mnie przed rozpędzonym samochodem. Olałam krzyki właścicielki auta, które omal mnie nie potrąciło i odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto zepchnął mnie z ulicy, a tym samym prawdopodobnie uratował mi życie. Jednak, zamiast twarzy „wybawcy" zobaczyłam tylko, oddalającą się sylwetkę mężczyzny, wciskającego kask na swoją głowę. Otworzyłam usta, chcąc za nim krzyknąć, przecież musiałam mu podziękować, niestety nie zdążyłam, ponieważ najzwyczajniej w świecie odjechał. Patrzyłam za znikającym motocyklem, zastanawiając się, czemu tak szybko się zmył. Z drugiej strony, na co miałby czekać. - pomyślałam.
- Jak dobrze, że cię zauważył, gdyby nie to wjechałabym w ciebie - usłyszałam karcący kobiecy głos i jak na komendę podniosłam się z chodnika. Całkiem o niej zapomniałam.
- Ja, bardzo panią przepraszam, rozmawiałam przez telefon i... Nie mam pojęcia, jak mogłam tak głupio wybiec na ulicę - zaczęłam się tłumaczyć.
- Głupio, to mało powiedziane, moja droga. Czy ty zdajesz sobie sprawę, że dziś otarłaś się o śmierć, przecież ja mogłam cię zabić! - powiedziała kobieta, drżącym głosem, najwyraźniej zaczęły jej puszczać nerwy.
- Jeszcze raz przepraszam - odparłam, spuszczając głowę.
- Czy jesteś cała? Mam do kogoś zadzwonić? - odpowiedziała, wzdychając.
- Nie, sama zadzw...- zaczęłam rozglądać się za telefonem, ale nigdzie go nie widziałam. - Mieszkam tu - dodałam, wskazując na budynek przed nami.
- Jesteś ranna, może powinnam wezwać pogotowie. - Zastanowiła się.
- Nie! Naprawdę, nie ma potrzeby, to tylko otarcia - mówiłam, starając się, odwieść kobietę od tego pomysłu. Na początku wydawała się nieprzekonana, jednak w końcu odpuściła. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu odjechała i powlekłam się do domu.

„Za dużo wrażeń." - pomyślałam, wyciskając jednocześnie numer telefonu Sam, po dwóch sygnałach usłyszałam jej piskliwy głos.

- Hej Sam. - Przywitałam się.
- No hej.
- Wpadniesz do mnie?
- Jasne, zaraz będę.
- Okej, to pa - odpowiedziałam i zakończyłam połączenie.

Nie musiałam długo czekać na przyjaciółkę, po kilkunastu minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
- Otwarte! - krzyknęłam z kanapy. W drzwiach pojawiła się wysoka, zgrabna blondynka. Jak ja jej zazdrościłam tej figury i wzrostu, przy jej stu siedemdziesięciu centymetrach, moje sto sześćdziesiąt pięć mogło się schować.
- Mam ci tyle do powiedzenia. - zaczęła, podchodząc do mnie. - O Boże! Aly, co ci się stało?! - pisnęła przerażona Sam, patrząc na moje kolana.
- Rany, Sam nie krzycz to nic takiego - powiedziałam spokojnie, po czym streściłam jej całe zajście.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz lekarza?
- Nie potrzebuję lekarza, tylko towarzystwa. Co chciałaś mi opowiedzieć? - zapytałam.
- Zerwałam z Simonem - oznajmiła Sam.
- Co?! Ale jak? Wy, przecież... Tak na dobrą sprawę, to nawet nie byliście jeszcze razem - powiedziałam zaskoczona.
- I bardzo dobrze! Czy ty wiesz, gdzie on chciał mnie zabrać?! Słuchaj - zaczęła. - Dzwoni do mnie, żeby się upewnić, czy randka aktualna. Ja, oczywiście potwierdziłam, bo na ostatniej było super, no i zapytałam, gdzie mnie zabierze dziś. A on na to, że za miasto.
- Faktycznie podejrzane - przerwałam jej.
- Czekaj to nie koniec. Pytam go, co będziemy robić, a Simon na to, że zabierze mnie na targi... Bydła.
Otworzyłam szeroko oczy i nie mogąc się powstrzymać, wybuchłam głośnym śmiechem.
- Samantha Deegeroy, na pokazie bydła, dobre - wykrztusiłam, ciągle zanosząc się śmiechem.
- To nie jest zabawne Aly - powiedziała trochę urażona Sam
- To jest mega zabawne - odparłam, szeroko uśmiechając się do przyjaciółki.
- No dobra, może trochę jest - wyszczerzyła się do mnie. - W każdym bądź razie, Simon to przeszłość. A teraz, najlepsze - dodała konspiracyjnym tonem. - Wczoraj, słyszałam jak Trevor, chciał przekonać Lily do jakiejś imprezy, gdzieś w Kanionie, ale ona nie chciała iść.
- No i? - zapytałam podejrzliwie. Trevor to starszy brat Samanthy, który uwielbiał imprezować, podobnie zresztą jak Sam. Czułam, że za moment usłyszę coś, co mi się nie spodoba.
- My pojedziemy na tą imprezkę! - zapiszczała Sam, podskakując na kanapie.
- Zapomnij. - Zgasiłam przyjaciółkę.
- O nie, ostatnie trzy ci darowałam. Obiecałaś mi, że na kolejną pójdziesz już na pewno. Nie odpuszczę ci, pojadę na tą imprezę, a ty Alyce Preston, pojedziesz tam razem ze mną - oznajmiła mi podekscytowana Sam. Zamknęłam oczy, żałując, że w ogóle coś takiego obiecałam.
- No dobrze - powiedziałam, poddając się. I tak bym się nie wykręciła.

Luke

Jestem idiotą. Straciłem idealną sposobność, żeby pozbyć się problemu, jakim była dziewczyna. Okazja, jedna na milion. Niewygodny świadek, ginie w wypadku samochodowym. Wystarczyło nic nie robić, tylko poczekać, a nie rzucać się jej na ratunek. Nadszedł chyba ten moment, żeby przyznać się przed samym sobą, że nie byłem w stanie zabić Aly Preston. Wiedziałem to już, w tym zaułku i potem, przed jej domem. Pytanie tylko, co ja mam z nią teraz zrobić? Czekać na to, aż w końcu komuś powie? - pomyślałem, wjeżdżając na drogę, prowadzącą na autostradę. Zerknąłem w lusterko, sprawdzając, czy mogę szybko zmienić pas. Wtedy, moją uwagę przykuł, jadący w niedużej odległości ode mnie motocykl. Byłem pewien, że to niebiesko-żółte Suzuki, widziałem wyjeżdżając z miasta, przypadek? Przyspieszyłem, co jakiś czas zerkając w lusterko, obserwując, jak zachowa się motocyklista za mną. Zgodnie z moimi podejrzeniami, również przyspieszył.
- Kurwa - zakląłem pod nosem, ktoś mnie śledził. Przejechałem jeszcze parę kilometrów, żeby się upewnić czy motocyklista, faktycznie jedzie za mną. Nie mając już wątpliwości, że tak jest, zjechałem na najbliższą stację benzynową. Okrążyłem budynek, aby sprawdzić rozmieszczenie kamer monitoringu i zatrzymałem się w martwym punkcie*. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Caluma.
- Masz coś? - usłyszałem głos kumpla.
- Tak, ogon - powiedziałem krótko, zerkając za siebie.
- Zgubisz go?
- Może.
- Gdzie jesteś? - zapytał, przejętym głosem Calum.
- Na stacji paliw, przy wlocie na autostradę.
- Potrzebujesz wsparcia?
- Nie, chyba wiem kto to, ale na wszelki wypadek przyczaję się na noc w mieście - powiedziałem. Kątem oka, dostrzegłem zajeżdżające na stację Suzuki. - Muszę kończyć. Przerwałem połączenie i zeskoczyłem z motocyklu. Odwróciłem się, czekając, aż jego kierowca podjedzie do mnie. Tak też się stało. Patrzyłem, jak zsiada ze swojej maszyny i idzie w moim kierunku, gdy był w odległości około dwóch metrów ode mnie, ściągnął kask, moim oczom ukazała się znajoma twarz.
- Hemmings - powiedział mężczyzna, uśmiechając się cwaniacko.
- Trash - odpowiedziałem spokojnie, patrząc na znienawidzoną gębę.
- Wróciłeś na stare śmieci, a do starych kumpli się nie zamierzałeś odezwać? Nie dzwonisz, nie piszesz - powiedział drwiąco Trash.
- Wyleciało mi z głowy  - odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton. Nienawidziłem tego skurwysyna, zabiłbym go gołymi rękoma i zrobię to, nikt nie zasługuję na śmierć, tak bardzo jak on.
- Słyszałem, że odwiedziłeś rodzinkę. - Zaczął, a ja momentalnie, cały się spiąłem. - Mamusię, tatusia i... Siostrunię - kontynuował.- Katie, tak? Dobrze ją pamiętam. Nikt, tak mnie nie błagał o życie, jak ona - powiedział to tonem jakby wspominał, udaną rodzinną imprezę.
- Pieprz się Trash! - krzyknąłem, jednocześnie wyciągając pistolet i celując prosto w jego czaszkę. Mężczyzna momentalnie sięgnął po broń, celując we mnie.
Nie miał prawa, mówić o Katie, nie powinien nawet wypowiadać jej imienia. Podły sukinsyn, zabił moją siostrę z zimną krwią, miała tylko dwanaście lat, była jeszcze dzieckiem.
- Trzeba było, pomyśleć o rodzinie, zanim postanowiłeś odejść. Nas się nie zostawia Hemmings - wycedził przez zęby Trash.
- Ich to nie dotyczyło - warknąłem, przenosząc na sekundę wzrok na budynek stacji, zobaczyłem pracownika, który patrzył wprost na nas, z telefonem przy uchu. Jak nic wzywał gliny.
- Scott kazał ci mnie śledzić? - powiedziałem, zastanawiając się jak szybko zakończyć tą „pogawędkę".
- Lubi mieć wszystko pod kontrolą.
- Mnie nie będzie kontrolował, a swoją drogą, myślałem, że zdążyłeś awansować przez ten czas ale widzę, że dalej robisz za jego pieska, jak widać włażenie mu w dupę na niewiele się zdaje - zakpiłem. To go wyprowadziło z równowagi. Trash od zawsze chciał być kimś więcej, niż podnóżkiem Scotta, ale był zbyt słaby, za działkę sprzedałby swoją matkę.
- Ty... - zaczął, zbliżając się do mnie, od razu wykorzystałem okazję, zadając mu cios prosto w nos, uderzenie było na tyle silne, że Trash upadł na ziemię, a broń wypadła mu z ręki - ciota. Nie zastanawiając się ani chwili kopnąłem pistolet, żeby chłopak nie mógł go dosięgnąć, po czym dopadłem do niego zadając mu kolejny cios.

„Mam niepowtarzalną okazję, żeby pozbyć się tego drania."- pomyślałem i wycelowałem w niego gnata.
- No dalej strzelaj - zachęcał mnie. - Scott, przyśle kogoś innego, dobrze wiesz, że w końcu cię dopadnie. Znajdzie twój słaby punkt.
- Zabijając moją rodzinę, pozbawiłeś mnie słabych punktów Trash. Nie mam nic do stracenia, dlatego Scott powinien się mnie bać i to o wiele bardziej, niż kiedyś.
- Nie strzelisz. Masz za małe jaja, a może mam cię błagać o życie, jak twoja siostra? - zadrwił chłopak. Pochyliłem się nad tym gnojem, ciągle w niego celując, gdy w oddali usłyszałem, wycie policyjnych syren. Przełożyłem pistolet do jego skroni.
- Obiecuję ci Trash, że gdy się znów spotkamy, tak, jak moja siostra błagała cię o życie, tak ty, będziesz błagał mnie o śmierć.



Dark Love || Luke HemmingsWhere stories live. Discover now